"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

Ks. Stanisław Mystkowski - Moje spotkanie

Będąc od roku 1920 do 1929 sekretarzem ks. kardynała Kakowskiego, a następnie od 1929 do 1940 vicerekotrem Seminarium Duchownego i od 1932 członkiem Kapituły Warszawskiej, a od 1943 do dnia dzisiejszego proboszczem parafii Św. Jakuba, miałem liczne okazje do spotkania ks. kardynała Hlonda w Pałacu Arcybiskupim w Warszawie oraz a z ramienia Kapituły Warszawskiej – wreszcie w czasie wizytacji mojej parafii w 1947 r. W czasie naszych spotkań z ks. kardynałem Hlondem, częściowo urządzanych jako osobistych, poruszano różnego rodzaju tematy zależnie od charakteru funkcji spełnianych przeze mnie w archidiecezji.

Osobowość księdza kardynała Hlonda

Według moich spostrzeżeń jak również zgodnie z opinią kleru warszawskiego ks. kardynał Hlond wyróżniał się niezwykle głęboką miłością ojczyzny, gotowy do wszelkich poświęceń, ofiar w obronie jej słusznych praw politycznych oraz wartości duchowych i moralnych, dawał temu wyraz w swoich listach pasterskich. Jako administrator apostolski na Śląsku, a następnie Arcybiskup i Metropolita m. Poznania i jako Prymas Polski i Arcybiskup Gnieźnieńsko-Warszawski. Zwłaszcza w sprawie obrony polskości Śląska i jego przynależności do Polski był wprost nieustraszonym i nieugiętym w swoich zabiegach na terenie kościelnym i politycznym, wzbudzając szczególne uznanie i wdzięczność wśród kapłanów polskich i osób świeckich. Wielokrotnie w tej sprawie konferował z ks. kard. Kakowskim, którego zachęcał do popierania praw Polski do ziem śląskich u ówczesnego delegata i nuncjusza apostolskiego Achillesa Ratti. Gdy ówczesny Rząd Polski nieprzychylnie się ustosunkował do Achillesa Ratti’ego, z racji rzekomo niekorzystnego udziału Jego w sprawie polskości Śląska, to w chwili opuszczania przez niego placówki w Polsce ks. kard. Hlond wraz z ks. kard. Kakowskim wpłynął na czynniki dyplomatyczne, aby niemal w przeddzień conclave obdarzyć Achillesa Ratti’ego orderem Orła Białego. Jako wielki miłośnik Ojczyzny, o szerokim horyzoncie umysłowym i znacznych stosunkach międzynarodowych, udzielał chętnie różnych rad i wskazówek działaczom społecznym ze sfer rządowych i ugrupowań politycznych o charakterze katolickim. Zwłaszcza w sprawie wyborów kandydatów do Sejmu Polskiego i obrony praw Kościoła przy uchwalaniu Konstytucji. W szczególny sposób zachęcał, aby katolickie organizacje społeczne wcieliły w życie zespołów akademickich ideały miłości Boga i Ojczyzny. Często i chętnie udzielał audiencji w swoim pałacu w Warszawie, przykładem swym ucząc rzetelnej i praktycznej miłości Polski i Kościoła.

Osobowość kard. Hlonda jako kapłana i biskupa imponowała nam, kapłanom warszawskim, a zwłaszcza dlatego, że głębokie życie wewnętrzne potrafił połączyć z niezwykle licznymi i trudnymi pracami obejmującymi swym zasięgiem nie tylko własne archidiecezje: gnieźnieńską i warszawską, ale całą Polskę. Ks. kard. Hlond był dla nas wysoce budującym kapłanem Chrystusowym przy ołtarzu, na ambonie, jak również bezpośrednim w obcowaniu z otoczeniem kapłanów i osób świeckich. Jako biskup posiada niezwykły dar zjednywania sobie serca i zaufania pośród wszystkich kapłanów różnego wieku i godności; potrafił umiejętnie skłaniać do ścisłego przestrzegania przepisów prawa kościelnego i zarządzeń władzy diecezjalnej, przy jednoczesnym wnikaniu w trudności i powikłania życiowe podwładnego sobie kleru, okazując im daleko idącą wyrozumiałość i ojcowską troskę w poszczególnych wypadkach. Swoim przedziwnym taktem i głęboką znajomością duszy kapłańskiej umiał połączyć rygor praw i dyscypliny kościelnej ze szlachetną rolą cierpliwego i wyrozumiałego ojca – wychowawczo wydobywającego z duszy kapłana, często zaniedbałego i niekarnego, drzemiące w głębi dobre cechy i pragnienia. W naukach i konferencjach głoszonych do kapłanów budził entuzjazm i zapał do ratowania dusz ludzkich przez przykład życia i zwalczania w sobie złych cech i nałogów oraz kultywowanie cnót kapłańskich.

