"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

S. Klara Sulislawa Goy - August i jego rodzina

Pan Hlond, ojciec Ignacego, Augusta, Antoniego, Anny i Jana był, tak jak mój ojciec, urzędnikiem kolejowym. Byli nastawniczymi. Pan Hlond pracował na nastawni, kierując pociągami Katowice – Bytom oraz małą kolejką, która z Siemianowic dojeżdżała do huty cynkowej “Kunegunda” w Zawodziu. Mój ojciec pełnił tę samą funkcję przy szosie Mysłowice – Katowice. Pociągi przecinały główną drogę, którą zamykano szlabanem, posługując się ręczną korbą, gdy pociągi nadjeżdżały, tak że furmanki i piesi czekać musieli. Mieszkania nasze sąsiadowały ze sobą, a przegradzały je szyny kolejowe. Goyowie mieszkali we własnym domu, a Hlondowie w budynku kolejowym, do którego należał mały ogródek. Wielka przyjaźń łączyła obie rodziny, a pan Hlond, bardzo dbał o wychowanie dzieci, nie pozwalał im bawić się z rówieśnikami, których nie znał. Był do tego stopnia ostrożny, że nieraz potajemnie obserwował swych synów, czy wracają prosto ze szkoły do domu, czy też bawią się po drodze w “guziki”. Mój brat Felicjan był ich jedynym towarzyszem zabaw. Ignacy, August i Felicjan razem chodzili do szkoły powszechnej w Zawodziu; Ignacy i Felicjan do tej samej klasy. Pani Hlondowa zachowywała ściśle ten zwyczaj, że gdy Ignacy i August byli w kościele, a ona w kuchni przygotowywała obiad, młodsze dzieci po kolei musiały klękać na progu miedzy kuchnia a pokojem i odmawiać głośno cząstkę różańca, przekazując kolejno jedno drugiemu różaniec, a ja 5-letnia przyglądałam się im. Nie było więc mowy o tym, by dzieci w czasie nabożeństw w kościele baraszkowały. Tak więc i Felicjan i Klarcia Goyowie musiały się podporządkować zwyczajowi. W roku 1889 przeniesiono pana Hlonda do Brzęczkowic, możliwe, że na jego własną prośbę. Mieli tam rodzinną posiadłość – mały parterowy dom z małym gospodarstwem i przylegającym laskiem. Chłopcy, to jest Ignacy, August i Felicjan nadal się odwiedzali, a mój brat jeździł do nich na wakacje. Trwało to aż do wyjazdu Ignacego i Augusta do Turynu. Opowiadano potem w mojej rodzinie, że do Turynu przyjechał kiedyś biskup misjonarz i opowiadając chłopcom o pracy misyjnej żartem przyrzekł zabrać tego, który w przeciągu dwumiesięcznego jego pobytu w Europie nauczy się języka tubylczego. Gdy zbliżał się termin jego odjazdu, zgłosił się August z książką, by go przeegzaminować. Ksiądz Biskup przepytał go i powiedział, że jeśli dał radę w tak krótkim czasie tyle wiadomości opanować, to jest do czego innego przeznaczony i on zabrać go nie może. Ignacy Hlond odwiedził mnie w Wilnie, gdy wracał z Argentyny do Polski. Należałam do grupy wystanej przez klasztor staniątecki na odnowienie życia monastycznego po represjach rządu rosyjskiego. Gdy po 10 latach wracałam w roku 1926 przez Katowice do Staniątek, do Katowic przyjechała specjalnie z Brzęczkowic pani Hlondowa, by mnie powitać i razem złożyliśmy Księdzu Biskupowi Hlondowi wizytę w Katowicach. Byty to jego ostatnie dni pobytu w diecezji katowickiej po nominacji na Prymasa Polski. Państwo Hlondowie byli gościnni i gdy jako kolędnicy chodziliśmy do nich, dom był pełen gości.

Podczas I wojny światowej syn Jan, zaangażowany politycznie na rzecz Polski, był poszukiwany przez Niemców, którzy go chcieli aresztować. Uszedł, bo karczmarz pytany, gdzie jest dom Hlondów, ugościł Niemców, a sam chyłkiem pobiegł do pani Hlondowej ostrzegając w porę, tak że Janek oknem wyskoczył i ukrył się.

Druk: Kardynał August Hlond. Prymas Polski. Współcześni wspominają Sługę Bożego kard. Augusta Hlonda, s. 33-35.