"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

O. Ignacy Posadzy - Kardynał Założyciel

Z racji mej przynależności do Towarzystwa Chrystusowego miewałem z Ks. Kardynałem liczne kontakty. Patrzyłem na tę postać w chwilach radosnych i smutnych. Byłem również świadkiem jego śmierci.

Ks. Kardynał posiadał silny i piękny charakter. Był człowiekiem zasad a jego postępowanie nosiło zawsze cechy trwałości i stałości. Nie uznawał kompromisów. Nie odstępował od swoich zasad moralnych. Zawsze z jakąś szlachetną odwagą wypowiadał swoje katolickie przekonania i poglądy. Nie potrafił milczeć, gdy spostrzegał zło. Piętnował, zwalczał je z całą bezwzględnością.

Dla sprostania tak odpowiedzialnym i rozległym zadaniom pomagały ks. Kardynałowi wybitne przymioty prawdziwego władcy dusz – bystrość umysłu, trafność sądu, szybka orientacja, twórcza wyobraźnia, łatwość w obejściu z ludźmi. Uderzały u niego niezwykłe zdolności intelektualne. Ponad tym wszystkim górowały jednak silna wola, wytrwałość, pracowitość. Nie oszczędzał siebie. Każdą chwilę wyzyskiwał do maksimum. Nie zrażał się trudnościami. Jako młody kapłan o mało byłby stracił wzrok. Tygodniami musiał przebywać w ciemni.

Przez wiele lat trapiły go migreny. Niejednokrotnie powtarzały się dwa lub trzy razy w tygodniu. Widziałem go jak leżał wyciągnięty na tapczanie, z zimnym kompresem na głowie. Był jednak gotów wstać natychmiast, gdy zgłoszono kogoś proszącego o audiencję. Było to przed Międzynarodowym Kongresem Eucharystycznym w Lublanie. Miał tam reprezentować Ojca św. jako legat papieski. Tak się złożyło, że w tym czasie poważnie zachorował. Dr Tuszewski, ordynator szpitala Sióstr Elżbietanek w Poznaniu, wyraził wątpliwość, czy Ks. Prymas będzie mógł udać się w drogę. Odwiedziłem Ks. Prymasa na dwa tygodnie przed Kongresem. Powiedział do mnie: “Ta choroba non est ad mortem. Ja pojadę. Na pewno pojadę”. I pojechał. Syn proletariusza śląskiego posiadał jakąś wytrwałość w obcowaniu z innymi. Każdego uderzał jego majestat i dostojeństwo, które nawet w pierwszej chwili onieśmielały. Olśniewał swoim zachowaniem, ogładą, taktem, swoją ujmującą dobrocią. Przy bliższym zetknięciu, spod purpury ujawniał się człowiek skromny, bezpośredni i serdeczny. Ks. Kardynał posiadał pietyzm dla swej tajemniczej ludzkiej godności. W konferencjach lubił do tego nawiązywać. “Jesteśmy mieszkaniem Trójcy Przenajświętszej. Nie wolno poniewierać swojej godności człowieczej. Nie wolno zdradzać swego człowieczeństwa”. Z myślą o człowieku Ks. Kardynał zachęca społeczeństwo polskie do zbierania ofiar na biedne dzieci polskie.

“Nie obarczajmy się odpowiedzialnością za to, że w swobodnej Ojczyźnie polskie dziecko żyje pośród nas w nędzy i nieszczęściu. Orlętom polskim pozwólmy rozwinąć skrzydła do lotu”.