Jako zakonnik ks. kard. Hlond pomimo licznych prac duszpasterskich stale utrzymywał łączność z kapłanami swojego Zgromadzenia, prowadząc życie osobiste w duchu przepisów tego Zgromadzenia, zgodnie ze ślubami. Interesował się pracami kapłanów Zgromadzenia Księży Salezjanów, pełniących obowiązki duszpasterskie w poszczególnych instytucjach wychowawczych i na placówkach parafialnych np. w bazylice Najświętszego Serca Jezusowego i w Zakładzie im. Ks. Prałata Siemca na Powiślu w Warszawie. Ks. kard. Hlond kierując się w życiu osobistym i w pracy duszpasterskiej na terenie archidiecezji, ideałami i wskazaniami wielkiego założyciela Zgromadzenia Księży Salezjanów św. Don Bosco, przekazywał te ideały kapłanom zakonnym i diecezjalnym, zwłaszcza w zakresie wychowania młodych pokoleń i formacji alumnów w seminariach duchownych. W konferencjach głoszonych do kapłanów podczas rekolekcji i konferencji dekanalnych oraz w serdecznych rozmowach z kapłanami zakonnymi często podkreślał, że w myśl wskazań Stolicy Apostolskiej w dobie współczesnej laicyzacji i bezbożnictwa, pracę duszpasterską kler zakonny musi wesprzeć energicznie kler świecki na terenie duszpasterstwa, a duszpasterze diecezjalni winni w swym życiu osobistym i zespołowym uwzględnić ideały życia zakonnego. Sam osobiście swoim przykładem wskazywał wzór wielkiego kapłana-duszpasterza i jednocześnie wysoce świątobliwego zakonnika umiejącego pogodzić przedziwnie niezwykle czynną i rozległą pracę arcypasterską z głębokim nurtem życia skupienia i modlitwy.

Ks. kard. Hlond, po objęciu stolic metropolitalnych w Gnieźnie i Warszawie ujawniał jako Prymas Polski zmartwychwstałej wybitne zalety umysłu i serca. Umysłem swym obejmował całokształt życia kościelnego w Polsce i na zachodzie Europy oraz posiadał wszechstronną znajomość w sytuacji Kościoła. Doskonale orientował się w rozwoju i komplikacjach życia politycznego kraju po pierwszej wojnie światowej i układzie stosunków między Państwem a Kościołem, zabiegając o zgodne w miarę możności współżycie władzy kościelnej i państwowej w Polsce. Korzystając u uprawnień otrzymanych od Stolicy Apostolskiej, jako Prymas Polski obsadził stolice diecezjalne na Ziemiach Odzyskanych niezwykle gorliwymi i zdolnymi pasterzami. Z wielką subtelnością i umiejętnością ustosunkował się do ks. kard. Kakowskiego, arcybiskupa warszawskiego, zwłaszcza w okresie teoretycznego sporu w prasie na temat prymasostwa Arcybiskupów Warszawskich, zażegnawszy spór przez czynniki niepowołane, rozstrzygnięty przez Stolicę Apostolską, wznawiając moc prawną dawniejszej decyzji Watykanu, że Arcybiskupi Warszawscy mogą korzystać z tytułu Prymasów Królestwa Polskiego. Kardynał Hlond, jako Książę Kościoła św. i Legatus natus, utrzymywał ścisłą i wysoce lojalną łączność ze Stolicą św., przestrzegając sumiennie jej zarządzenia i najdrobniejsze życzenia, dotyczące życia kościelnego w Polsce i stosunku Kościoła do władz państwowych. A ponadto uczył i zachęcał kler i lud wierny w swoich orędziach pasterskich synowskiego stosunku i posłuszeństwa do Stolicy Apostolskiej.

Mimo licznych prac w sprawowaniu rządów w archidiecezji gnieźnieńskiej i warszawskiej oraz czuwania nad duszpasterstwem zachodnich Ziem Odzyskanych, kardynał Hlond z wielkim nakładem sił i z podziwu godnym poświęceniem odbywał systematyczne sesje kurialne, rozstrzygające poszczególne sprawy związane z zarządem archidiecezji oraz brał czynny udział w diecezjalnych konferencjach duszpasterskich oraz w zjazdach katolickich.

Każdy z kapłanów diecezjalnych miał łatwy wstęp do Pałacu Arcybiskupiego, gdzie znajdował ojcowską radę i pomoc w swoich osobistych i parafialnych sprawach i zawiłych często trudnościach. Często sam korzystałem z jego niezwykle wnikliwych i praktycznych rad i wskazówek życzliwych, owianych ciepłem szlachetnego serca.

W zetknięciu się z kard. Hlondem uderzała przede wszystkim jego wszechstronna wiedza i znajomość w zakresie spraw dotyczących życia religijnego, społecznego i politycznego naszego narodu na tle ówczesnych stosunków kościelnych i politycznych wewnątrz kraju i poza jego granicami. A ponadto niezwykle interesował się wszelkimi zagadnieniami i problemami z zakresu działalności Stolicy Apostolskiej, Kongregacji rzymskich i ogólnoświatowych organizacji religijnych i społecznych.

