"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

Bp Kazimierz Józef Kowalski - Mój Prymas

Zamianowany profesorem Seminarium Poznańskiego z polecenia ks. kardynała Dalbora, pod warunkiem, że nowy Ordynariusz zatwierdzi tę nominację, przedstawiłem się kardynałowi Hlondowi zaraz po jego przybyciu do Poznania. Zatwierdzenie to otrzymałem. Od tego czasu spotykałem się częściej z Kardynałem jako profesor Seminarium Poznańskiego, wicerektor Seminarium Gnieźnieńskiego, delegat Ks. Prymasa do Komisji Pax Romana, jako sekretarz Międzynarodowego Kongresu Misjologicznego i Tomistycznego, jako asystent kościelnych mężów katolickich Archidiecezji Gnieźnieńskiej i Poznańskiej a od 1935 roku jako rektor Seminarium Poznańskiego aż do dnia 3 września 1939 roku, kiedy ks. Kardynał Hlond nakazał mi poszukać gmach dla VI kursu na wschód od Warty. Na nowo spotkałem się z nim po powrocie do kraju jako rektor seminarium w Gnieźnie, wreszcie jako nominat i biskup chełmiński.

Ks. kardynał Hlond nigdy nie ukrywał przeświadczenia, że Polska nie tylko musi zająć odpowiednie miejsce w rodzinie narodów, ale że posiada takie wartości, iż może w niektórych dziedzinach służyć przykładem narodom Wschodu i Zachodu. Śląsk zawsze uważał za ziemie rdzennie polskie i to z racji historycznych i etnicznych. Jako kapłan odznaczał się szczególnie wzorowym odprawianiem Mszy św. oraz zamiłowaniem do cnót kapłańskich, zwłaszcza ubóstwa, posłuszeństwa i czystości. Jako biskup był gotów do każdej ofiary z czasu, sil, by załatwić sprawy diecezji. Mimo licznych zajęć ogólnokościelnych i krajowych, dla spraw diecezji a zwłaszcza seminarium zawsze miał czas. Żył gorącym nabożeństwem do Założyciela Zgromadzenia św. Jana Bosko, którego przykład i naukę cytował przy każdej stosownej okazji. Był gorąco przywiązany do swojego Zgromadzenia. Jako Biskup traktował jednak oo. salezjanów jak każde inne zgromadzenie, nie dając im żadnych przywilejów. Jako Prymas pojmował swoje obowiązki z dużym poczuciem odpowiedzialności za Kościół św. w Polsce, z wielką miłością do Kościoła Powszechnego, któremu katolicyzm polski miał oddać należyte posługi, zwłaszcza w dziedzinie misji i akcji katolickiej. Listy pasterskie Prymasa dotyczyły zazwyczaj problemów ogólnokościelnych względnie ogólnokrajowych. Pilnował bardzo wszystkich interesów diecezji. Często odwiedzał duchowieństwo i parafie. Wzorowo zorganizował kancelarię Prymasa Polski oraz stosunki kościoła Polskiego z zagranicą zwłaszcza z wychodźstwem polskim – Towarzystwo Chrystusowe.

Przy zetknięciu z Prymasem Hlondem na pierwszy rzut oka uderzała uprzejmość, pogoda ducha, pokora, wielkie zamiłowanie prawdy i wielka miłość bliźniego, zwłaszcza starszych, chorych i ubogich. Był bardzo bezpośredni, likwidował sztuczność, dystans, nie lubił uniżoności. Natomiast bardzo cenił szczerość, odwagę w wypowiadaniu własnego zdania i samodzielność. Pracował bardzo intensywnie w godzinach wolnych od zajęć pasterskich. Mówił mi raz, że najwięcej spraw załatwia między godziną piątą a dziesiątą rano. Do pisania wielkich listów pasterskich zazwyczaj udawał się do Rościnna, aby móc spokojnie nad nimi popracować.

Na Kościół patrzył Kardynał Hlond jako wychowanek św. Jana Bosko, duchowo niewzruszenie osadzony na Opoce Piotrowej. Kościół rzymskokatolicki uważał za wspólne wyznanie, przeznaczone dla wszystkich narodów słowiańskich. Interesował się szczególnie apostolstwem misyjnym, młodzieżowym i świeckich katolików. W dziedzinie niekościelnej był miłośnikiem muzyki, literatury polskiej i nadzwyczaj uczulony na przejaw współczesnej kultury. Imponował zdolnościami, które graniczyły z genialnością, szerokim wachlarzem zainteresowań i wielką ścisłością dobrze skonfrontowanych informacji. W życiu Kardynała Hlonda uderzała harmonia wszystkich cnót zwłaszcza zakonnych, kapłańskich i biskupich. Bardzo pobożnie odprawiał Mszę św. Miałem wrażenie, że ważne decyzje przygotowuje na adoracji Sanctissimum. Maryję Wspomożycielkę kochał i wielbił przez całe życie. Pod koniec życia uważał Ją za Hetmankę ludu polskiego w obecnym położeniu Kościoła św., która prowadzi Kościół do zwycięstwa.