Dla swych najbliższych współpracowników Ks. Kardynał był prawdziwym przyjacielem. A mimo tych bliskich kontaktów żaden z nich nie odważył się na jakąś poufałość w stosunku do swego przełożonego. Pamiętał o ich rocznicach i imieninach. Zostawiał im swobodę działania w granicach, które nie przekraczały ich kompetencji. Nie chciał tracić czasu na zajmowanie się drobiazgami. Nigdy nie narzucał swego zdania. Odróżniał błędy spowodowane chwilową nieuwagą. Wszyscy podkreślają jego niezwykłą punktualność, nie tylko na wizytacjach duszpasterskich, ale również w zwykłych zajęciach domowych. Każdego z interesantów traktował z właściwym sobie uszanowaniem. Wobec każdego zamieniał się cały w słuch. Niejednokrotnie dobrym słowem czy żartem potrafił rozładować tremę i stworzyć atmosferę swobodnej pogawędki. Jak dobry ojciec pytał o zdrowie, o samopoczucie, o zainteresowania i pracę. Świadczą o tym wrażenia, jakimi dzielił się Daniel Rops z sekretarzem Prymasa Ks. Baraniakiem w Hautecombe. “Od Ks. Kardynała można się tyle nauczyć; więcej aniżeli od wielkich uczonych. Ks. Kardynał mówi nie tylko o sprawach ogólnych. Ks. Kardynał interesował się nawet mną osobiście”. Podobnie wyrażał się w swoich wspomnieniach Henryk Ułaszyn, profesor UAM w Poznaniu, który mimo swego wystąpienia z Kościoła, spotykał się kilkakrotnie z Kardynałem. Był urzeczony jego wielką serdecznością.

Kardynał Prymas był niezwykle opanowany szczególnie w sytuacjach trudnych, wymagających szybkiej i odpowiedzialnej decyzji. Potrafił się cieszyć radością swoją, jak również i innych. Umiał być wdzięczny za najdrobniejsze przysługi. Lubił mawiać, że cnotę tę należy praktykować zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy to ludzie tak szybko zapominają, ile dobrego zaznali od innych. Wszędzie wnosił ducha prostoty i uprzejmości. Budował wszystkich wielką pobożnością, cierpliwością i prostotą. Odpowiadał na wszystkie listy, często nawet osobiście. Czuł się zawsze młodym i swą młodością urzekał otoczenie. Ks. Kardynał miał bezgraniczny wpływ na innych. A miał go dlatego, że u niego nie było rozdźwięku między sferą myśli i przekonań, a sferą działania. Jego postać była monolitem najszlachetniejszego człowieczeństwa. Prof. Stefan Dąbrowski, podówczas rektor UAM, powiedział o nim, że był to najszlachetniejszy, najpiękniejszy człowiek jakiego spotkał w życiu. Istotnie, był to człowiek uderzający swoją kulturą, swoim humanizmem.

Ks. Kardynał posiadał w wysokim stopniu ducha wiary. Duch wiary ożywiał całe jego życie i był sprężyną wszystkich jego czynności. Ten duch wiary przenikał wszystkie jego myśli, słowa i uczucia. Toteż do niego zastosować można słowa św. Pawła: “Sprawiedliwy mój z wiary żyje”. Kardynał Hlond wyniósł tę głęboką wiarę z domu rodzicielskiego. Dom jego ojca, kolejarza śląskiego w Mysłowicach był przesycony atmosferą religijną. W czasie ostatnich wizytacji pasterskich Ks. Prymas w swych gorących przemówieniach ciągle ten szczegół podkreślał. Mówił, że to jego ojciec, zjadłszy skromny posiłek wieczorny, klękał przed obrazem Matki Boskiej, a z nim żona, gromadka dzieci i wspólnie odmawiali różaniec.
Ta wiara młodego chłopca pogłębiała się później w atmosferze zakonnej. Młody uczeń, a potem nowicjusz, z uległością przyjmuje głoszone prawdy wiary i na swój sposób je przeżywa. To samo dzieje się w czasie studiów filozofii i teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Mimo, iż jest prymusem i w naukach czyni nadzwyczajne postępy, uważa sobie za chlubę uniżać swój umysł wobec prawd Bożych. I teraz z tą samą wiarą odmawia codziennie koronkę i te same pacierze jak kiedyś w domu rodzinnym. Już na Uniwersytecie wiara odkrywa mu znaczenie Pisma świętego. Cytuje je często, uczy się go na pamięć. Toteż nie dziw, że w późniejszym życiu tak hojnie szafuje cytatami z Pisma św., zastosowując je do aktualnych zagadnień chwili. Ten sam duch wiary ożywia go także później, gdy wybrany przez Opatrzność Bożą wstępuje na najwyższe szczeble hierarchii zakonnej i kapłańskiej. Gdy zabiera się do jakiejś sprawy, zawsze z największą wiarą poleca ją Opatrzności Bożej. Potem już spokojny, pewien powodzenia; “Pan Bóg dopomoże – mawiał – to przecież drobnostka dla Pana Boga”. W roku 1930 decyduje się utworzyć nowe zgromadzenie zakonne dla Polonii Zagranicznej. Przeżywa jednak poważne wątpliwości. Zwierza się z nich Ojcu świętemu: “A gdy Papież rozkaże odpowiada mu Pius XI – czy to będzie wystarczający znak z nieba?” Ks. Prymas uwierzył i zabrał się od razu do dzieła.