Styl jego kontaktu z otoczeniem cechował wyjątkowy szacunek dla osobowości każdego człowieka. A przede wszystkim uprzedzająca uprzejmość dla wszystkich interesantów – niezależnie od ich godności, stanu, wieku i urzędu … W przebiegu rozmowy cierpliwie i swobodnie pozwalał przedstawić swoje sprawy i troski. Okazywał wielką wyrozumiałość, gdy ktoś z biorących udział w ceremonialnych asystach kościelnych, popełnił jakiś błąd lub przeoczenie w spełnianiu swej funkcji – nigdy nie okazywał zniecierpliwienia, ani udzielał nagany po skończonych nabożeństwach … Jedynie głównemu ceremoniarzowi w innym odpowiednim czasie zwrócił łagodnie uwagę, aby troskliwiej czuwał w przyszłości nad sprawnym wykonywaniem ceremonii kościelnych. Natomiast za każdą pomoc lub udział w ceremoniach serdecznie dziękował poszczególnym członkom asysty kościelnej, nie wyłączając alumnów seminarium i pracowników kościelnych.

Podobnie za popełniony nietakt lub mimowolne przekroczenia zasad savoir-vivre na przyjęciu przy stole lub przy powitaniu Pasterza w czasie wizytacji pasterskiej, z przedziwną prostotą i słodyczą traktował tego rodzaju nietakty, budząc w sercach towarzyszących mu pomocników i pasterzy uczucie wdzięczności i głębokiego doń przywiązania za wyrozumiałość okazywaną “winowajcom”. Podobny styl zachowywał kardynał w kazaniach i przemowach głoszonych w czasie wizytacji pasterskich, unikając udzielania publicznych nagan i piętnowania wad i przewin w życiu parafian lub karcenia przeciwników Kościoła. – Potępiał grzechy i wykroczenia, a nigdy osoby. Raczej zachęcał do pielęgnowania cnót chrześcijańskich, podnosząc ich piękno i owocność w życiu jednostek i społeczeństwa, rozbudzał entuzjazm religijny, krzepił na duchu, wzywał do szczególnej pokuty i do zaufania Miłosierdziu Bożemu, niż gromił występki. Tego rodzaju styl kaznodziejski budził w słuchaczach poczucie własnej godności i szczerą chęć poprawy.

Styl pracy kard. Hlonda był wzorcem i uzewnętrznieniem jego bogatej psychiki i życia wewnętrznego, opartego na zasadach Ewangelii. Pracę traktował jako miłosny nakaz woli Bożej i jako wcielenie i ciąg dalszy liturgii św. Ofiary mszalnej, sprawowanej codziennie przy Ołtarzu Pańskim. Pracę jego cechowały: skupienie, powaga, namaszczenie oraz wewnętrzny i zewnętrzny spokój. Unikał pośpiechu i nerwowości. Odczuwało się w jego postawie i w sposobie wykonywania obowiązków związanych z urzędem biskupim, ducha modlitwy i wewnętrznego obcowania z Bogiem. Wszystkie prace wypełniał według uprzednio przemyślanego planu. Każdy niemal plan pracy przedkładał do oceny i rozważenia odpowiednim zespołom swoich współpracowników i radców kurialnych. Chętnie przyjmował i wysłuchiwał wszelkie uwagi i zastrzeżenia swoich współpracowników w zakresie administracji diecezjalnej. Z całym też zaufaniem powierzał poszczególne działy swej pracy kapłanom i zespołom radców, fachowo obeznanych z trudniejszymi sprawami kościelnymi.

W archidiecezji warszawskiej, po objęciu jej rządów, sprawy kluczowe Kościoła w Polsce powierzył swemu sufraganowi J.E. ks. biskupowi Choromańskiemu, mianując go sekretarzem Episkopatu. Kierował się najczęściej w swoich decyzjach jego opinią w rozstrzyganiu spraw dotyczących stosunku Kościoła do państwa. Biskupowi Majewskiemu zlecił całokształt spraw administracji kościelnej archidiecezji warszawskiej, jako wieloletniemu i doświadczonemu pracownikowi Kurii Metropolitalnej Warszawskiej.

Żadnego poważniejszego zarządzenia nie wydał bez zasięgnięcia opinii Zespołu Radców Kurialnych, opracowujących wnioski w poszczególnych działach administracji kościelnej. Przy mianowaniu na urzędy kościelne i placówki duszpasterskie, kierował się względami nie osobistymi ale ich fachowością, uczciwością i pracowitością. Pośród zainteresowań kościelnych kard. Hlonda, w szczególniejszy sposób podkreślić należy jego pragnienie i usilne zabiegi, aby oprzeć życie prywatne, rodzinne, społeczne i polityczne w Polsce zmartwychwstałej, na fundamencie zasad wiary i moralności chrześcijańskiej, co znalazło najwyraźniejszy swój wyraz w jego magistralnym liście pasterskim o Kościele i państwie. Ponadto zabiegał o duchowe i braterskie zespolenie i jednomyślność biskupów i kapłanów z różnych dzielnic Polski. Z wielkim też zapałem usiłował zespolić życie kościelne i religijne ze Stolicą Apostolską i podnieść je na poziom duchowy i organizacyjny, na wzór stylu i napięcia ideowego w Europie Zachodniej.

Wreszcie wielkie zamiłowanie i zainteresowanie miał względem liturgii, muzyki i śpiewu kościelnego. Co zaś się tyczy niekościelnych zainteresowań kard. Hlonda, zdaje mi się, można by wskazać jego zamiłowanie do muzyki i śpiewu oraz literatury artystycznej w ich ogólnym ujęciu. Interesował się również problemami poglądów społecznych i politycznych, zmierzających do reformy życia społeczeństwa europejskiego.

