"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

Ks. Stanisław Rokita SDB - Okiem salezjanina

I. Wiara Kardynała Augusta Hlonda

Miałem często okazję słuchać kard. Hlonda, gdy głosił kazania na wielkich uroczystościach, gdy miewał krótkie homilie albo tak zwane “Słówka wieczorne”, ilekroć odwiedzał nasze salezjańskie zakłady. Wyczuwało się instynktownie, że mówił tylko to, w co sam wierzył głęboko i co chciał innym podać do wierzenia.

Dla niego nie było najmniejszej wątpliwości, że dzieje świata są w ręku wszechmocnego Boga. W ten sposób umacniał w umysłach słuchaczy przekonanie, że w ostatecznym rozrachunku liczy się tylko Bóg, bo tylko On zwycięża. Podnosił na duchu złamanych niepowodzeniami i pozornymi zwycięstwami zła i niewierzących. Umiał tak natknąć słuchającego wszechobecnością Boga w codziennym naszym życiu i Jego ingerencję w wszystkie nasze sprawy, że po takich przemówieniach, nawet najkrótszych, odczuwało się dziwną ulgę w sercu i mocną odwagę trwania niezłomnie w służbie Bożej, mimo napotykanych trudności. Po rozmowie z kard. Prymasem podejmowało się chętnie nawet takich zadań, które wymagały nadzwyczajnych wysiłków i zdawało się, że przekraczały one możliwości i przygotowanie tego, któremu je powierzano. Umiał kard. Hlond wzbudzać wiarę, że jest się zawsze i wszędzie w służbie Boga, który nie opuszcza nikogo, kto Jemu zaufa i dla niego się trudzi, kto Jego królestwo szerzy i umacnia w świecie. Mawiał: “Odwagi, nie zniechęcać się klęskami! Kto z Bogiem pracuje, jego udziałem będzie końcowe zwycięstwo. Przecież Chrystus Pan zwyciężył na krzyżu, który według ludzkiego osądu, miał być przypieczętowaniem Jego klęski. Z Bogiem idziemy zawsze do tryumfu i do zmartwychwstania w chwale, gdy tymczasem nasi przeciwnicy chcą nas pogrążyć w niesławie pokonanych na zawsze.”

Dialogowanie z kard. Hlondem, nawet takie swobodne, przy stole, na spacerze, a już przede wszystkim czytanie Jego przemówień, konferencji, listów pasterskich, słuchanie Jego wstępów w audycjach radiowych, zwłaszcza podczas okupacji, napawało optymizmem, budziło siły duchowe, było dźwignią we wszystkich dobrych poczynaniach, a kiedy kłębiły się czarne chmury niepowodzeń i zwątpień, ukazywało nagle jasne promienie, które zapowiadały szczęśliwą przyszłość. I wtedy w duszy następował jakiś silny zryw do działania. Chwilowe zniechęcenia i rozterki opadały jak zeschłe liście ze zdrowych, silnych konarów drzewa, które pulsuje stale życiodajną siłą.

