"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

Ks. Florian Berlik TChr - Moje wspomnienie

Wiadomo, że kardynał Hlond odznaczał się szczególnym talentem muzycznym. Grał na rozmaitych instrumentach, a zwłaszcza na fortepianie. Sam jako młody kapłan byłem świadkiem, jak z okazji odwiedzin domu nowicjackiego w Potulicach zasiadał do fortepianu, grając różne utwory w towarzystwie ks. Ignacego Posadzego i ks. kapelana. Przerywał grę kaskadami śmiechu. Jak się śmiał – to na cały głos, w którym wyczuwało się radość życia. Miałem możność obserwować zachowanie się ks. kardynała Hlonda przy stole z okazji jego odwiedzin w Potulicach w latach 1934-1938. Obiad odbywał się w małym gronie, w rodzinnej atmosferze. Przeciągał się, gdyż Ks. Kardynał mówił niesłychanie interesująco o wydarzeniach w Kościele i całym świecie. A naświetlał je z takim znawstwem i przenikliwością, że dla mnie młodego kapłana – była niezwykła satysfakcja i uczta duchowa przysłuchiwać się rozmowie, jaką prowadził. Podziwiałem jego inteligencję i znajomość spraw kościelnych. Nie krępował swoją osobą, wręcz prowokował do rozmowy. Przysłowiową była jego dokładność, staranność i punktualność.

Jako młody kleryk, studiujący w Metropolitalnym Seminarium Poznańskim, miałem możność przeżywać jego wizytację arcypasterską. O ile sobie przypominam, w roku 1931 zapowiedział wizytację wszystkich instytucji kościelnych i parafii w Poznaniu. Rozpoczął ją od Seminarium Duchownego. Trwała przez cały tydzień. Przychodził każdego dnia, wizytując kolejno wszystkie ćwiczenia duchowne i wykłady. Uderzała mnie dokładność, z jaką przeprowadzał wizytację. Podczas sprawowania Najświętszej Ofiary i nabożeństw Ks. Kardynał był szczególnie skupiony. W wypadku popełnienia błędu przez asystę nie okazywał najmniejszym gestem zniecierpliwienia czy zdenerwowania. Jako kleryk byłem świadkiem jak raz po zakończeniu Mszy św. – prawdopodobnie na Wielkanoc 1931 roku asystujący ksiądz w zastępstwie nieobecnego ks. kapelana nie mógł nałożyć “capam magnam”, długości kilku metrów. Długi tren kapy stale się plątał, że ksiądz nie mógł sobie poradzić z nałożeniem. Ceremonia nakładania przeciągała się do kilku minut na oczach wypełnionej po brzegi katedry. Zniecierpliwienie wiernych rosło. Ks. Kardynał nie okazywał żadnego podenerwowania. Dopiero po kilku minutach podszedł do tronu z pomocą obecny w katedrze stary Jan, długoletni służący w siedzibie prymasowskiej, doskonale obznajomiony z nakładaniem szat liturgicznych. On dopiero uratował sytuację. Sam zaś dostojny celebrans zachował spokój i opanowanie.

