"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

S. Landrey - Jego Eminencja Kardynał Hlondw Bar-Le-Duc

W początkach marca, gestapo z Bar-le-Duc, poinformowane przez gestapo z Paryża, sprowadziło ks. kanonika Polimanna, wikariusza generalnego i radcę państwowego i oświadczyło mu: “Mamy pewnego dygnitarza kościelnego umieścić tu, w Bar-le-Duc, w jakimś klasztorze. Potrzebne będą trzy przyległe pokoje”. Ks. Kanonik pomyślał i zaproponował porozmawiać o tym z przełożoną Św. Pawła. Oficer niemiecki polecił mu załatwić co potrzeba.

Przełożona chciałaby znać narodowość prałata. Ks. Kanonik odpowiedział, że od Niemców niczego więcej nie mógł się dowiedzieć, tylko tego, że chodzi o dygnitarza kościelnego. Przełożona zakończyła: “Ostatecznie, będziemy służyć Kościołowi… w tym wypadku narodowość mało znaczy. Wolałabym jednak, aby to nie był Niemiec, ze względu na obecne okoliczności”.

W kilka dni później, ks. kanonik był w Nancy i po powrocie powiedział nam: “Na skutek posłyszanej rozmowy, dokonałem zestawienia faktów. Myślę, że będziecie miały biskupa czy kardynała polskiego” – A myśmy odpowiedziały spontanicznie: “No to wszystko w porządku”.

Jeszcze dwa tygodnie, jak myślę, upłynęły bez innych nowin. Potem, w Wielką Środę, 5 kwietnia, w samochodzie gestapo z Paryża, dwóch oficerów niemieckich, przywiozło wprost do gestapo w Bar-le-Duc, dokąd przybyli około g. 10.30, Kardynała Hlonda. Prymasa Polski, z jego sekretarzem, ks. Filipiakiem. Ks. Kanonik, natychmiast uwiadomiony, dał znać do św. Pawła. Po załatwieniu formalności na gestapo w Bar, oficerowie niemieccy przybyli z Paryża, zawieźli Kardynała i jego sekretarza najpierw do ks. kanonika Polimanna, który postarał się, aby im u niego podano posiłek. U ks. Kanonika więc, dokąd mnie zawezwano, po raz pierwszy zobaczyłam świątobliwego kardynała, ubranego na czarno, jak zwykły kapłan. Gdy skłoniłam się przed nim głęboko, aby mu złożyć uszanowanie, Jego Eminencja powiedział mi z dobrym uśmiechem, pokrywającym jego smutek: “Och, od czterech lat jestem tylko biednym włóczęgą”.

Oficer niemiecki Fischer, komendant gestapo w Paryżu, przeznaczony specjalnie do nadzorowania duchowieństwa we Francji, zaproponował swój wóz w podwórzu Św. Pawła. “Powierzamy wam księcia Kościoła – powiedział – będzie mógł robić, co zechce. Jego sekretarz będzie mógł wychodzić do miasta”. Chciał on zobaczyć apartament przeznaczony dla Kardynała.

Około 2 godziny, oficerowie niemieccy przyprowadzili do św. Pawła swego dostojnego więźnia oraz jego sekretarza. Ks. Kanonik towarzyszył im z szacunkiem. Drzwi domu były szeroko otwarte na ich przyjęcie a nasze zakonne serca drżały; tak byłyśmy przejęte zaszczytem goszczenia u siebie tego wielkiego Kardynała wygnańca i odczuwałyśmy wielkie pragnienie osłodzenia mu jego wygnania przez nasze starania pełne przywiązania.

Wieczorem, gdy oficerowie niemieccy odjechali, ks. Kanonik przedstawił naszą wspólnotę Jego Eminencji, który raczył do niej skierować kilka wzruszających słów. Wyraził swoje zadowolenie, że znalazł się we wspólnocie, że ma do dyspozycji kaplicę, po przeżyciu dwóch miesięcy zamknięty ze swym sekretarzem w małym pokoju na 4. czy 5. piętrze. Dodał też, że sam również jest zakonnikiem, salezjaninem i że w Zgromadzeniu przeszedł przez wszystkie szczeble aż do prowincjalatu. Na tym stanowisku znalazła go nominacja na kardynała, ale teraz jest on tylko biednym włóczęga, że dziękuje Bożej Opatrzności za to, że przyprowadziła go dziś do wspólnoty Dzieła Prasy, które mu przypomina dzieło św. Jana Bosco, – “Z całego serca udzielam wam mego błogosławieństwa” powiedział i szerokim gestem, Jego Eminencja pobłogosławił nam z wielką dobrocią. Wszystkie siostrzyczki były uszczęśliwione i miały wrażenie, że widzą Watykan.