Kard. Hlond zaimponował mi szlachetnym i wysoce kulturalnym stosunkiem do każdego człowieka, niezależnie od jego poglądów i pozycji społecznej oraz niezwykłym ukochaniem Kościoła i Ojczyzny, wreszcie serdecznym i wzruszającym jego stosunkiem do swojej matki.
W życiu kard. Hlonda ujawniały się następujące cnoty: gruntowna pobożność, szczery i szlachetny stosunek do otoczenia, wysoka kultura umysłu i serca, niemal heroiczna miłość Kościoła i Ojczyzny, bezwzględne posłuszeństwo i przywiązanie do Stolicy Apostolskiej, niezwykła pracowitość i gotowość współpracy z Episkopatem Polski.

Kard. Hlond był dla nas kapłanów niedoścignionym wzorem męża modlitwy, zwłaszcza przy ołtarzu Pańskim i w czasie nabożeństw uroczystych. Przygotowanie do Mszy św. i dziękczynienie odbywał w wielkim skupieniu i namaszczeniu. W czasie Mszy św. z głębokim przejęciem i wzruszeniem wymawiał każdą modlitwę liturgiczną. Gdy przed przyjęciem postaci Eucharstycznych wymawiając słowa: Domine non sum dignus – często widzieliśmy łzy w jego źrenicach. O stosunku kard. Hlonda do modlitwy wymownie świadczy jego odezwa w sprawie Apostolstwa Modlitwy, wystosowana do kleru archidiecezji warszawskiej na skutej mojej prośby jako dyrektora tej organizacji. Treść mego podania umieszczona jako Apendix niniejszej ankiety.

O wielkim kulcie Eucharystii świadczyły jego długie chwile spędzone na cichej adoracji Najświętszego Sakramentu w jego kaplicy domowej, w godzinach wieczornych wolnych od zajęć, a zwłaszcza jego listy pasterskie i odezwy kierowane do kapłanów, czcicieli Najświętszego Sakramentu oraz członków Unii Apostolskiej. Często w swoich przemówieniach pasterskich zachęcał z zapałem wiernych, a zwłaszcza członków Straży Honorowej i Apostolstwa Modlitwy do częstej Komunii św. i adoracji Najświętszego Sakramentu.

Oprócz wielkiej czci do Najświętszego Sakramentu pobożność kard. Hlonda cechował wzruszający pietyzm do Matki Boskiej. Towarzysząc Ks. Prymasowi z ramienia Kapituły Metropolitalnej Warszawskiej w jego wizytacjach parafialnych, miałem okazję podziwiać jego entuzjazm i zapał, gdy wzywał lud polski w przemowach do pogłębienia kultu maryjnego, a zwłaszcza do odmawiania w rodzinach różańca św., podobnie jak to czynił lud śląski, gdy ojciec rodziny, górnik (miał na myśli swoją rodzinę), wracając z ciężkiej pracy, wieczorem wraz z żoną i dziatwą codziennie odmawiał modlitwy różańcowe. Na dwa miesiące przed swoją śmiercią, gdy wizytował ostatnią w swoim życiu parafię – Legionowo k. Warszawy, zakończył swą wizytację w świątyni przemową o różańcu, wzywając słuchaczy, aby opasali ziemię i rodziny polskie różańcem… Modlitwa bowiem różańcowa zabezpieczy Polskę przed bezbożnictwem i laicyzacją. “A jeśli, mówił Prymas, matko Polko, nie nauczysz swych dziatek pacierza i modłów różańcowych, to na twojej mogile żadnej modlitwy o zbawienie twoje nie będzie. (…) Ludu polski zapamiętaj słowa Prymasa waszego, – jedyny ratunek i jedyna nadzieja na lepszą a nawet wspaniałą przyszłość naszej Ojczyzny jest w ręku Matki i Dziewicy Niepokalanej, Pośredniczki wszelkich łask u Boga”. Takie były ostatnie słowa kard. Hlonda wypowiedziane do narodu polskiego w ostatniej jego przemowie wizytacyjnej, jako program i źródło odrodzenia moralnego i duchowego Polski zmartwychwstałej. Taki testament przekazał kard. Hlond nie tylko narodowi polskiemu, ale również swemu następcy na stolicy prymasowskiej, J. Em. ks. kard. S. Wyszyńskiemu, który powyższy program i testament, jako “Hetman Maryjny” z niezwykłym zapałem i wiernie realizuje już niemal od dwudziestu lat na ziemiach polskich, a zwłaszcza w czasie Wielkiej Nowenny i uroczystych obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski. d) Stosunek do Kościoła powszechnego był jednym z głównych tematów jego przemówień w czasie wizytacji pasterskich. W szczególniejszy sposób kard. Hlond zaznaczał w tych wypowiedziach i listach pasterskich, że jedynie Kościół katolicki podtrzymywał i ratował wartości duchowe i moralne oraz prawdziwą miłość Ojczyzny w narodzie, zwłaszcza w okresie Polski Dzielnicowej i po utracie niepodległości. I dziś możemy zapewnić odrodzenie religijne i moralne Polsce Zmartwychwstałej. Zabiegał też usilnie, aby w uchwalaniu Konstytucji i w układach konkordatowych zapewnić należne prawa i prerogatywy religijne, wychowanie młodzieży, charakter sakramentalny związków małżeńskich, wreszcie swobodne wykonywanie kultu religijnego.