W dniu 23 lipca 1945 roku duchowieństwo miasta Poznania zebrało się na plebanii przy kościele Matki Boskiej Bolesnej, gdzie zamieszkał w pierwszych miesiącach ks. Kardynał, by złożyć mu homagium. Było to pierwsze spotkanie po przybyciu z wygnania. Ks. Prymas ogromnie wzruszony, powitał wszystkich. Uderzyło mnie, że się bardzo zmienił w porównaniu do czasów przedwojennych. Znać było, że tułaczka zagranicą, więzienie, hekatomba ofiar narodu wycisnęła na nim swoje piętno. Sam zresztą powiedział w swoim przemówieniu, że już nie jest ten sam jak przed wojną. Ks. Kardynał wziął udział w odpuście św. Marii Magdaleny w Kolegiacie Farnej, a więc na trzeci dzień po przybyciu z zagranicy. Odprawił Mszę św., podczas której wygłosił homilię. Obserwowałem jak wierni z zapartym oddechem słuchali swego Ukochanego Prymasa. O ile pamiętam, nie nawiązał ani jednym zdaniem do wyjazdu za granicę ani też się nie usprawiedliwiał. Podczas odpustowego obiadu u ks. prepozyta Janego ks. Edmund Nowicki, ówczesny kanclerz Kurii Metropolitalnej, nie ukrywał swego zachwytu nad tym wspaniałym przemówieniem, prosząc o tekst, by go można wydrukować i podać do wiadomości szerszej publiczności. Na to Ks. Prymas odrzekł: “Paganini non repeto”. I wyjaśnił w tych mniej więcej słowach, jak sobie przypominam: “Jak Paganini nieraz improwizował swoje utwory, których potem nie mógł już odtworzyć na prośbę słuchaczy, tak i ja nie jestem zdolny powtórzyć swego przemówienia, bo widząc zasłuchanych wiernych, zacząłem improwizować, odbiegając od napisanego tekstu”.

W dniach od 26-29 XI 1945 roku odbył się Zjazd Księży Dziekanów z archidiecezji poznańskiej w Domu Głównym Towarzystwa Chrystusowego w Poznaniu. Zagaił go Ks. Prymas. W swym wstępnym przemówieniu mówił o sytuacji Kościoła na całym świecie ze szczególnym uwzględnieniem Polski i o zadaniach kapłana – duszpasterza w dobie obecnej. Przypominam sobie, jak silnie wówczas podkreślał konieczność podtrzymania wiary w szerokich masach społeczeństwa: “Nie przyjmie się komunizm powiedział – gdy głęboka wiara będzie zakorzeniona w duszach wiernych. Wiara jest najskuteczniejszym lekarstwem na komunizm”. Istotnym zadaniem duszpasterzy jest zajęcie się w szczególny sposób dziećmi i młodzieżą, okazanie im serca: “Nie świadczy to korzystnie o duszpasterzu, gdy dzieci przed nim uciekają” powiedział.

Ks. Prymas zwołał Zjazd Wyższych Przełożonych w dniu 5 XII 1945 roku do Częstochowy, jedyny w dotychczasowej historii zakonów w Polsce, sam też przewodniczył w obradach. Było dla mnie wielką satysfakcją przysłuchiwać się kilkugodzinnemu przemówieniu, w którym ks. Prymas naświetlił położenie Kościoła w świecie a także w Polsce. Zalewał nas po prostu światłem. Przemawiał z taką siłą przekonania, iż trudno było oprzeć się jego słowom. W tej historycznej godzinie Kościoła w Polsce apelował do wszystkich przełożonych zakonnych, by jak najprędzej wysłali swoich księży do pracy duszpasterskiej na Ziemie Zachodnie. Tego domaga się dobro Kościoła w Polsce. Opinia katolicka na Zachodzie obserwuje nas, czy potrafimy zorganizować życie kościelne na tych terenach.

Wskazał też na doniosłość zawiązania się Konferencji Wyższych Przełożonych na wzór Konferencji Episkopatu Polskiego. Po jego argumentacji, Przełożeni przekonani o słuszności istnienia takiej Konferencji, przystąpili zaraz do wyboru Zarządu. Aktem tym zawiązała się tym samym Konferencja Wyższych Przełożonych Zakonnych w Polsce, jedna z pierwszych w Europie. Jakże doniosłą rolę odegrała ona w najbliższych latach prześladowania.