Ks. Kanonik zaraz napisał do Jego Eminencji Nuncjusza i do JE kard. Suharda, aby ich poinformować o nowym miejscu pobytu Kardynała Prymasa Polski, o którego niepokoił się Ojciec św. Ich Eminencje natychmiast napisali do JE Ks. Kard. Hlonda. Skierowali również podziękowania do ks. kanonika Polimanna za jego starania o polepszenie jego smutnego położenia.

Nazajutrz, w Wielki Czwartek, Jego Eminencja odprawił Mszę św. w naszej małej kaplicy i udzielił Komunii św. swemu oddanemu sekretarzowi. Ich wzruszenie było widoczne, bo po raz pierwszy od dwóch miesięcy Jego Eminencja mógł odprawić Najśw. Ofiarę i to, uderzający zbieg okoliczności, w ten dzień wspominający ustanowienie Świętej Eucharystii i Kapłaństwa.

W Wielką Sobotę, ks. kanonik Parisot, nasz kapelan, miał zaszczyt udzielić Komunii Świętej dobremu Kardynałowi oraz jego sekretarzowi.

W dzień Wielkanocy, Jego Eminencja odprawił Mszę św. konwentualną, podczas której Małe Siostry doznały wielkiej radości otrzymując z jego rąk Świętą Hostię. Następnie, ks. Filipiak, który od swego internowania w Paryżu – a więc od dwóch miesięcy – nie miał pociechy odprawiania Mszy św., śpiewał sumę ze wzruszającą pobożnością, która nas wielce zbudowała.

I tak, w dalszym ciągu, miałyśmy, przez pięć miesięcy, wspaniały przywilej uczestniczenia każdego ranka we Mszy św. kardynalskiej i radość komunikowania z rąk dostojnego prałata w dni większych świąt. Ks. Filipiak wykonywał stopniowo funkcję kapelana z wielką dokładnością i radością.

Nasi dostojni pensjonariusze przybyli z Paryża w skrajnym ubóstwie: ani mszału, ani brewiarza, ani różańca, nic… A chociaż mogłyśmy im ofiarować tylko skromne pomieszczenie, znaleźli oni u św. Pawła przyjęcie dobrowolne, środowisko zakonne i atmosferę nacechowaną pełną szacunku sympatią. Do ich dyspozycji oddałyśmy apartamenty zarezerwowane zazwyczaj dla biskupstwa z Verdun, albo dla wyższych przełożonych Zgromadzenia: a więc dwa biuro-salony z przyległymi sypialniami. Te dwa biura mają bezpośredni dostęp do kaplicy. Wyjście z sypialni wiedzie do wielkiego korytarza z drzwiami na końcach, pozwalającymi na niezależne wychodzenie z jednej strony do ogrodu, z drugiej na podwórze naprzeciw bulwaru.

Jego Eminencja spożywał swoje posiłki w małym refektarzu, skromnym ale bardzo przytulnym, tuż przy kuchni. Ks. kan. Polimann przychodził dość regularnie zasiadać przy ich stole, aby im towarzyszyć i zaciekawiać ich nowinami dnia. Ks. kan. Parisot był też kilka razy ich gościem, szczęśliwy, że w ten sposób miał sposobność słuchać Jego Eminencji zawsze rozmownego, ufnego optymistę. On sam pisze swoje małe sprawozdanie.

Ks. kanonik Polimann poczynił wszelkie zabiegi konieczne, aby z Prefektury otrzymać usługi: karty żywnościowe i bony niezbędne do nabywania potrzebnego pożywienia. A że wspólnota posiadała ogród warzywny i wybieg drobiu, nietrudno mu było skompletować to, czego nie było w sklepie.

JE ks. bp Petit, biskup pomocniczy z Verdun, powiadomiony jako pierwszy o przybyciu Jego Eminencji, pospieszył ze złożeniem mu wizyty, którą ponawiał nieraz, okazując całą swoją troskliwość, zaznaczając ją dyskretnie wspaniałomyślnym gestem.

Kapłani z miasta i okolicy przybywali jedni po drugich złożyć swoje uszanowanie Jego Eminencji. Niektórzy zakonnicy przybyli również prosić go o błogosławieństwo, a pobożne osoby przedkładały do pobłogosławienia przedmioty kultu, które zachowają jako cenne pamiątki.