Nowe dzieło powstało, lecz jego Założyciel nie może mu zapewnić środków utrzymania. Mimo to wierzy, że Opatrzność Boża i w tym wypadku nie zawiedzie. I wiara w pomoc nieba go nie zawiodła.

Trudności materialne były nieraz wyjątkowo wielkie. Rachunki nie były zapłacone. Dostawcy grozili wstrzymaniem towarów. Kiedy pewnego dnia ks. Prymas w takiej sytuacji przyjechał do Potulic, mówiłem mu o naszym ciężkim położeniu materialnym. Na to usłyszałem słowa wypowiedziane z największym spokojem: “A od czego jest Pan Bóg w niebie?” Rozpoczęliśmy nowennę jedną i drugą. I znalazł się dobrodziej, który złożył większą sumę na cele Towarzystwa. Gdyśmy mu donieśli o postępach w pracach i o dalszym rozwoju Towarzystwa, wypowiedział te znamienne słowa: “maiora horum videbitis”. Niemniej podziwu godną była jego wiara w czasie wojny. W przeddzień rozpętania zawieruchy byłem na audiencji, aby zasięgnąć rady i otrzymać wskazówki na wypadek wojny. Mówił z taką dokładnością co się stanie, o okrucieństwach, o masowych mordach dokonywanych przez Niemców na bezbronnych. Mówił o oszałamiającym zwycięstwie Hitlera. Potem jednak dodał: “Pan Bóg wda się w tę sprawę, Hitler runie i będzie zdruzgotany”. Gdy znalazł się we Francji, wiara jego była prawdziwym natchnieniem, zwłaszcza dla tamtejszych biskupów, których częściowo ogarnął pesymizm. Wierzył, że Bóg upokorzy wrogów Kościoła. Jego przemówienia, konferencje do kapłanów, przepojone były zawsze głębią wiary. Stąd słowa jego spowodowały niejedno nawrócenie. Było to podczas rekolekcji na Jasnej Górze w roku 1935. W tych rekolekcjach uczestniczyło blisko 300 kapłanów z różnych diecezji Polski. Uczestniczyłem również i ja. Ks. Prymas mówił z taką siłą przekonania, że wszyscy byli głęboko przejęci jego naukami. Po jednej z ostatnich nauk ks. Prymas wręczył mi 1 tysiąc złotych, które otrzymał od jednego z księży rekolektantów. Ksiądz ten miał zamiar wyjechać zaraz po rekolekcjach na dość kosztowne wczasy. Wzruszony naukami rekolektant zjawił się w pokoju Prymasa i wręczył mu te pieniądze przeznaczone pierwotnie na ten wyjazd. “Nie pojadę, oświadczył, muszę teraz pokutować, a pieniądze składam do dyspozycji Waszej Eminencji”. Był człowiekiem współczesności i znał dobrze niebezpieczeństwa czasów, lecz będąc zakorzenionym w Bogu, wszystko ogarniał pełnym chrześcijańskim optymizmem. Nie był to żaden płytki profetyzm o jaki go nieraz posądzano. Cała rzecz polegała na tym, że jego potężny duch widział dalej i sięgał głębiej niż inni. Jego teocentryczne spojrzenie wnikało w teraźniejszość, przeniknęło ją i oglądało wspaniałość przyszłych czasów, Królestwa Jezusa i Maryi. Będąc w Potulicach, zawsze pobudzał nas do ufności w Bogu, do optymizmu w trudnych nawet sytuacjach. W jego listach brzmi bezustannie nuta ufności: “Jestem nieugiętym apostołem nadziei w rychłe zmartwychwstanie Polski, która obmyta z win i odrodzona na duchu będzie piękniej i szlachetniej spełniała swe wielkie posłannictwo” (Rzym 21 X 1939 r., w liście do generała J. Hallera), “Mimo cierpień i gróźb Polska chce mężnie wytrzymać swoje męczeństwo, bo wierzy w swoje zmartwychwstanie. I po tylu krzywdach, bólach, masakrach, szkodach i zniewagach powstaniemy z pomocą Boga Wszechmogącego i pod opieką Wspomożycielki Wiernych” (Z listu do Kardynała Van Roy’a – 21 X 1939 r.).