W życiu Kardynała można było stwierdzić z całą pewnością następujące cnoty, sięgające szczytu heroizmu: niezwykłe poświęcenie dla doniosłych spraw Kościoła i Ojczyzny, połączone z bezgranicznym zaparciem się siebie oraz opromienione duchem modlitwy i głębokiego życia wewnętrznego w oparciu o kult Eucharystii i Najświętszej Maryi Panny. A ponadto cechowała go heroiczna cnota miłości bliźniego, ożywiona motywami nadprzyrodzonymi i wynikająca z wielkiego szacunku dla godności człowieka, jako dziecka Bożego i świątyni Ducha Świętego. Właściwa mu była sięgająca wyżyn heroizmu cierpliwość w znoszeniu cierpień, oszczerstw, napaści i braku wdzięczności od otoczenia w okresie wojennym, a zwłaszcza w czasie pobytu za granicami Polski, następnie uwięzienie, po powrocie do kraju niedomagania fizyczne przy stałych i uciążliwych trudach duszpasterskich, wreszcie heroizm mocy duchowej w ostatnich dniach przed swoją niemal nagłą śmiercią, gdy z budującą pobożnością i pokorą prosił członków Kapituły Warszawskiej o przyniesienie Wiatyku procesjonalnie z kościoła parafialnego św. Michała w Warszawie. Wyżej wymienione cnoty heroizmu Wielkiego Prymasa wieńczyły iście dziecięca i pełna bezgranicznego zaufania i przywiązania miłość do Bogurodzicy Dziewicy.

Stosunek kard. Hlonda do świata zewnętrznego

Jak już w poprzednich uwagach zaznaczyłem, Prymas Hlond był świetlanym wzorem i niezrównanym mistrzem dla Episkopatu, kleru i ludu polskiego – synowskiego przywiązania, uległości i posłuszeństwa w stosunku do Stolicy Apostolskiej, która darzyła go ze swej strony wysokimi względami i pełnym zaufaniem, ceniąc wybitne zalety jego umysłu i serca oraz ofiarną i wielce owocną pracę dla Kościoła.

Według mojego skromnego mniemania, kard. Hlond, jako Prymas Polski, pełnił chlubnie zaszczytną rolę prawdziwego Wodza i Duchowego Ojca kleru i ludu polskiego. Dla Episkopatu był świetlanym wzorem, nauczycielem wzorowej i pełnej poświęcenia pracy duszpasterskiej i organizacyjnej, dostosowanej do ówczesnych, trudnych, powikłanych warunków politycznych i społecznych. Po odzyskaniu przez Polskę Zachodnich Ziem Odzyskanych, kard. Hlond oddał wielką usługę Kościołowi w naszej Ojczyźnie przez wpłynięcie na obsadę stolic diecezjalnych w odzyskanych prowincjach odpowiednimi pasterzami, których otaczał serdeczną troską i ochoczo spieszył im z pomocą w pracy organizacyjnej i duszpasterskiej. Szczególniejszego uznania godzien jest jego niezwykle szlachetny stosunek do śp. kard. A. Kakowskiego, którego prosił o przewodniczenie na Konferencjach Episkopatu Polskiego, by uszanować jego wiek i okazać mu swoją sympatię za życzliwość i zaufanie, jakim go kard. Kakowski stale darzył. Ilekroć kard. Hlond odwiedzał Warszawę, jako Prymas i Arcybiskup gnieźnieński i poznański, korzystał stale z gościny w pałacu arcybiskupim warszawskim. Jako sekretarz kard. Kakowskiego, byłem często wzruszony niezwykle serdecznym stosunkiem kard. Hlonda do Arcypasterza warszawskiego, z którym spędzał dłuższe chwile na miłych pogawędkach przyjacielskich w salonie lub na przechadzce w ogrodzie pałacowym. Podziwiałem żywość usposobienia, bogactwo wyobraźni, sprawność pamięci, szybkość orientacji, present d’esprit, niegasnący humor i dowcip.

Program i projekty wniosków na Konferencję Episkopatu sumiennie i zgodnie uzgadniali dwaj Dostojnicy Kościoła.

Cieszyła się radowała archidiecezja warszawska na wiadomość o nominacji kard. A. Hlonda arcybiskupem warszawskim. Z jego osobą spadał nowy splendor na archidiecezję warszawską i na Warszawę, stolicę Polski.

Ze względu bowiem na unię personalną z Gnieznem w osobie Prymasa, archidiecezja warszawska otrzymała tytuł Prymasowskiej, a Warszawa została siedzibą prymasowską. Zanim objął stolicę arcybiskupią warszawską, kard. Hlond już był w kraju otoczony aureolą wielkości.