Pamiętam, byłem wtedy przybity na duchu, kiedy w roku 1947 otrzymałem nominację na inspektora prowincji św. Stanisława Kostki. W przekonaniu, że nie dam sobie rady, odniosłem się do tego urzędu z ogromnym oporem. Jednakże przełożeni, mimo moich racji nie zmienili decyzji. Udałem się do Poznania do J. Em. kardynała Hlonda. Jechałem po błogosławieństwo, ale z cichą i prawie mocną nadzieją, że usłyszę od niego to co mnie uraduje. Spodziewałem się, że po przedstawieniu moich trudności powie: Wobec takich argumentów radzę napisać do przełożonych, że w porozumieniu ze mną ksiądz zdecydowanie rezygnuje z przyjęcia obowiązków inspektora … Tak sobie rozumowałem. Tymczasem usłyszałem coś przeciwnego. Kardynał zapytał mnie ile mam lat, kiedy byłem święcony. Gdy wysłuchał mej odpowiedzi uśmiechnął się i rzekł: Księże, o dziesięć lat młodszym proponuje się kandydatów na biskupstwa. Przecież wystarczy mieć trzydzieści lat, by zostać biskupem. Urząd inspektora salezjańskiego proszę przyjąć spokojnie. I proszę nie zapominać, że ksiądz będzie tylko narzędziem w ręku Boga. To On księdza wybrał za pośrednictwem przełożonych i On będzie posługiwał się księdzem dla Swojej chwały i dla dobra salezjanów. Proszę w to wierzyć niezbicie, bo taka jest rzeczywistość. I dodał: Z księdzem będą pracować wszyscy jego współbracia. Należy im zaufać, zawierzyć, traktować z miłością, ze wszystkimi być szczerym. Wtedy i oni zaufają księdzu, będą z nim szczerzy i nie odmówią mu pomocy. Ludzie lubią, gdy im się wierzy, czują się wtedy zobowiązani do sumienności w pracy. Wstydzą się zdradzać zaufanie. Na tę waszą współpracę w naszym Zgromadzeniu ze serca wam błogosławię.

Dom Prymasa Polski opuściłem podniesiony na duchu. Pogodnie i spokojnie spojrzałem na swoje obowiązki i zabrałem się do nich natchniony wiarą w Boga przez człowieka wielkiej wiary.

II. Pobożność kard. Augusta Hlonda

Miałem szczęście obserwować kard. Hlonda dość często, gdy sprawował różne obrzędy liturgiczne, zwłaszcza przy sprawowaniu Najśw. Eucharystii i przy błogosławieństwach Najśw. Sakramentem.

Bywałem na nabożeństwach kard. Hlonda jako katecheta Niższego Seminarium w Lądzie, dokąd przyjeżdżał, niekiedy na parę dni, by pracować w spokoju. W tyn samym celu przyjmowaliśmy go po wojnie w Marszałkach, gdzie byłem dyrektorem. Wreszcie jako inspektor nierzadko uczestniczyłem w jego nabożeństwach. I wtedy zawsze odnosiłem wrażenie, że w takich chwilach jakby się wyłączał całkowicie ze swego otoczenia i pogrążał się bez reszty w tej świętej czynności. Cechował go spokój niewzruszony, nawet gdy służby ołtarza nie zawsze dopisywała w niektórych funkcjach. Jego żywa wiara w obecność Pana Jezusa w Misterium Mszy św. udzielała się wszystkim, którzy w niej uczestniczyli.

Odznaczał się też gorącym nabożeństwem do Matki Boskiej. Przekonał mnie o tym fakt, który utkwił mi mocno w pamięci. Podczas swego pobytu w Marszałkach odbył jednego wieczoru po kolacji dłuższą rekreację ze współbraćmi. Opowiedział nam o swojej tułaczce wojennej. Najwięcej poświęcił czasu swemu pobytowi w Lourdes. Gdyśmy go zasypywali nieustannymi pytaniami, w pewnym momencie przerwał nam mówiąc: Już dość na dzisiaj bo ja jeszcze nie odmówiłem Różańca. Oddalił się od nas i wolnym krokiem chodził po głównej alei ogrodu z Różańcem w ręku. Myśmy mu towarzyszyli przechadzając się w oddali. Modlitwa trwała długo. Nie mieliśmy wątpliwości, że odmawiał w tym czasie nie pięć, ale piętnaście tajemniczek z budującym skupieniem.

Na krótko przed śmiercią szedł razem z wiernymi po ulicach stolicy w procesji, jak się odbywała ku czci Patrona Warszawy, bł. Władysława z Gieleniowa. Budował wszystkich przesuwając w palcach paciorki dużego Różańca.

Archiwum Ośrodka Postulatorskiego Kard. Augusta Hlonda w Poznaniu