Znamienna i wprost prorocza była jego wypowiedź do kapłanów w Warszawie w 1946 r.

“Przez trud, boleść i upokorzenia idziemy ku jednemu z największych zwycięstw Kościoła w Polsce. Zwycięstwo będzie tak wielkie, że swój wzrok zwrócą na Polskę pobliskie i dalsze narody”.

Do tej wypowiedzi nawiązuje często Ks. Prymas Wyszyński. Nasz Założyciel był zawsze siewcą optymizmu i radości, bo “radosnego dawcę miłuje Bóg”. Opowiadał nam ks. Filipiak o pobycie ks. Prymasa w więzieniu gestapo. Ks. Prymas schodził na posiłki do osobnej sali. W czasie tych posiłków był zawsze obecny jeden z gestapowców. Okazało się później, że gestapowcy prześcigali się między sobą, żeby towarzyszyć Prymasowi. “Jaka to rozkosz przebywać w jego obecności i móc z nim rozmawiać mawiali”. Wyżsi funkcjonariusze gestapo przeprowadzali z nim męczące i nieustanne przesłuchania. Szef wydziału politycznego nalegał ciągle, by wyjechał do Polski i tam objął ster rządów i współpracował z Niemcami przeciw Rosji Sowieckiej. Postawa Ks. Prymasa była nieugięta. Odmówił wszelkiego wystąpienia publicznego. “Pod tą sutanną nie znajdziecie zdrajcy Quislinga” – odpowiadał stanowczo. Za przykładem św. Jana Bosko wszystkie swoje poczynania uświęcał modlitwą. Gdy były trudne problemy do rozwiązania, udawał się do swej kaplicy, by tam konsultować się z swoim Boskim Mistrzem. Ta pobożność ugruntowana w głębokiej wierze, była prosta, szczera i naturalna. Z wielkim namaszczeniem i głęboką wiarą celebrował Mszę Świętą. Co tydzień odprawiał spowiedź. W listach pasterskich nawoływał do częstej Komunii świętej, do pielęgnowania życia eucharystycznego. “Bez życia eucharystycznego katolicyzm jest płytki i jałowy… Eucharystia musi stać się codziennym pokarmem duszy”. Z największą starannością przygotowuje w roku 1930 Krajowy Kongres Eucharystyczny w Poznaniu. Uczestniczy w Międzynarodowych Kongresach Eucharystycznych – w Kartaginie, Dublinie, Buenos Aires i w Budapeszcie. Na Kongresie Eucharystycznym w Lublanie zastępuje Ojca św. jako legat a latere. Przed śmiercią prosi, by procesjonalnie przyniesiono mu Wiatyk. “Niechaj lud wie, że Kardynał Prymas przygotowuje się na śmierć”. Wszystkie swoje cierpienia znosi z poddaniem się woli Bożej. Swoją budującą śmiercią daje przykład wiernym, jaka powinna być śmierć chrześcijanina.

Ks. Kardynał miał szczere nabożeństwo do Matki Bożej. Miłość do Niej odziedziczył wraz z innymi cechami właściwymi narodowi polskiemu. Z największą gorliwością zabiegał w Stolicy Apostolskiej w sprawie ogłoszenia dogmatu Wniebowzięcia i Wszechpośrednictwa Matki Bożej. Z uczuciem synowskiej miłości pielgrzymuje do Jej świętych miejsc. Często, gdy przebywał w Rzymie, odwiedzał Jej sanktuarium w Loretto. Będąc we Francji, pielgrzymuje do Lourdes. A kiedy w czerwcu 1940 roku musi opuścić Rzym, prosi Ojca św., by mu pozwolił wyjechać do Lourdes. Tu często modlił się w cudownej grocie Massabielskiej. A gdy przemawiał do Polaków, którzy go tam odwiedzali, mówił o Matce Najświętszej. Wskazywał na Nią jako na jedyną Ucieczkę uciemiężonego narodu.

