W jesieni 1928 r. w Poznaniu, jako jego gość, prace archiwalne w Gnieźnie; lato 1929 we Lwowie, Kongres Eucharystyczny, jako ceremoniarz; w Warszawie 1939 r., prośba o poparcie w Episkopacie organizacji katalogu archiwów kościelnych. Ustosunkował się jak najżyczliwiej.
W Rzymie, w grudniu 1939 r. do maja 1940 r., wielokrotnie, po odbyciu więzienia u Niemców w Warszawie i udanej ucieczce: Moje sprawozdanie ustne z sytuacji w Polsce. Z polecenia Kardynała, który mi dał do dyspozycji wszystkie posiadane materiały, a pod opieką i u o. Ledóchowskiego, generała jezuitów, opracowałem obszerny memoriał dla Ojca św. Został on doręczony Piusowi XII tak późno, aby przed Bożym Narodzeniem niemiecki ambasador nie mógł ingerować, a tak wcześnie, aby Ojciec św. mógł ten memoriał wykorzystać dla swego przemówienia wigilijnego. Cel ten został osiągnięty. Dodać należy, że jeden z sekretarzy o. Ledóchowskiego opracował niezależnie ode mnie inny memoriał, który został następnie częściowo włączony do mojego. – Następnie z polecenia Kardynała opracowałem jeszcze inny memoriał, nie wiem jak i czy został wykorzystany. W następnych latach sporadyczna korespondencja z Lourdes. W Warszawie, w r. 1947 częste kontakty osobiste, zwłaszcza w związku z uniwersytetem.
Kard. Hlond miał wysokie mniemanie o religijności Polaków, pomimo oczywistych braków i słabych stron. Przykładem może być jego zdecydowane publiczne wystąpienie data i miejsce wypadły mi z pamięci, ale gdzieś w r. 1947 – po odczycie, w którym stawiano za wzór religijność we Francji, a ostro krytykowano religijność polską.
We wrześniu r. 1939 wyjechał Prymas Hlond do Rzymu jedynie w tym celu, by bronić w Watykanie dostępu Polski do morza. Mało się wie, że Sekretariat Stanu, a więc nuncjusz Cortesi, naciskał na Rząd Polski o odstąpienie korytarza Niemcom. Mówił mi to wyraźnie sam kard. Hlond w Warszawie w r. 1947: “Mówię to dla historii”. Oczywiście forma nacisku musiała być dyplomatycznie uprzejma, a musiała być spowodowana kłamstwem watykańskiej ambasady niemieckiej, że odstąpienie korytarza będzie ich ostatnim postulatem i zapewni pokój. A wiadomo, że Pius XII nie uważał żadnej ofiary za zbyt wysoką, by okupić pokój.
Nie jest mi wiadomym, czy Prymas wywiózł ze sobą do Lourdes akty św. Kollegium, o co pytał mnie w Paryżu w r. 1940 kard. Baudrillart, a co byłoby wymownym dowodem wybitnego zaufania, jakim się cieszył nasz kard. w św. Kollegium.
Uderzała przy pierwszym z nim spotkaniu jego bezpośredniość, prostota, uczynność, uprzejmość. Był niemal zawsze dostępny, umiał słuchać cierpliwie ale i uważnie. Tak uważnie, jak gdyby nie miał nic ważniejszego do załatwienia. Robił wrażenie, że to co się mówi, jest właśnie bardzo ważne.
Styl jego pracy: obowiązkowość i wytężona pracowitość. Interesował się wyraźnie i szczerze poziomem nauki naszej teologicznej. Jako Prymas musiał się interesować polityką. Jego roztropność umożliwiała mu utrzymanie równowagi politycznej pomiędzy rządzącą BBWR a duchowieństwem wielkopolskim, wyznającym przeważnie ND.
Po ostatniej wojnie energicznie i natychmiast przeprowadził organizację Kościoła na terenach odzyskanych, wbrew oczywiście spodziewanym protestom Niemiec.
Imponował całą swoją osobowością, energią, równowagą, uprzejmością, uczynnością, jawną miłością bliźniego. Dał niewzruszone dowody wielkiej odwagi i ofiarności, gdy zdecydował się opuścić we wrześniu 1939 r. diecezje i Polskę, podyktowane właśnie miłością Ojczyzny, z narażeniem się na niemal ogólne potępienie pośpieszne przez opinię polską, która nie wiedziała, o co chodzi.
Dowodem odwagi była jego decyzja w Rzymie z początkiem maja 1940 r. wypowiedziana wobec mnie: “wytrwała przy Papieżu do końca” i to nie pomimo, lecz właśnie na skutek przewidywanych komplikacji Watykanu z Niemcami. Nie jego winą było, że wyjechał zaraz potem do Lourdes, a to “na zaproszenie tamtejszego biskupa”, które musiało być spowodowane zaleceniem ze strony Sekretariatu Stanu, aby usunąć z Rzymu osobnika bardzo niewygodnego wobec Niemców. Wielką odwagą była w jesieni r. 1942 jego decyzja nie opuszczania Lourdes, gdy Niemcy zajmowali Francję południową, choć musiał przewidywać prześladowania z ich strony. Plotki dziennikarskie głosiły wówczas, że “uciekł” do Hiszpanii. Tymczasem pisał Prymas w listopadzie 1942 r.: “Nie mam żadnych wątpliwości, jak mam postąpić”.
Odwagą fizyczną i moralną wyczynu wręcz sportowego był jego wyjazd do Rzymu przez Pragę do Warszawy nie posiadając polskiej wizy wjazdowej.