Dzień ingresu jego do stolicy – to dzień nieprzerwanego triumfu! Od granicy bowiem archidiecezji kapłani i lud witał żywiołowo swego Arcypasterza, na czele z przedstawicielami Metropolitalnej Kapituły Warszawskiej, do której miałem szczęście należeć. Warszawa zgotowała nowemu Arcypasterzowi taką owację, że jego, chociaż Ślązaka, lecz z natury gorącego, porwał ten entuzjazm i wstępnym bojem podbił jego serce pasterskie. Odtąd i on oddał swe ręce archidiecezji, ukochał stolicę i jej mieszkańców. Z Warszawą się nie rozstawał. Jako jednocześnie arcybiskup gnieźnieński, mógł tam mieszkać, gdzie miał wygodny pałac, wolał jednak zamieszkać w zniszczonej Warszawie, zajmując na razie skromne mieszkanie przy Seminarium Duchownym, a później odremontowaną willę przy ul. Narbutta.

Nie obciążał w niczym kasy archidiecezjalnej, bo nawet utrzymanie swoje pokrywał z własnych funduszów, a często, ubolewając nad zniszczeniem świątyń warszawskich, śpieszył im z pomocą przy ich odbudowie.

Z jego inicjatywy powstała Rada Prymasowska Odbudowy Kościołów Warszawy, która w dużej mierze przyczyniła się do odremontowania wielu świątyń, a przede wszystkim posunęła znacznie budowę archikatedry warszawskiej Św. Jana.

Mając powierzone sobie sprawy Kościoła w całej Polsce, nie mógł kard. Hlond sam bezpośrednio zajmować się zarządem archidiecezji warszawskiej. Toteż zarząd nad nią powierzył swoim wikariuszom generalnym. Im zostawił wiele swobody i inicjatywy. Konferował z nimi systematycznie, interesując się stale sprawami administracji diecezjalnej. W bardzo subtelny sposób podsuwał swoje mądre, jasne i przewidujące rady oraz dyrektywy, tak że nic donioślejszego nie działo się bez jego zgody i wiedzy.

Ponadto powołał do życia Kolegium Duszpasterskie, jako ciało doradcze, rekrutujące się spośród wybitniejszych duszpasterzy. Za swoich również rządów odnowił zespół i organizację Sądu Arcybiskupiego. Ustanowiona też została Komisja do Spraw Kononizacyjnych”.

Jego też staraniem ukazały się drukiem “Dzieje Męczeńskie Archidiecezji Warszawskiej”, które utrwaliły w pamięci potomnych ofiary cierpień, krwi i życia, poniesione podczas okrutnej okupacji niemieckiej przez kapłanów, duchowieństwo zakonne i wiernych archidiecezji.

Dla zapoznania z życiem duszpasterskim archidiecezji i zetknięcia się z wiernymi, chętnie odbywał wizytacje kanoniczne parafii. Powracał z nich, jak sam wyznawał, zawsze podniesiony na duchu; entuzjazm bowiem z jakim się spotykał i żywa wiara, którą widział, napawały go otuchą w wielką i szczęśliwą przyszłość Ojczyzny. Dla wszystkich był przystępny. Przyjmował każdego, kto się do niego zgłosił. Kapłani archidiecezjalni mieli pierwsze miejsce przy otrzymywaniu wolnego wstępu do jego pałacu.

W zetknięciu z ludźmi wywierał przedziwny urok. Swoją prostotą, bezpośredniością ośmielał i każdy opuszczał pałac, ujęty jego wysoce kulturalnym i miłym obejściem.

Interesował się pilnie przebiegiem pracy wychowawczej i stanem finansowym Seminarium Duchownego Św. Jana w Warszawie, gdzie osobiście i umiejętnie przewodniczył na okresowych sesjach wychowawczych i pedagogicznych.

Uzupełniał częstokroć z własnej kasy niedobory w budżecie seminaryjnym. Ułatwiał alumnom wyjazd za granicę na wyższe studia teologiczne, zwłaszcza do Rzymu i Szwajcarii we Fryburgu, jak również zachęcał kleryków i młodych kapłanów do zdobywania stopni naukowych na Wydziale Teologicznym przy Uniwersytecie Warszawskim.

Kardynał Hlond posiadał wybitny zmysł “polityczny”, oświecony darami Ducha Świętego: mądrości, umiejętności i rady. Był politykiem” Chrystusowym, w duchu wskazań ewangelicznych: “Bądźcie roztropni jako węże, a prości jak gołębice”. Władze świeckie szanował, co polecał czynić również kapłanom. Był względem ich zarządzeń lojalny, gdy działały w ramach swych uprawnień, zgodnie z nakazami przyrodzonego prawa Boskiego i zobowiązaniami konkordatowymi, dopóki nie był zerwany układ konkordatowy.

Był jednak stanowczy i nieugięty, gdy chodziło o obronę praw Kościoła, poszanowanie zasad moralności chrześcijańskiej, podważane częstokroć przez żywioły radykalne i ateistyczne.

Jego listy pasterskie i przemowy na wizytacjach pasterskich stały na straży wolności sumienia, godności osoby ludzkiej, świętości i nierozerwalności małżeństw chrześcijańskich i religijnego wychowania młodzieży.

Domagał się nieustannie ustawodawczego ograniczenia wyszynku alkoholu i surowej cenzury co do pism pornograficznych, niemoralnych widowisk w teatrach i klubach.

Życiem politycznym o tyle się interesował, o ile wymagało tego dobro wiary, swobodnej działalności duszpasterskiej Kościoła.