Nie zaniedbajmy też wspomnieć odwiedzin pewnego czcigodnego Ojca Benedyktyna z Hautecombe (Sabaudia), który przekroczył linię demarkacyjną, aby dostarczyć Jego Eminencji część ubrań, które musiał zostawić w Opactwie, z racji swego nagłego wyjazdu. Niestety, najważniejsza waliza, zawierająca ubiory ceremonialne i niektóre inne cenne przedmioty, została prawdopodobnie skradziona podczas podróży. Ks. Filipiak wyraził żal z tego powodu, ale święty Kardynał przyjął to z doskonałym oderwaniem.

Bardzo miłymi odwiedzinami dla Kardynała była wizyta Ks. Rektora Polskiej Misji w Paryżu, który kilkakrotnie przybył, aby przedłożyć Jego Eminencji wzruszające świadectwa i serdeczny szacunek Polaków rozsianych w stolicy.

Dwóch czy trzech kleryków polskich, przybyło z Paryża lub Nancy, aby zasięgnąć wiadomości o swoim czcigodnym Prymasie i złożyć mu list hołdowniczy. Kilka polskich rodzin pracujących po okolicznych gospodarstwach prosiło o audiencję u Kardynała, wyrażając mu swoje głębokie przywiązanie i podziw.

Dom Św. Pawła doznawał prawdziwego upodobania w popieraniu tych dyskretnych odwiedzin przyjaciół i podopiecznych dostojnego Więźnia – bo w zasadzie nie były one dozwolone.

Ks. kan. Polimann, ze swej strony, skontaktował z ks. Filipiakiem ks. Gallemina, seminarzystę z Verdun, na wakacjach u swej rodziny w Bar-le-Duc oraz p. Perreau, ówczesnego sekretarza generalnego Prefektury Mozy. Jeden i drugi spędzili sporo czasu z ks. Filipiakiem i mieli zaszczyt zbliżyć się do Jego Eminencji, podziwiać jego dzielność i pogodę oraz skorzystać z mądrych wypowiedzi.

Poza tymi nielicznymi dobrowolnymi odwiedzinami, kardynał Hlond żył u nas jak klauzurowy zakonnik. Czas swój dzielił na modlitwę, czytanie i długie przechadzki po ogrodzie. Lubił modlić się, rozmyślać, przechadzać się po cienistych alejach interesując się drzewami owocowymi, ogrodem warzywnym, a nawet wybiegiem drobiu. W tym życiu prywatnym, zupełnie osobistym, nie gardził nawet jagniętami i koźlętami, które także korzystały z uśmiechu pełnego dobroci. Skromne rozrywki dla osobistości tego wymiaru. Byłyśmy tym zbudowane, ale także czasem wzruszone.

Na szczęście ks. kan. Polimann zainstalował potajemnie w sypialni mały aparat radiowy, aby dostojny więzień nie był całkowicie odizolowany od świata zewnętrznego, a przede wszystkim pozbawiony wiadomości o swojej ukochanej, umęczonej Polsce.

Po wysłuchaniu informacji radiowych, widziano nieraz Kardynała-Prymasa przechadzającego się długo po ogrodzie i rozmawiającego ze swym sekretarzem… może o wydarzeniach dnia. Ale ten wysoki dygnitarz zawsze robił wrażenie przez swoją imponującą postawę, swój majestatyczny chód, swoją ujmującą fizjonomię. A jeszcze przez swój pasterski krzyż, który zwykle błyszczał na jego piersi; Jego Eminencja w dni świąteczne chętnie zakładał szeroki pas i biret koloru purpurowego. A my, Małe Siostry, jego pokorne służki, skłaniałyśmy się głęboko, gdy przechodził, czcząc w jego osobie reprezentanta słodkiego Jezusa Chrystusa.

W dniach 7 i 8 maja, z okazji święta św. Stanisława, jednego z Patronów Kardynała-Prymasa, Wspólnota zorganizowała pobożne a serdeczne święto. Była ona uszczęśliwiona, mogąc ofiarować Jego Eminencji swoje życzenia, swoje modlitwy, ze śpiewami, powinszowaniami, kwiatami i chorągwiami o barwach polskich. W kaplicy, przystrojonej na tę okoliczność, mały chór wykonał swoje najpiękniejsze utwory. Jego Eminencja, wielki artysta, ale bardzo wyrozumiały, zechciał zapamiętać tylko dziecięcy pietyzm, jaki natchnął Małe Siostry śpiewaczki. Szczególnie wzruszyła go pieśń do św. Stanisława na melodię polskiego hymnu narodowego.