Odwaga przekonań wobec przeciwników: gdy w r. 1947 pewien dostojnik państwowy usiłował go przekonać o słuszności komunizmu i bardzo się rozgrzewał, kard. Hlond mu odrzekł: “Proszę pana, ustrój jest rzeczą zmienną, trwałym jest Kościół”. Przy innej sposobności powiedział mi z naciskiem: “Ja do tych panów nie pójdę”.
Inną, wybitną jego cnotą była jego hojność i to zarówno w dziedzinie przywilejów kościelnych, jak wreszcie w szafowaniu swoim czasem.
Jego wyrozumiałość i zarazem wielkoduszność okazała się na przykład w stosunku do listu pasterskiego, jaki ogłosił wnet po wojnie arcybiskup Fryburga, Groeber przeciwko Polakom, istotnie bardzo dokuczliwym po uwolnieniu w Niemczech. W szczególności arcbp Groeber uważał za stosowne wykazywać, że Kopernik był Niemcem. Kardynał uważał, że tym się w ogóle nie warto przejmować. – “Nie wiedzą, co czynią” wyraził się o pełnej nienawiści praktyce ukraińskich duchownych w stosunku do Polski.
Osobiste przykrości i przeciwności umiał znosić wielkodusznie, spokojnie i milcząco. Tak było w Rzymie w zimie 1939/40, w stosunku do biskupa Gawliny, do którego Kardynał zapowiedział się z wizytą u ss. nazaretanek, via Macchiavelli 18, a wówczas bp Gawlina umyślnie wyszedł na spacer. Zniewagę tę Kardynał przyjął milcząco.
Milczenie jego bywało też wręcz heroiczne. Nie tłumaczył swego wyjazdu z Polski do Rzymu we wrześniu 1939, aby nie narażać papieża na słuszne oburzenie Polaków. Nie skarżył się na potępienie siebie przez rodaków. Lecz jedyne, co mi powiedział, w tej dziedzinie w Rzymie, to fakt, że przyjechała tam Wojciechowa Korfantowa, ale jego, Kardynała zignorowała.
Nie tłumaczył też swego wyjazdu do Lourdes z Rzymu, choć wbrew swym własnym intencjom tam wyjechał, a to pod niewątpliwą presją Sekretariatu Stanu, upozorowaną zaproszeniem przez biskupa w Lourdes, a zapewne z obawy przed niemiecką ambasadą przy Watykanie.
W pierwszych dniach maja 1940 r. oświadczył mi bowiem, że “Jestem zdecydowany wytrwać przy Papieżu (w Rzymie) do końca” w przewidywaniu komplikacji Watykanu z Niemcami. Wyjazd do Lourdes był więc dowodem całkowitego oddania Papieżowi i jego woli. Tym bardziej było takim dowodem jego całkowite milczenie o prawdziwym powodzie jego wyjazdu z Polski do Rzymu we wrześniu 1939.
Wykazał zrozumienie i odpowiednie swe postępowanie w trudnej sytuacji wielu władz polskich po roku 1945. Gotowość osobistych ustępstw tam, gdzie mu to dyktowało sumienie. Na przykład w jesieni r. 1947 rektor Uniwersytetu Warszawskiego uważał za konieczne zaproszenie Kardynała na inaugurację roku akademickiego, lecz równocześnie lękał się komplikacji, jeśli Kardynał zaproszenie przyjmie. Z ramienia Rektora przygotowywałem teren u Prymasa, który Rektora przyjął jak najmilej, za zaproszenie podziękował, ale też oświadczył, że nie będzie mógł przybyć osobiście, lecz wyznaczy swego delegata (nie pomnę już kogo). Nieco później wyznaczył na swego następcę mnie na inaugurację roku akademickiego Politechniki.
Gdy z początkiem grudnia r. 1939, po odbyciu więzienia w Warszawie, przedostałem się do Rzymu, Kardynał z własnej inicjatywy zapytał mnie, czy posiadam sutannę i polecił mi sprawić ją sobie na jego rachunek. Później nie skąpił mi innych, hojnych datków. Przykładem jego dobroczynności dla nauki jest, że w r. 1947 dał mi w Warszawie kilkadziesiąt (tysięcy) + zł na prywatny zakup pewnego cennego księgozbioru dla mojego Zakładu Historii Kościoła w Polsce Uniw. Warszaw., którego nie można było nabyć z funduszów państwowych.
Szczegółów wymienić dzisiaj nie potrafię, lecz pamiętam dokładnie, jak łatwo i życzliwie przyjmował w rozmowie zwroty żartobliwe, a nawet odnoszące się do niego samego i do jego godności. Pamiętam jego niezawodną przyjaźń i pamięć o nas, którą nigdy, ani błyskawiczna kariera, ani przestrzeń, ani czas nie zdołały zatrzeć i której wierny był do końca swoich dni.
Kanonicy kurialni tak długo naciskali na bpa Dymka, aż dał się nakłonić do pójścia do kard. Hlonda z relacją, że ów proboszcz nadużywa alkoholu do tego stopnia, że jadąc do chorego, Najświętszy Sakrament umieścił w bryczce pod swoim siedzeniem. I znowu Biskup wrócił od Kardynała zły na kanoników, ponieważ jedyną reakcją Kardynała na relację Biskupa było zapytanie Kardynała: “A co poza tym słychać u Ks. Biskupa?”
Archiwum Ośrodka Postulatorskiego Kard. Augusta Hlonda w Poznaniu