Stosunek kardynała Hlonda do najbliższych współpracowników był na wysokim poziomie kulturalnym, kapłańskim, niemal przyjacielskim, w myśl wskazań Chrystusa danego Apostołom na Ostatniej Wieczerzy: “Już nie nazwę was sługami, ale przyjaciółmi” oraz “Ojcze, aby jedno byli”.

Jednomyślność woli, umysłów i serc – taka była dewiza Prymasa Hlonda w stosunku do swoich współpracowników (Providi Episcopi cooperatores), zwłaszcza tych, którzy objemowali kluczowe pozycje w administracji diecezjalnej. Wszelkie nominacje na urzędy kościelne i placówki parafialne dokonywał wraz ze swoją Radą – kolegialnie.

Kard. Hlond posiadał niezrównaną umiejętność i subtelny takt w utrzymywaniu ścisłych i serdecznych stosunków z kapłanami ze Zgromadzenia XX. Salezjanów, którym w znacznej mierze zawdzięczał swoje wychowanie i ducha zakonnego.

W wolnych od zajęć obowiązkowych chwilach chętnie odwiedzał klasztory salezjańskie w kraju i za granicą oraz instytucje wychowawcze, prowadzone przez członków tego Zgromadzenia.

W czasie tych miłych dlań odwiedzin był swobodny, radosny, dowcipny, wesoły i przyjacielski, jak w drogiej jego sercu rodzinie duchowej, gdzie krzepił się na duchu i nerwowo wypoczywał, zwłaszcza, gdy tłumnie otaczała go młodzież roześmiana ze śpiewami i orkiestrą. Brał chętnie udział w ich uroczystościach zakonnych i parafialnych, np. przy bazylice Najświętszego Serca Jezusa w Warszawie na Pradze przy ul. Kawęczyńskiej, gdzie często towarzyszyli Arcypasterzowi kapłani diecezjalni, biorąc żywy udział w jego radosnym nastroju i pogodzie ducha.

Korzystał chętnie z odpoczynku dłuższego w osiedlach salezjańskich pozamiejskich. – Wreszcie ułatwiał i wspierał organizację i należyte prowadzenie wychowawczych zakładów salezjańskich, gdzie kształciła się uboga lub bezdomna młodzież rzemieślnicza, np. w Warszawie na Powiślu w Zakładzie im. Ks. Prałata Siemca.

Dzięki wybitnym zdolnościom umysłowym, znajomości kilku obcych języków, ułatwiających mu zapoznanie się z bogatą literaturą zachodnioeuropejską oraz dzięki wysokiej kulturze duchowej i towarzyskiej – posiadał kard. Hlond wielkie uznanie pośród inteligencji katolickiej, która chętnie garnęła się do niego, szukając rozumnej rady i wskazań rzeczowych w rozstrzygnięciu doniosłych spraw społecznych, dotyczących życia politycznego narodu i przebiegu prac w organizacjach katolickich religijnych, naukowych i charytatywnych, wreszcie wydawniczych (Tow. Św. Wojciecha w Poznaniu).

Utrzymując ścisłą łączność z inteligencją katolicką, ks. kard. Hlond nie zaniedbywał serdecznych, iście ojcowskich kontaktów z ludem wiejskim i bracią robotniczą, którego pracowitość, religijność i patriotyzm wysoko cenił.

Sam pochodząc ze sfery robotniczej na Śląsku, doskonale znał jej tradycje religijne i moralne, zwłaszcza gorące umiłowanie Kościoła i ziemi rodzinnej, którą mężnie w ciągu wielu wieków bronił przed zniemczeniem i protestantyzacją – robotnik śląski. W kazaniach i przemowach wizytacyjnych często podkreślał Prymas doniosą rolę, jaką lud polski i sfery robotnicze, należycie uświadomione religijnie i patriotycznie, mogą i powinny spełnić w odrodzonej Ojczyźnie, unikając wszelkiej łączności z wywrotową akcją i propagandą żywiołów radykalnych i bezbożniczych. Domagał się usilnie i stanowczo od sfer ziemiańskich i plutokracji przemysłowej i fabrycznej jak najdalej idących reform społecznych i pomocy w podniesieniu dobrobytu upośledzonych materialnie i często wyzyskiwanych braci robotników i wiejskiej ludności małorolnej i pracowników folwarcznych.

Sprawę reform socjalnych często omawiał z przedstawicielami żywiołów katolickich, a zwłaszcza Związku Robotników Chrześcijańskich świetnie zorganizowanych w całym kraju do chwili wybuchu ostatniej wojny przez pośredniego twórcę Stronnictwa Demokracji Chrześcijańskiej, ks. prałata Marcelego Godlewskiego, proboszcza parafii WW. Świętych w Warszawie oraz ks. prałata Zygmunta Kaczyńskiego, posła na Sejm Polski.

Lud śląski jak i jego ziemia miały w Wielkim Synu Ziemi Śląskiej kard. Hlondzie swego Przyjaciela, Opiekuna i Orędownika w sprawie obrony jego łączności z Kościołem katolickim i Polską zmartwychwstałą.

Pomijam w swych uwagach stosunek kard. Hlonda do Akcji Katolickiej, Prymasowskiej Rady Społecznej i innych organizacji społecznych i kulturalnych, gdyż zajęty wychowawczą i naukową pracą w Seminarium Duchownym, jako vicerektor i profesor prawa kanonicznego, a następnie duszpasterz rozległej parafii wielkomiejskiej w Warszawie, nie brałem bezpośrednio udziału w powyższych kierunkach życia katolickiego w diecezji.