Ze wszystkich sanktuariów Maryjnych Ks. Prymas w szczególniejszy sposób ukochał Częstochowę, tę widomą stolicę Królowej Korony Polskiej. Do Częstochowy zwołuje najczęściej zjazdy biskupów, zakonników, zakonnic. Tam prowadził rekolekcje dla kapłanów. Pod Jej Macierzyńską opieką z jego inicjatywy odbył się Pierwszy Polski Synod Plenarny. U stóp Jasnogórskiej Pani dziękuje, błaga o pomoc w zawiłych sprawach. Jej przedkłada sprawy swego życia i sprawy całego narodu, którego był duchowym wodzem. Nie wiemy, ile godzin przetrawił na samotnych rozmowach, ile otrzymał tam u stóp Jasnogórskiej Pani. Wiemy tylko tyle, że każdą wielką, ważną dla Kościoła i narodu sprawę rozpoczynał od “konsultacji z Nią”. W Częstochowie dokonał się największy czyn Maryjny – ofiarowanie narodu Niepokalanemu Sercu Matki Bożej. W pamiętnym dniu 8 września 1946 roku przygotowuje Ks. Prymas swojej Niebieskiej Hetmance jeden z największych triumfów na polskiej ziemi. Milion Polaków składa u stóp Niepokalanego Serca Maryi w ofierze swoje polskie serca. Był to największy triumf ducha Maryjnego naszego narodu. Był to zarazem największy i ostatni triumf życiowy wielkiego Prymasa. Ks. Prymas nigdy nie wypuszczał różańca z ręki. Od zarania swego życia młody August odmawiał ku czci Matki Bożej codziennie różaniec. Taki bowiem zwyczaj panował w domu ojca, kolejarza śląskiego. W późniejszym życiu Ks. Prymas odmawiał codziennie trzy części różańca. I przesuwały się w rękach prymasowskich różańcowe paciorki – rano, kiedy brzask dzienny rozpraszał ciemności nocy. Tajemnice radosne były wówczas przedmiotem jego kontemplacji. I znalazła się koronka Maryjna w jego ręce po południu, po załatwieniu męczących spraw urzędowych i po nużących, nigdy nie kończących się audiencjach. Tajemnice bolesne napełniały jego serce zadumą. I jeszcze wieczorem, kiedy miał spocząć w cieniu skrzydeł Opatrzności Bożej, usta jego szeptały różańcowe zdrowaśki. Duch jego, zatapiając się w tajemnice chwalebne, wyrywał się wówczas ku tej, którą Bóg ukoronował na Królową nieba i ziemi. Różaniec trzymał w swych rękach w czasie swych licznych podróży. Z różańcem w ręku kroczył w uroczystych procesjach.

Po wyjściu z więzienia w Paryżu, znalazł się w domu sióstr francuskich w Bar-le-Duc jako więzień internowany. Siostra Przełożona pyta go na wstępie, czym może mu służyć. Na to odpowiada: “Niech mi siostra poda różaniec”. Odbywając ostatnie wizytacje pasterskie, wygłasza płomienne przemówienia, których główną treścią jest nawoływanie do ukochania Matki Najświętszej i do odmawiania różańca. “Cóż by to był za Prymas Polski, który by wam nie mówić o Matce Bożej, który by was nie zachęcał do odmawiania koronki ku Jej czci?”.
W czasie ostatniej choroby wzywał często pomocy Matki Najświętszej. Pił podawaną mu wodę z Lourdes, dodając te słowa: “Bardzo chętnie się napiję, bo tylko Matuchna Boża może mnie uzdrowić”. Gdy bóle w ciągu choroby wzrastają, pije tę wodę kilkakrotnie, powtarzając raz po raz: “Tylko Matka Najświętsza może mi pomóc”. Nigdy nie zapomnimy tej chwili, kiedy ciężko chory Prymas silnym doniosłym głosem uchylał rąbek wspaniałej przyszłości naszego narodu. Mówiąc o przyszłym jego zwycięstwie odniesionym za przyczyną Matki Najświętszej: “Et haec victoria erit Mariae Virginis”. W dniu 22 października, dwie godziny przed śmiercią, odzywa się w te słowa: “Dzisiaj jest 22 października, dzień Matki Boskiej szczęśliwej śmierci. Beati qui in Domino moriuntur”.

