Poznałem go jako wychowanek Zakładu Salezjańskiego w Oświęcimiu (1920-1925). Przyjeżdżał tam jako inspektor z Wiednia na spotkania z ks. infułatem Tirone, na zjazdy dyrektorów, uroczystości salezjańskie.
Okoliczności te sprowadzały do Oświęcimia wielu innych kapłanów, dostojników nawet, a jednak nikt inny tak mi nie utkwił w pamięci jak jego postać majestatyczna a pociągająca, dostojna a tak dostępna.
Głosił nam nieraz “słówka wieczorne”. Treści już nie pamiętam, ale wiem, że tryskały humorem i były budujące.
Jako administratorowi apostolskiemu Śląska, służyłem kiedyś do stołu 1924/25 (byłem bodajże w V klasie gimnazjalnej). Towarzyszyli mu: ks. Tirone, ks. Świerc, może ks. Hlond Antoni i ks. Balawajder. Przy podawaniu herbaty popełniłem jakąś kelnerską gafę. Obecni okazali widoczne zniecierpliwienie, małą konsternację, a Gość Dostojny uśmiechnął się do mnie jakże słodko i powiedział: “Nie martw się kochasiu, na pociechę powiem ci, że i mnie się to kiedyś zdarzało”. Warto było tę gafę popełnić, by taką za nią otrzymać zapłatę.
Służyłem mu do pontyfikalnych nabożeństw. Budował wtedy swoim skupieniem, zatopieniem w Bogu, majestatycznym sposobem wykonywania funkcji liturgicznych. Nie zdradzał najmniejszego roztargnienia czy zdenerwowania. Dla nas ministrantów nawet w chwili jakiejś niezręczności z naszej strony, miał tylko ojcowski uśmiech.
Księdzem już byłem, gdy przybył dość niespodziewanie do Czerwińska 1938 r.? Zdołaliśmy skrzyknąć kilku gości z sąsiedztwa. Paru kapłanów, ziemian. Pamiętam, jak wszyscy byli pod urokiem jego osobowości, podziwiając jego wersalski takt, humor przy stole, swobodę obejścia połączoną z dostojeństwem.
Jeszcze jako kleryk (1930 r.) byłem z wizytą u św.p. założyciela “Stanisławówki” w Płocku ks.prałata Ignacego Lasockiego. Było to w dniu imienin Ks. Prałata (31.VII) W dniu dla siebie uroczystym wspominał staruszek czcigodny najpiękniejsze chwile swego życia. Mówił o św. Janie Bosko, którego znał za życia, a któremu na terenie Stanisławówki postawił pomnik jako Błogosławionemu, a zaraz potem wspomniał o zaszczytnej wizycie, jaką mu złożył na Stanisławówce J.Em. ks. kard. Hlond. “Wychodziliśmy z salonu – mówił Ks. Prałat, by udać się na zwiedzanie zakładu.
Skierowałem się do wieszaka, by coś włożyć na siebie, ale ubiegł mnie Eminencja i zanim się spostrzegłem, z gracją i zniewalającym uśmiechem założył mi na ramiona zarzutkę.
Obstupii!! Upadłem przed nim na kolana jak Piotr przed Chrystusem i jak Piotr zawołałem: “Domine! Exii a me quia homo peccator sum!” a Ksiądz Kardynał ucałował mnie i dźwignął z klęczek.
Po powrocie z wygnania zaszczycił Eminencja swą obecnością Zjazd Dyrektorów Salezjańskich z obu Inspektorii, w Krakowie na Łosiówce 1947 r. W jego przemówieniu do zebranych przebijała jasność myśli, zdecydowanie, prostolinijność, trafny osąd sytuacji. Do dziś brzmią mi w duszy słowa wypowiedziane jakże dobitnie: “Nie masz współpracy między Chrystusem a Belialem”.
Słyszałem kiedyś opowiadanie faktu, którego autentyczność musiałby ktoś potwierdzić. Miało to być w naszej kaplicy w Marszałkach. Eminencja w czasie celebry zawadzi mitrą o wieczną lampkę oliwną. Oliwa z potrąconej lampy wylała się na głowę celebransa, który bez cienia zniecierpliwienia miał się wyrazić: “Widocznie jeszcze czegoś nie dostawało do moich namaszczeń kapłańskich i biskupich”.
Zwycięsko również i z honorem wyszedł Eminencja z cięższej jeszcze próby, na jaką była wystawiona jego cierpliwość przy poświęceniu pierwszego drewnianego kościoła św. Teresy w Łodzi w 1927 r., kiedy to przy pokrapianiu ścian kościoła na zewnątrz z rozgrzanego dachu papowego smoła spadła na jego purpurę kardynalską. Nie pomnę słów, jakie wtedy wypowiedział, mógłby je chyba odtworzyć ks. prałat Żdżarski, który często ten fakt wspominał jako ówczesny ceremoniarz.
Archiwum Seminarium Duchownego Towarzystwa Salezjańskiego w Lądzie; (Kopia: Ośrodek Postulatorski Kard. A. Hlonda w Poznaniu)