W połowie miesiąca maja 1946 r., gdy jeszcze spełniałem obowiązki rektora Warszawskiego Seminarium Duchownego przy ul. Krakowskie Przedmieście 52 w Warszawie, przybył prywatnie ks. kard. August Hlond, witany przez ks. infułata dra Zygmunta Choromańskiego, ówczesnego wikariusza kapitulnego archidiecezji warszawskiej i przez moją skromną osobę.
Konieczność wymagała znalezienia w zniszczonej Warszawie mieszkania dla Księdza Prymasa. Ten właśnie problem mieszkaniowy spowodował przyjazd Księdza Prymasa do Warszawy. Jakże radośnie witaliśmy nowego arcybiskupa warszawskiego w murach Seminarium św. Jana Chrzciciela, a gdy tylko się zorientowałem, jaki był cel tej wizyty, bez wahania zaproponowałem i chętnie oddałem do dyspozycji 6-pokojowy apartament rektora Seminarium, w którym ks.kard. Hlond mieszkał przeszło pół roku, zanim się przeniósł do bardziej odpowiedniej rezydencji przy ul. Narbutta w Warszawie, na Mokotowie.
Pracując w Seminarium warszawskim, z konieczności musiałem dość często zwracać się w różnych sprawach do ks. kard. Hlonda, który zawsze przyjmował mnie z wielką życzliwością i służył radą i wskazówkami w okresie b. skomplikowanych warunków prowadzenia Seminarium łącznie z Wydziałem Teologicznym Uniwersytetu Warszawskiego.
Osobowość kardynała Hlonda
Moim zdaniem kardynał August Hlond okazał się wielkim patriotą, rzetelnie miłującym Ojczyznę, albowiem w dniach hezytacji i wątpliwości co do polskości Ślązaków, umiał decydująco i pozytywnie wpływać na społeczeństwo śląskie w kierunku przywiązania go do Polski.
Jako kapłan był człowiekiem oddanym modlitwie. Mszę św. odprawiał z wielkim namaszczeniem codziennie o wczesnej i tej samej godzinie. Nie ograniczał się do Gratiarum actio, lecz pomimo swoich rozlicznych zajęć, w ciągu dnia umiał znaleźć czas na adorację Najświętszego Sakramentu. Jakże często spotykałem go z różańcem w ręku.
Jako biskup cieszył się wielkim autorytetem. Gdy przemawiał, czuło się, że mówi językiem Kościoła i w imieniu Kościoła. Podwładnym okazywał dużo zaufania, dokąd tego zaufania nie nadużywali.
Zlecając komuś nowe obowiązki nie krępował swymi sugestiami, ale zostawiał swobodę działania, natomiast był surowy, a nawet bezkompromisowy wobec tych, co się zaniedbywali w powierzonych pracach.
Wyniesiony do godności kardynalskiej, nie przestał być zakonnikiem i nie zatracił promiennej duchowości salezjańskiej, lecz ją nader pieczołowicie pielęgnował.
Jako Prymas Polski cieszył się u wszystkich nadzwyczajną powagą. Jednoczył w sobie coś z ojca i opiekuna dla całego społeczeństwa. Ufali mu wszyscy.
Jako rządca diecezji miał duszpasterskie nastawienie. Pragnął odrodzić ducha narodu po cierpieniach okresu okupacyjnego i dlatego śmiało nawoływał do wyrzeczeń i do gorliwej wytrwałości w pracy nad odbudową życia katolickiego w narodzie. Powołał on do życia Radę Prymasowską Odbudowy Kościołów Warszawy. Nie szczędził płomiennej zachęty do odbudowy kościołów. Podzielił Warszawę na trzy dekanaty. Umiejętnie i harmonijnie współpracował Sekretariat Prymasa Polski z Kurią Metropolitalną, zostawiając jej swobodę działania. Mieszkając w Seminarium, tylko 3 razy znalazł kardynał Hlond czas na przechadzkę po ogrodzie seminaryjnym. Do spraw wewnętrznych Seminarium nie wtrącał się, ale bardzo gorliwie czuwał nad całością Seminarium. Kontakt ze społeczeństwem Arcypasterz miał wielki. Każdą wolną chwilę poświęcił pukającym do drzwi. Wielkie stanowisko, jakie piastował, nie krępowało ludzi, lecz pozwalało zbliżyć się do niego. Miał on wielką łatwość w obcowaniu z ludźmi, był bardzo bezpośredni.
Kard. Hlond wiele czasu poświęcał na pracę przy biurku, gdzie podejmował ważne nieraz i śmiałe decyzje odnośnie życia kościelnego w Polsce, a równocześnie przyjmował wielu interesantów z całej Polski. Zdołałem naliczyć, że pewnego dnia przyjął około 60 osób z różnymi sprawami i różnymi zainteresowaniami.
Mimo zmęczenia, był zawsze opanowany, rozmawiał spokojnie i łagodnie.
Kardynał Hlond imponował mi pracowitością i cierpliwością. Łatwo dostrzegałem jego mądrość życiową wielką i roztropność w działaniu oraz umiejętność podziału zadań do wykonania, mające oparcie na dobrej znajomości ludzi swego otoczenia. Sobie rezerwował sprawy najważniejsze.
W ostatnim swym przemówieniu na łożu śmierci Dostojny Arcypasterz zalecał nam ufność do Matki Bożej: “Ufajcie, Niepokalana zwycięży!” Sam Jej ufał bezgranicznie. To jego zachęta, która w ustach Prymasa często się pojawiała.
Uroczyście przyjął św. Wiatyk, procesjonalnie przyniesiony do łoża chorego. W obliczu śmierci zachował ogromny spokój, budujące opanowanie. Była to prawdziwie przykładna śmierć dobrego biskupa i kapłana.
Uważał Kościół za matkę i był najwierniejszym synem Kościoła.
Niewątpliwie był on politykiem wielkiej miary. Miał trzeźwe rozeznanie rzeczywistości i sytuacji politycznej. Jako rektor Seminarium wielokrotnie miałem możność stwierdzić, że Prymas chętnie i często wspierał materialnie studentów.
Listy pasterskie i przemówienia kardynała Hlonda były nader bogate w treść, a język pełen namaszczenia.
W okresie, gdy podróżowanie samolotem stanowiło jeszcze pewne ryzyko, kardynał Hlond odważnie korzystał z tego środka lokomocji.
Trudno mi w tej chwili przytoczyć jakieś konkretne przykłady, ale osobiście jestem przeświadczony, że kardynał August Hlond miał duże poczucie humoru. Przypominam sobie, że biorąc udział w przyjęciach z kardynałem Hlondem, wszyscy uczestnicy zawsze z wielkim zainteresowaniem słuchali jego opowiadań. Czasami dzielił się swymi wrażeniami i wspomnieniami z podróży po świecie. Umiał zręcznie opowiedzieć coś wesołego, co wywoływało przy stole pogodny, nieskrępowany nastrój oraz szczery śmiech.
Archiwum Archiwum Archidiecezjalne w Poznaniu. Zbiory abp A. Baraniaka; (Kopia: Ośrodek Postulatorski Kard. A. Hlonda w Poznaniu)