W koronie cnót Ks. Kardynała błyszczy jego zakonność jako klejnot wprost urzekający. Już w młodym chłopcu budzi się głos Boży wzywający go do poświęcenia się na służbę Bożą. Pewnego razu obsługując sieczkarnię, kaleczy sobie palec. Obawiając się groźnych następstw zakażenia, lekarz doradza amputację palca. Chłopiec ze łzami w oczach opiera się temu stanowczo: “Ja nie pozwolę sobie uciąć palca, bo ja chcę być księdzem”. W roku 1893 mając lat 12, znalazł się w zakładzie salezjańskim w Valsalice koło Turynu, gdzie uczyła się już gromadka innych chłopców z Polski. W roku 1896 rozpoczyna nowicjat zakonny w Foglizzo, a w rok później, w wieku 16 lat składa śluby zakonne. Składa je ówczesnym zwyczajem na całe życie. Odtąd Bóg będzie dla niego wszystkim, a jego życie będzie ofiarą całopalną. Nikt poza spowiednikiem nie znał najgłębszych tajników jego Bogu poświęconej duszy. “Ale po owocach poznacie je”. Odtąd życie jego będzie nacechowane salezjańskością. Będzie zawsze dumny ze swej przynależności do zakonu. Będzie wierny idei zakonnej przez całe 50 lat. Bowiem krótko przed śmiercią Pan Bóg pozwolił mu obchodzić 50-lecie życia zakonnego. Ks. Prymas czuł się zawsze w pełni zakonnikiem i stale utrzymywał łączność ze Zgromadzeniem Salezjańskim. Często podkreślał jak wiele mu zawdzięczał. Z radością przyjmował swoich współbraci i interesował się nawet drobnymi przejawami życia swego zgromadzenia. Istotę zakonności stanowią śluby zakonne. Ks. Prymas przez całe swoje życie nie odstąpił ani na krok od tej uroczystej przysięgi, którą składał niegdyś w Valsalice. Nawet purpura kardynalska nie potrafiła osłabić i przyćmić jego zakonności. Krótko przed śmiercią złożył to wzruszające wyznanie: “Byłem kardynałem, ale żyłem zawsze jak zakonnik”.

Ubóstwo pojmował Ks. Kardynał jako punkt wyjścia do wyższej doskonałości. Dając osobiście porywający przykład tej cnoty, określał bliżej jej istotę. W tej myśli pisał w Ustawach Towarzystwa Chrystusowego: “Profesi będą się doskonalili w praktyce cnoty ubóstwa, która zasadzać się będzie na ukochaniu krzyża i umartwienia, na oderwaniu serca od ziemskich dóbr i przywiązań, na wyrzeczeniu się próżności światowej i wygód osobistych, a na wspólnej trosce o dobro Towarzystwa”. Nie było duszy bardziej bezinteresownej i oderwanej od dóbr ziemskich jak nasz Założyciel. Gdy otrzymał nominację na Administratora Apostolskiego na Górnym Śląsku, miał bieliznę tak zniszczoną, że trzeba było ją na nowo kompletować. Przeniósłszy się później jako Prymas Polski do Poznania, nie pozwolił się olśnić blaskiem salonów prymasowskich. Tolerował przepych tylko ze względów reprezentacyjnych. Gdy po wojnie wrócił do Poznania, zajmował zwykłe mieszkanie. Na wiosnę brał nożyce do ręki, obcinał pędy winorośli, wykonywał inne zajęcia w ogrodzie. Gdy otrzymał nominację na stolicę warszawską, oświadczył zgromadzonej kapitule zaraz na wstępie: “Jestem zakonnikiem, mało mam potrzeb”.

Jego pokój sypialny tchnął ubóstwem zakonnym. Proste łóżko żelazne, zwykła szafa do rzeczy, stolik i dwa krzesła stanowiły całe jego umeblowanie. Nosił zwyczajny niklowy zegarek, który otrzymał kiedyś za czasów kleryckich. Nigdy nie używał jedwabnej, kosztownej bielizny. Stół jego był skromny. Służba wiedziała, że Kardynał zadowala się potrawą prostą i skromną. Zapytany krótko przed śmiercią, czy zapisuje coś swej rodzinie, odpowiedział: “Rodzina moja jest liczna, zacna i uczciwa, bo pracuje sama na siebie i nie korzystała za życia z łaski Kardynała. Niech i nadal tak będzie”. Po pewnym czasie dodał: “Niczego mi nie żal. Do nikogo i niczego się nie przywiązałem, więc z radością odchodzę”.