W czerwcu, małą rozrywką była wycieczka do drewnianego domu Św. Pawła, położonego na wzgórzu, 25 minut od miasta. Podczas gdy przełożona przy pomocy trzech Małych Sióstr przygotowywała tam wiejski posiłek, ks. kan. Polimann, wierny towarzysz naszych kochanych Gości, zaprosił ich na przechadzkę brzegiem lasu, a potem szosą, skąd jest miły widok. Wyszli przedpołudniem, a wrócili pod wieczór, zachwyceni tym dniem na świeżym powietrzu.

Dzień, który zapisze się wśród najlepszych wspomnień dobrego Kardynała, wygnańca, jest z pewnością jego podróż do Verdun i wycieczka do Douaumont. Ks. kan. Polimann, żywiąc prawdziwy kult dla Jego Eminencji, zawsze się starał, aby go odsunąć od niemieckich niedyskrecji, sam otaczał go swymi delikatnymi i pełnymi szacunku względami. To też zawczasu poczynił w gestapo starania, aby otrzymać potrzebne na taką podróż pozwolenie, nie przyjął kierowcy i samochodu niemieckiej policji, a zapewnił wóz i pilota z prefektury. Ks. Kanonik musiał tego dnia wyjechać z Bar-le-Duc, nie miał więc przyjemności towarzyszyć Kardynałowi do Verdun, ale podróż odbyła się w obiecanych warunkach, a p. sekretarz generalny Perrea umiał zaszczyt wieźć go tam i z powrotem. W Verdun, Jego Eminencja został przyjęty przez biskupa Ginisty i jego biskupa pomocniczego, zwiedził katedrę, w krużganku pobłogosławił kleryków i ich wychowawców. Po południu JE bp Petit towarzyszył Jego Eminencji do Douaumont. Kardynał Prymas podziwiał wspaniały pomnik, przypominający chwalebną przeszłość historyczną, patriotyczną i religijną, który przynosi zaszczyt jego fundatorowi, JE biskupowi Ginisty, rycerskiemu biskupowi z wojny 1914-1918.
W drodze powrotnej nasi znakomici pielgrzymi zatrzymali się w Rembercourt-aux-Pots, gdzie pozdrowił godnego pasterza parafii, księdza Joignon i podziwiali piękny kościół, zaliczony do pomników historycznych.

Zwróćmy uwagę na sumienność szefa gestapo, który złożył Jego Eminencji wizytę rano przed jego wyjazdem do Verdun i nazajutrz rano, aby się upewnić o jego powrocie. Prawie każdego tygodnia oficer niemiecki zjawiał się, aby zasięgnąć wieści o ich dzielnym Więźniu. To zakamuflowane śledzenie odbywało się zawsze, jak sądzę, w sposób odpowiedni. Największą niedogodność dla Prymasa stanowiło być wypytywanym, bo Niemcy ciągle mieli nadzieję, że otrzymają informacje jakich byli chciwi. Ale Książe Kościoła nigdy się nimi nie speszył, a niefortunni wizytatorzy nigdy nie mogli zaskoczyć jego roztropności i przenikliwości.

W lipcu, oficer Fischer, szef gestapo w Paryżu, przybył również spędzić jeden dzień z Kardynałem. Ponieważ ani na chwilę nie opuszczał Jego Eminencji, ks. Filipiak wyprowadził go na przechadzkę po mieście i okolicach. Przy tej sposobności także Kardynał i jego uczeń zostali poddani ścisłemu przesłuchaniu. Fischer usadowił się przy stole z naszymi zwykłymi gośćmi. Tymczasem jego obecność nie była dla nich naprawdę przykra, bo Fischer, który był dozorcą Kardynała przez 2 miesiące w Paryżu nie mógł się obronić przed uczuciem podziwu dla swego znakomitego Więźnia i wbrew swemu pożałowania godnemu mundurowi, ten Niemiec nie potrafił ukrywać dłużej swego pociągu pełnego szacunku dla tej dzielnej osobowości.

