"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

Dr Janina Radecka - Moje wspomnienia

Miałam kontakty z ks. kardynałem Augustem Hlondem przed II wojną światową. Kiedy Ksiądz Kardynał zjawiał się w Katowicach w drodze czy to do Rzymu, czy na Węgry, czy też przy innej sposobności. Poza tym byłam w jego rezydencji w Poznaniu i w domu w Rościnnie (6 do 8 razy). Przebywałam przez kilka dni z różnych okazji (np. świąt najczęściej). Ale w tym okresie byłam b. młoda. Miałam również kontakty z Księdzem Kardynałem po wojnie. Najpierw bezpośrednio po jego powrocie do kraju (lipiec 1945). Wówczas wezwał nas do rezydencji ks. bpa Adamskiego w Katowicach, ponieważ tam się zatrzymał. Mieszkałam w jego rezydencji w Poznaniu przez dwa tygodnie. Spotkałam się także z nim w Warszawie, ale tylko jeden raz. Pragnę stwierdzić, że Ksiądz Kardynał pomagał mi, jak również siostrze Marii. Pomagał materialnie przez kilka lat. Ułatwił mi studia w Poznaniu.

Uderzyła mnie jego wielka skromność i ogromna pogoda ducha. Nie skarżył się na trudności. Mówił, że inni mają większe aniżeli moje, gdy mu o swoich mówiłam. Wspomniał o swoich kłopotach w związku ze studiami (nie w sensie skargi czy narzekania, mówił o podróży do Turynu – miał chyba 12 lat?). Po wyjściu z pociągu w Turynie był zupełnie bezradny, wówczas podszedł do niego jakiś starszy pan, wziął go pod rękę i zaprowadził pod zakład św. Jana Bosko. Gdy zadzwoniłem i oglądnąłem się, już tego pana nie było. Ksiądz Kardynał utrzymywał, że była to zwykła sprawa.

W życiu codziennym był mało wymagający, żył w pomieszczeniu bardzo skromnym, spał na żelaznym łóżku. Zawsze miły, uśmiechnięty, żartujący. Zasiadał często do fortepianu i grał. Muszę także podkreślić zainteresowanie się człowiekiem, moimi studiami. Czuło się to w rozmowie. Dla każdego miał dobre słowo. Istniał dla niego człowiek, osoba. Jego przyjazd był świętem, wprowadzał nastrój radości. Potrafił przystosować się do sytuacji. Był przystępny w kontaktach z nami. Fantastyczne opanowanie.

Przedkładał jednak obowiązek nad sprawy rodzinne, zawsze. W czasie okupacji chciał mnie i siostrę Marię ściągnąć do Rzymu, ale z tego nic nie wyszło. Wyjechała jedynie pani Marta, córka doktora Michały. Zajął się nią w Rzymie. Pozostała w Rzymie i tam obecnie mieszka pod nazwiskiem M. Sandulli.

Uderzyło mnie również skupienie na modlitwie. W rozmowie zachęcał mnie do modlitwy. Módl się, a wszystko się ułoży. W ciągu dnia kilka razy wchodził do kaplicy. Przed ważniejszym spotkaniem także. Mówił także w rozmowie o czci dla Najświętszej Maryi Panny.

Podziwiałam jego opanowanie. Zaimponował mi opowiadaniem o zakusach Niemców, gestapo w Paryżu. Wspomniał o rozmowach w różnych porach dnia i nocy, jak chciano go złamać psychicznie. Mówił o tym bez chęci imponowania, ale po prostu dzielił się. Uważam go za wzór życia chrześcijańskiego.

Archiwum Ośrodka Postulatorskiego Kard. Augusta Hlonda w Poznaniu