Jako Założyciel czuł się szczególnie związany z naszym Zgromadzeniem. Zaraz na początku naszego istnienia dał wyraz temu zatroskaniu o nie w przemówieniu, skierowanym do nowicjuszy 22 października 1932 roku, w którym podał cztery charakterystyczne cechy chrystusowca: własne uświęcenie, umiłowanie swego Zgromadzenia, duch ofiary i radości. Do mnie przemówiły przede wszystkim słowa naszego Założyciela o radości. A to dlatego, że sam był pogodny i radosny. Wyczuwało się, że żył radością: “Wystrzegajcie się ponurości. Kto stale chodzi zachmurzony, posępny, ten okazuje, że tam, w jego duszy albo w jego nerwach jest coś nie w porządku. Radość i wesele niech was nigdy nie opuszczają. Macie pracować wśród ludzi, którzy ciężkie wiodą życie, macie ich pocieszać, uszczęśliwiać. Świętość wasza niech będzie pogodna, jasna, radosna”.
Po przemówieniu zbliżył się do każdego z nas, przywitał się z każdym i zamienił kilka słów.

Jako Założyciel doceniał rolę brata zakonnego, o tym świadczy fakt, że sam mimo rozlicznych zajęć przyjechał do Potulic, aby odebrać dozgonną profesję braci; pierwszą w historii Towarzystwa w dniu 25 marca 1937 roku. Było to w okresie trzymiesięcznej podróży ks. Ignacego Posadzego, współzałożyciela na Kongres Eucharystyczny do Manilii, którego musiałem zastępować w Potulicach. Na moje zapytanie skierowane do Ks. Prymasa Założyciela, na czyje ręce bracia mają składać profesję, natychmiast wyraził gotowość przyjazdu do Potulic, aby odebrać śluby. Przy tej okazji wygłosił przemówienie, określając posłannictwo brata w Towarzystwie Chrystusowym. Powiedział wówczas: “Takie miałem życzenie, by obok kapłanów szedł oddany, wierny, światły brat i by bracia i klerycy stanowili jedną wielką rodzinę. Macie się kochać, jak w jednej rodzinie, razem stać, iść, modlić się, pracować i cierpieć. Praca jest podzielona ale duch ten sam. I zasługa wobec Boga ta sama, jeżeli będzie to samo oddanie w Bogu i ukochanie sprawy Bożej. Dzień dzisiejszy jest dniem wspólnej miłości rodzinnej…”.

24 VIII 1945 roku Ks. Kardynał Założyciel skierował takie słowa do chrystusowców na zakończenie rekolekcji kapłańskich przed objęciem 12 parafii na Pomorzu Zachodnim: “Pójdziecie w warunki ciężkie. Ciężkie dla tego ludu, który się osiedla na Zachodzie, aby sobie budować nową zagrodę. Ten lud jest niespokojny, podrażniony, bo stwarza sobie byt wśród wielkich trudności. Żyje wśród obcych. Nikt mu nie pomaga. On na tego księdza patrzy jako na doradcę, jako na opiekuna, jako na ojca. Koło tego kapłana się skupia. Tym kapłanem stoi. Była u mnie niedawno delegacja z tamtych terenów. Powiedziano mi: “Jesteśmy tam i trzymamy się, bo mamy księdza. W nim ostatnia nasza ostoja. Jeśli jego zabraknie, my tam nie wytrzymamy”.

Otóż moi kochani! Idźcie do nich z pełnym, kapłańskim, zakonnym sercem, sercem ojca godnego zaufania! Bądźcie dobrzy dla nich! Miejcie serce! Ludzie nigdzie nie znajdują dobroci, żyją w otoczeniu, które nie budzi zaufania. Nie zniechęcajcie się ich rozdrażnieniem czy ostrym słowem! Na ostre słowa odpowiadajcie słodkimi! Na zniechęcenie odpowiadajcie ufnością i wiarą! Gdy będą rozdrażnieni, odnoście się do nich z wielką dobrocią!

Oddajcie się więc na całego Bogu i polskiemu ludowi! Wtedy to wszystko sprowadzi na was błogosławieństwo Boże. I ja was błogosławię na to nowe, apostolskie, zakonne, szczerze całopalne życie i nową pracę.”

Ośrodek Postulatorski Kard. A. Hlonda w Poznaniu