W końcu, mijały tygodnie i miesiące, wojna się wzmagała, alarmy, bombardowania poważniejsze, wszystko zapowiadało bliski koniec, ale w jakich warunkach? Małe Siostry od Świętego Pawła mówiły między sobą: “Oby tylko Niemcy zapomnieli u nas naszego świątobliwego Kardynała”. A tymczasem Jego Eminencja obserwował uważnie fale samolotów przelatujących nad naszymi głowami w dzień i w nocy. W chwili niebezpieczeństwa, Jego Eminencja miłym i dyskretnym gestem zapraszał nas do schronu, gdzie ukrywał się razem z nami, wmieszany w nasz personel zewnętrzny i sąsiadów dzielnicy, szukających schronienia w naszych piwnicach. Jego Eminencja mówił mało, ale jego postawa godna, spokojna, życzliwa, napełniała ufnością tych dobrych ludzi, szczęśliwych i dumnych ze zbliżenia się z uniżonością do tak dostojnej Obrony.

Kilka dni przed wyzwoleniem, pewne osobistości o dobrych intencjach, zaproponowały Kardynałowi, że go ukradną władzom okupacyjnym i ukryją w bezpiecznym miejscu. Jego Eminencja oparł się temu z obawy, że ucieczka ściągnie nowe straszliwe represje na tysiące Polaków mieszkających we Francji i nie chcąc sprowadzać nieszczęść na Dom, który mu udzielił gościny.

Z dnia na dzień sytuacja stawała się drażliwsza. W poniedziałek, 28 sierpnia, w święto św. Augustyna, Patrona Jego Eminencji, zadźwięczał dzwonek u drzwi wejściowych o godz. 7 rano. Oficer Fischer – o którym była mowa wyżej – przedstawił się Przełożonej i poprosił o rozmowę z Kardynałem. – Ks. Filipiak odprawiał Mszę św. w kaplicy. Przeczucie nim zatrzęsło, ale z pobożnością wykonywał nadal swe święte czynności.

Przełożona, która też wszystko zrozumiała, poszła nieśmiało zapukać do biura Kardynała, którego zastała na modlitwie. Jego Eminencja poprosił o przyprowadzenie oficera, który powiadomił go o jego wyjeździe, w ciągu dnia, do Westfalii, prosząc, aby był gotowy na godz. 15. Rozmowa była krótka. Fischer odszedł. Zaraz potem Kardynał wszedł do kaplicy, klęknął na swoim zwyczajnym klęczniku, potem przywdział szaty kapłańskie i poszedł do ołtarza z niewzruszonym spokojem.

W ciągu przedpołudnia, Małe Siostry, bardzo zasmucone, pomagały w ostatnich przygotowaniach. W południe Fischer już był na miejscu jako dozorca pilnujący swoich szlachetnych Więźniów.

Jego Eminencja wymknął się, aby ostatni raz pobłogosławić Małe Siostry zebrane we wspólnocie i skierować do nich, w wyrażeniach jak najdelikatniejszych, słowa zachęty do odwagi oraz pokrzepienia. A że ciche łzy płynęły, świątobliwy Kardynał zawołał: “Za trzy lata wrócę was odwiedzić. Przedtem będziemy, jak i wy jeszcze będziecie, cierpieć, ale później wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze we Francji”.

Do p. Perreau, sekretarza Prefektury, który przybył rano, aby pożegnać Kardynała i prosić go, czy by mógł mu wyświadczyć przysługę, Jego Eminencja opowiedział: Ja mam jedną prośbę do pana: cokolwiek się stanie, niech pan zawsze broni Świętego Pawła”. Tę prośbę świątobliwy Kardynał bez wątpienia skierował również za nas do Pana Boga, bo w dniach tragicznych i bolesnych, które nastąpiły, czyż nie byłyśmy cudownie bronione i czy nie miałyśmy wyraźnie wrażenia, że pod opieką naszych Świętych z nieba, błogosławieństwo świątobliwego Kardynała wygnańca, spływało na Dom, na Wspólnotę, na każdą z naszych dusz.

Wreszcie, między godziną 15 a 16, pierwszy wóz gestapowski unosił bagaże, potem przyjechał drugi wóz z dwoma niemieckimi oficerami. Kardynała poproszono, aby wsiadł ze swoim sekretarzem. Więc na pełnym alarmie uzbrojony wóz wymknął się, a jak Apostołowie w dniu Wniebowstąpienia ich Boskiego Mistrza, myśmy zostały na miejscu, nieruchome, milczące, o tyle bardziej zmartwione, że dobrześmy wiedziały, iż Książę Kościoła, którego nam porwano, nie wstępował do nieba, ale w dalszym ciągu piął się na swoją Kalwarię.

Druk: Kardynał August Hlond. Prymas Polski. Współcześni wspominają Sługę Bożego kard. Augusta Hlonda, s. 100-110.