Kard. Hlond stale interesował się zagadnieniami – teoretycznie i praktycznie – muzyki, sztuki i śpiewu liturgicznego, mając wybitne uzdolnienia w tych dziedzinach. Zabiegał z wielkim zapałem o podniesienie poziomu śpiewu liturgicznego, muzyki i sztuki sakralnej, zwłaszcza przez należyte konserwowanie zabytków sztuki kościelnej w świątyniach parafialnych, jak również przez wznoszenie świątyń stylowych, po uprzednim zatwierdzeniu planów budowy przez Architektoniczną Radę Diecezjalną. W czasie wizytacji pasterskich, na których często Mu towarzyszyłem, badał sumiennie stan zabytków sztuki sakralnej w kościołach parafialnych, użyczał odpowiednich i kompetentnych rad co do ich zabezpieczenia od deformacji przez niefachowe remonty oraz udzielał hojnej pomocy finansowej przy odbudowie zniszczonych w czasie wojny świątyń zabytkowych i stylowych.
W zakresie duszpasterstwa dobroczynnego Ks. Kardynał polecił przy każdej parafii na terenie archidiecezji warszawskiej tworzyć organizacje charytatywne, powołując do nich gorliwych parafian i Panie opiekunki parafialne, zwłaszcza siły fachowe z zakresu higieny i poradnictwa domowego, o głębszym życiu wewnętrznym, które by pod kierunkiem duszpasterzy śpieszyły z pomocą moralnie i materialnie zaniedbywanym osobom indywidualnie oraz ubogim rodzinom, zwłaszcza wielodzietnym. Zwłaszcza zalecał tworzyć ogniska Stowarzyszenia Pań i Panów spod znaku św. Wincentego a Paulo.

Kard. Hlond okazywał żywe zainteresowanie w sprawie młodzieży akademickiej na terenie Warszawy, zwłaszcza skupionej w ośrodkach duszpasterstwa akademickiego prowadzonego przy kościele Św. Anny oraz przy kościele Św. Jakuba na Ochocie, gdzie obok świątyni parafialnej znajduje się dużych rozmiarów Dom Akademicki, mieszczący około czterech tysięcy młodzieży studiującej przeważnie na politechnice.

Ponadto na Ochocie znajduje się drugi dom przy ul. Kopińskiej dla półtora tysiąca akademiczek.

Przy kościele Św. Anny świetnie zorganizowane duszpasterstwo przez wybitnych kapłanów: ks. Edwarda Szwejnica, ks. Edwarda Detkensa i prałata Tadeusza Jachimowskiego w latach 1924-1939 pod nazwą “Juventus Christiana”, po objęciu rządów archidiecezji warszawskiej przez kard. Hlonda zostało powierzone trosce gorliwego kapłana ks. dr. Władysława Padacza, obecnego sekretarza J.E. ks. prymasa Stefana Wyszyńskiego.

Na skutek usilnych zabiegów ks. dr Wł. Padacza, przy wydatnej pomocy ks. kard. Hlonda, została odnowiona po zniszczeniach wojennych świątynia akademicka św. Anny i zorganizowane wzorowe duszpasterstwo młodzieży akademickiej, którą często odwiedzał kard. Hlond, odprawiając uroczyste nabożeństwa i głosząc podniosłe nauki w kościele Św. Anny do licznych zastępów akademików.

W parafii Św. Jakuba z okazji wizytacji pasterskiej w dniu 21 czerwca 1947 r. w towarzystwie swego sekretarza ks. dr. Antoniego Baraniaka, obecnego arcybiskupa poznańskiego, dokonał poświęcenia odremontowanej po zniszczeniu wojennym świątyni parafialnej i plebani oraz konsekracji dzwonów. A następnie odwiedził Dom Akademicki, gdzie w obszernej sali powitał Dostojnego Gościa przedstawiciel kilkutysięcznego zastępu mieszkańców tego Domu, wyrażając Arcypasterzowi wdzięczność za pamięć oraz serdeczną łączność z warszawską młodzieżą akademicką oraz za stałą troskę ojcowską o duchowy poziom młodzieży polskiej i za jego gorącą miłość do Ojczyzny, której jest duchowym wodzem i wychowawcą.

Kard. Hlond, dziękując za uroczyste i entuzjastyczne powitanie wygłosił wzruszającą przemową do młodzieży, podnosząc z wielkim uznaniem jej postawę moralną oraz przywiązanie do Kościoła i Ojczyzny.

Zachęcał przy tym do wytrwałej pracy naukowej, by gorliwie pełnili w przyszłości doniosłe obowiązki w kraju, którego rządy i sprawy będą musieli objąć.

Po przemowie Kardynał poświęcił krzyże, które młodzież akademicka przygotowała do sal w Domu Akademickim. – Następnie windą wzniósł się na górną nawierzchnię wysokiego Domu Akademickiego, skąd uczynił znak krzyża, błogosławiąc młodzieży warszawskiej i całej stolicy Polski.

Archiwum Ośrodka Postulatorskiego Kard. Augusta Hlonda w Poznaniu