"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

S. Georgia Finc - Moje wspomnienie

Byłam kucharką w pałacu arcybiskupim. Na pierwszy rzut oka uderzyła mnie jego prostota i uśmiech. Pierwszy zawsze wyciągał do innego człowieka ręce, przez co ułatwiał każdą pracę i ośmielał do siebie. Otoczenie widziało w nim najlepszego ojca. Zawsze był pełen humoru, dla siebie nie wymagający, zadowolony ze wszystkiego, cieszący się jak dziecko z małych niespodzianek, tak że żadna praca nie wydawała się trudna. Miał naprawdę coś Bożego w sobie. Pracował systematycznie, lubił ład i porządek. Na biurku, przy którym pracował, stał duży krzyż i tylko potrzebne papiery. Gdy opuszczał swą pracownię, gdy np. wyjeżdżał w teren, wszystko uprzątnął, na biurku pozostał tylko krzyż. Żył jak zakonnik: prostota w nim samym i dookoła niego. Drobiazgi, które otrzymywał w prezencie, od razu rozdawał, bo uważał, że nie będą mu potrzebne. Miał wielkie zaufanie do domowników: wszystko zawsze było otwarte. Miał wiele serca dla ubogich. Wielu z nich otrzymywało przy furcie bony w wartości bochenka chleba. Udzielał także pomocy tym, którzy się o to do niego zwracali. Każdy potrzebujący miał u niego pierwsze miejsce.

Każda godzina była przez niego dobrze wykorzystana dzięki wzorowej punktualności. Niepotrzebny był zegarek w kuchni, bo zawsze na kilka minut przed obiadem, przed jego wydaniem, Ks. Kardynał przegrał na fortepianie pieśń do Matki Bożej. Gdy został mianowany Kardynałem, powiedział: zmieniłem pracę, ale nie tryb życia.

Spowiedź cotygodniowa, różaniec – to jego ulubione ćwiczenia duchowe. Zgadzał się z Wolą Bożą, poddawał się temu, co Opatrzność Boża zsyłała – przeciwności czy chorobę przyjmował spokojnie. Przeżywał czynności, gdy chwila obecna tego wymagała.

Nigdy nie pozwolił nikomu długo na siebie czekać. Trudne audiencje nie wyprowadzały go nigdy z równowagi. Imponował wszystkim swoją zawsze niezachwianą równowagą, zawsze gotowy do przyjęcia tego, co dana chwila przyniosła.

W każdy piątek przychodził jego spowiednik. Ks. Kardynał, mimo że pełna sala ludzi czekała na audiencję, przerywa przyjmowanie wizyt i odchodzi, by się wyspowiadać. Potem kilka chwil skupienia i wraca do przerwanej pracy. Nieraz podziwialiśmy to wszyscy, na co Eminencja odpowiadał: trzeba być zawsze przygotowanym – spowiedź, żal, miłość, śmierć to są towarzysze chrześcijanina, a jeszcze więcej kapłana i siostry zakonnej.

Jakie cnoty się wybijały?

Niezmącona pogoda ducha, zaparcie się siebie, pełna ofiarność, pełnienie nade wszystko Woli Bożej, spokojne przyjmowanie tego, co Bóg mu przygotował. Kochał Polskę i bardzo cierpiał na wygnaniu. Cierpiał nad polską ludnością, nad morderstwami dokonywanymi na duchowieństwie i ludności cywilnej, nad masowym wywożeniem do obozów koncentracyjnych.

W lipcu 1945 r. wraca do kraju ze swoimi księżmi sekretarzami, ks. kapelanem B. Filipiakiem i ks. dr Baraniakiem. Siostra Maksencja i s. Georgia objęły znów, po przerwie gospodarstwo domowe.

W nocy, 13 października 1948 r. ciężko się rozchorował. Zbudził więc Ks. Sekretarza i prosił o przysłanie do niego siostry zakonnej, bo niedobrze się czuje. Przybyli wszyscy domownicy. Wezwano lekarza, który orzekł, że jest to zapalenie wyrostka robaczkowego i udzielił pierwszej pomocy. Chory trochę się uspokoił. Rano przyjechał doktor ordynator i orzekł to samo, ale prosił o konsilium z drugim. Tak wszyscy obecni to odczytali.

Drugi przykład męstwa i nadprzyrodzonej nadziei to był przyjazd ks. kardynała Hlonda do Polski w sytuacji, w której nie było wiadomo, co go czeka. Przejechał samochodem przez wszystkie kordony graniczne. Przyjechał objąć rządy w Poznaniu. Rozmawiałem z nim wtedy i widziałem w nim pełnię energii, co się przejawiało w wystąpieniach i listach pasterskich. Brzmiała w nim jasno nuta nadziei nadprzyrodzonej, kiedy mówił z naciskiem, że Polska nie przestanie być katolicką. Taką postawę zachował do końca. W ostatnich rozmowach w kwietniu, czy maju 1948 r. wyczuwałem w nim tę pełnię sił i nadzieję.

Kardynał był człowiekiem bardzo głębokiej wiary, co przejawia się w listach pasterskich. Ale na plan pierwszy wysuwa się u niego bardzo silna, nadprzyrodzona nadzieja, złączona z wiarą. Było to coś, co uderzało szczególnie i było szczególnie ważne w tych trudnych czasach.

Archiwum Ośrodka Postulatorskiego Kard. Augusta Hlonda w Poznaniu