Był sługą Kościoła w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Wszystkie zagadnienia, plany, pociągnięcia i decyzje podejmował z punktu widzenia potrzeb Kościoła św. w świecie współczesnym. Szczególnie uderzające było to, że sąd jego pokrywał się ze zdaniem Ojca św., chociaż różnił się nieraz od zdania innych Dostojników Kościoła. Dla spraw Kościoła św. wyczerpywał swoje zapasy materialne, siły fizyczne i duchowe bez reszty. Widziałem go w chwilach ciężkich jedynie przed wojną światową. Nigdy się nie załamywał. Miał wielką ufność w Opatrzność Bożą i szybko dochodził do równowagi i spokoju. Pewnego razu powiedział mi, że wydał ostatni grosz z konta na dobre cele i jest najuboższym biskupem w Polsce. Całą ufność pokładał w Opatrzności Bożej, co zdaniem moim graniczyło z bohaterstwem.

Rysem najbardziej charakterystycznym ks. kardynała Hlonda było to, że całą rzeczywistość, nie tylko kościelną ale i społeczną np. Słowiańszczyznę, ujmował pod kątem widzenia Stolicy Apostolskiej. Był to mąż, który myślał kategoriami Sekretariatu Stanu Jego Świątobliwości. Stąd jego negatywny stosunek do przedłużających się rządów Mussoliniego i Hitlera. Widział przyszłość Słowiańszczyzny tylko na drodze zjednoczenia się w Kościele św. Władzom świeckim dawał maksimum kredytu moralnego. Kiedy jednak ich metody i czyny kolidowały z prawem natury lub przykazaniami Bożymi odważnie wypowiadał swoje zdanie i zaznaczał swoje stanowisko jak np. w sprawie płk. Prystora, po fakcie obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej. Powiedział na jednej konferencji kapłańskiej, że w dziedzinie w której władza świecka jest kompetentna gotów jest słuchać zawsze, nawet wtedy, kiedy miałby iść zamiatać ulice. Natomiast najpełniejszej samodzielności i wolności domagał się dla Kościoła w dziedzinie, w której kompetentny jest Kościół.

Biskupów pomocniczych darzył najpełniejszym zaufaniem i bardzo cenił ich samodzielność i inicjatywę. Wzruszający był jego stosunek do Biskupa Laubitza, którego wysoko cenił i podtrzymywał we wszystkich jego trudach i przeciwnościach. Również głośnym było, że Biskupa Dymka darzył najpełniejszym zaufaniem. Księży przyjmował z wielką bezpośredniością, życzliwością, ojcowską miłością i osądzał osoby i zdarzenia zawsze wybitnie sprawiedliwie. Wyszukiwał zawsze należytych ludzi na dane stanowiska. Dawał instrukcje i spodziewał się w pracy pełnej samodzielności i inicjatywy. Nie miał cienia ani ciasnoty ani zazdrości i potrafił nie tylko współczuć z płaczącymi, ale cieszyć się z tymi, którzy się radowali. Posiadał dar ducha rodzinnego. Wszyscy czuliśmy się zawsze dobrze i swobodnie w jego obecności. Pod tym względem przypominał bardzo Jana XXIII. Darzył współpracowników pełnym zaufaniem i życzliwością. Inteligencję cenił dla roli, którą odgrywała w społeczeństwie. Nie zamykał oczu na jej słabości. Pychy naukowców nienawidził. Ubolewał nad zbyt powolnym rytmem reformy rolnej i uważał ustrój rolny za przedawniony. Przed rekolekcjami dla ziemiaństwa radziłem się czy mówić o reformie rolnej. Wtenczas Ksiądz Kardynał Hlond oświadczył mi, że ustrój rolny Włoch, Węgier i Polski jest przedawniony, i że sam odnosił się do Rzymu wespół z Radą Społeczną, by uzyskać wotum dopuszczenia reformy rolnej, co się stało.

Akcją Katolicką zajmował się całą duszą. Bardzo duchowo zjednoczony z Piusem XI z radością stwierdził, krótko przed II wojną światową, że Polska posiada jedną z najlepszych Akcji Katolickich w świecie, która śmiało może stanąć jako wzór dla innych państw, inne narody mogą się nawet od niej uczyć. Pod tym względem wyprzedził uchwały II Soboru Watykańskiego, jak również pod względem języka polskiego w liturgii. Bardzo uważał na język piękny i zrozumiały dla współczesnego człowieka.

Otrzymawszy raport ks. Posadzego o położeniu rodaków w Brazylii, najpierw założył Seminarium Zagraniczne przy Wyższym Seminarium Duchownym w Gnieźnie i Poznaniu a następnie nowe zgromadzenie zakonne – Towarzystwo Chrystusowe dla Wychodźców i to na wyraźny rozkaz Pius XI. Sam napisał jego konstytucję i aż do śmierci bardzo żywo interesował się tym Zgromadzeniem. Tchnął w Zgromadzenie ducha ofiarnej pracy duszpasterskiej i wielkie nabożeństwo do Maryi, Królowej Wychodźstwa Polskiego.

Druk: Kardynał August Hlond. Prymas Polski. Współcześni wspominają Sługę Bożego kard. Augusta Hlonda, s. 71-75.