Czystość jego duszy, absolutna czystość uczuć, była jedną z głównych dźwigni jego duchowego rozwoju. Świadectwem tego jest żarliwy ton, gdy porusza tę tematykę w swych gorących przemówieniach: “Wy młode orły polskiego nieba i polskiego jutra, zachowajcie ten największy skarb dany wam przez Boga. Bądźcie czyści w waszych myślach. Czysty jak u orłów ma być wasz wzrok. Nie może się kalać i nużać w kałużach tego świata”.

Świadectwem tego ducha czystości to jego wskazania odnoszące się do czystości, umieszczone w Ustawach Towarzystwa Chrystusowego. Z jakim pietyzmem mówi o zachowaniu cnoty czystości w myślach, słowach i uczynkach. Z jakim naciskiem podkreśla, że każde wykroczenie przeciw tej anielskiej cnocie staje się nie tylko ciężkim przewinieniem, lecz również świętokradztwem. Z ojcowską wnikliwością podaje środki do zachowania czystości: “W tym celu członkowie w pokorze, skupieniu i umartwieniu pomnażać będą w sobie życie łaski, wznosząc się w miłości Boga ponad to, co jest marnością i przyjemnością ziemską”.

Jaśniał czystością. Był na tym punkcie surowym wobec siebie i wobec innych. Pamiętamy, jak wobec lekceważenia tej cnoty przez pewnego kapłana, wypowiedział z wielkim bólem te słowa: “Ten kapłan nie posiada pietyzmu dla tego, co jest największym skarbem duszy kapłańskiej. Należy lękać się o jego biedną duszę”.

Wszystko, co było wielkie w jego duszy, wszystkie władze i uzdolnienia potrafił ześrodkować wokół posłuszeństwa, pojętego w duchu wiary. Chociaż był posłuszny i chlubił się tym. Wiedział bowiem, że na tym opiera się niezwyciężona moc Kościoła Bożego. “Karność i posłuszeństwo to główne elementy budowania Królestwa Bożego”. Kiedy wola przełożonych powołuje go na stanowisko wychowawcy względnie przełożonego, czy to do Oświęcimia, Krakowa, Przemyśla lub Wiednia, zawsze widzi w woli przełożonych wolę Bożą. Z ich ust przyjmował zawsze wszelkie zarządzenia z poddaniem i radością. Nigdy nie krytykował tych zarządzeń mimo, że nieraz nie odpowiadały jego upodobaniom. W niezdrowej krytyce przełożonych upatruje bowiem elementy rozkładu, tak niebezpieczne dla każdej społeczności zakonnej. W tym względzie pisze w Ustawach Towarzystwa: “Rodzimą cechą posłuszeństwa w Towarzystwie będzie karny posłuch nawet dla najdrobniejszych przepisów i życzeń przełożonego… szemrania i krytyki przełożonych będą członkowie unikali jak zarazy”.

W istocie całe jego życie to jedna wielka służba dla dobra Kościoła. Największym jego szczęściem było należenie do Kościoła, a realizację jego zadań uważał za swoje szczytne posłannictwo. Żył dla Kościoła. Służył mu całą duszą. Swoją energią i życiowym trudem utorował drogę do wspaniałej wewnętrznej i zewnętrznej rozbudowy Kościoła w Polsce. Z wielką czcią i religijnym posłuszeństwem odnosił się do Ojca św. i jego przedstawicieli. Ta synowska cześć dla Ojca św. młodego prowincjała salezjańskiego w Wiedniu, uderzała niejednokrotnie nuncjusza Achillesa Rattiego, późniejszego Piusa XI, kiedy go odwiedzał w Wiedniu. Pod koniec swego życia wypowiada owe Pawłowe: “Bonum certamen certael do prycy organizacyjnej, zakrojonej później na większą skalę. Prace te podjęto w roku następnym po ogłoszeniu listu pasterskiego “O życie katolickie na Śląsku”, w którym nakreślił program Akcji Katolickiej i program prac.

Archiwum Ośrodka Postulatorskiego Kard. Augusta Hlonda w Poznaniu