"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

Ks. S. Kosiński - August Hlond 1926-1948

Wstęp

W roku 1897 przybył do Rzymu z nowicjatu salezjańskiego w Foglizzo młody, 16-letni August Hlond, aby rozpocząć na Uniwersytecie Gregoriańskim studia teologiczne.

W ciągu trzechletniego pobytu w Wiecznym Mieście miał możność kilka razy zetknąć się z ofiarą Kulturkampfu, kardynałem Mieczysławem Ledóchowskim, piastującym wówczas godność prefekta Kongregacji Rozkrzewiania Wiary. Czy przyszło mu wtedy na myśl, gdy z podziwem i czcią patrzył na swego wielkiego rodaka, że będzie kiedyś jego piątym następcą na stolicy prymasów Polski i że nawet przypadnie mu zaszczytny obowiązek sprowadzenia prochów swego wielkiego poprzednika i złożenia ich, już w wolnej Polsce, w katedrze poznańskiej? Czy także uświadamiał sobie, że przyjdzie mu kiedyś zaznać goryczy tułaczki i więzienia, goryczy podobnej do tej, jaką przeżył w okresie Kulturkampfu kardynał Ledóchowski? To o nim powie później, że gdy nastały dla Kościoła czasy ucisku, umiał bronić, jego praw i swobody z wielką godnością i nieugiętą mocą ducha, nawet za cenę osobistej wolności.

Nie przypuszczał zapewne młody August Hlond, że podobnie potoczą się i losy jego życia. Wtedy, w okresie rzymskich studiów, jedynym jego pragnieniem było pójść w ślady swego starszego brata Ignacego i wyjechać na dalekie misje. Jednak Opatrzność przygotowywała mu zgoła inną przyszłość. Prowadziła go dziwnymi drogami z ziemi śląskiej do salezjańskich zakładów we Włoszech, skąd przez Oświęcim, Kraków, Przemyśl i Wiedeń powrócił znowu na Śląsk, aby w końcu zasiąść na prymasowskiej stolicy w Gnieźnie i arcybiskupiej stolicy w Poznaniu, a w końcu po drugiej wojnie światowej w roli prymasa Polski na stolicy metropolitalnej w Warszawie.

Mimo woli nabrała symbolicznej wymowy żartobliwa przestroga ks. G. Francesia, jednego z najstarszych wychowanków Św. -Jana Bosko, udzielona Augustowi Hlondowi z okazji jego rzymskich studiów, by się zbyt często nie zbliżał do murów Watykanu, bo może mu jeszcze spaść na głowę czerwony kapelusz. Rzeczywiście spadł, on mu na głowę już w drugim roku prymasowskich rządów (w 1927 r.), które znamionował twórczy optymizm, zdecydowana wola i niespożyta energia, wprzęgnięte w dzieło .odbudowy życia katolickiego na wszystkich niemal jego odcinkach w odrodzonej Polsce. Kardynał Hlond był bowiem jednym z najwybitniejszych członków polskiego episkopatu w okresie dwudziestolecia, a na stanowisku prymasa postacią bodaj najważniejszą umysłem, wolą i przeżyciem swej doby (S. Stroński), przerastającą śmiałością myśli i rozpiętością działania swoją epokę. Dzięki swym walorom moralnym i intelektualnym, głębokiemu życiu wewnętrznemu oraz niemalże powszechnemu autorytetowi, którym się cieszył w społeczeństwie katolickim ze względu na godność prymasowską, odegrał on w życiu Kościoła w Polsce zasadniczą rolę jako jego czynnik integrujący i mobilizujący, stając się duchowym przewodnikiem narodu, ku któremu zwracały się oczy i serca milionów katolików polskich w kraju i za granicą. Był Prymasem serc katolików polskich (bp Radoński), jak żaden bodaj z jego poprzedników, a dla swych archidiecezji wielkopolskich i w ogóle dla Kościoła w Polsce okazał się mężem na czasie, mężem opatrznościowym (ks. J. Nowacki).

l. Syn ziemi śląskiej

Drugi prymas odrodzonej Polski przyszedł na świat dnia 5 lipca 1881 r. w Brzęczkowicach na Górnym Śląsku. Jego ojciec Jan, najpierw praktykant ogrodniczy, a później pracownik kolei, i matka Maria z Imielów Hlondowie zawarli związek małżeński w kościele Matki Boskiej w Mysłowicach, pobłogosławiony przez proboszcza ks. Edwarda Kleemanna (30 IX 1878) i osiedli na pewien czas u ciotki żony Hlonda, Anny Lasok w tychże Brzęczkowicach, dopóki warunki życiowe, związane ze zmianą miejsca pracy, nie zmusiły ich do przeniesienia się gdzie indziej. Tutaj też urodził się w 1879 r. pierwszy syn Ignacy, późniejszy misjonarz, oraz wspomniany już August. Oprócz nich przyszło jeszcze na świat dziesięcioro dzieci, z których utrzymało się przy życiu: trzech synów (Antoni, Jan i Klemens) i cztery córki (Paula, Anna, Maria, Marta). Zmarł trzyletni syn Stanisław i dziewczynki bliźniaczki. Czterech synów wstąpiło do zgromadzenia salezjańskiego: Ignacy, August, Antoni i Klemens. Ten ostatni pozostał bratem zakonnym (koadiutorem), gdy natomiast trzej poprzedni zostali kapłanami Brat Jan po ukończeniu studiów medycznych osiedlił się w Katowicach, gdzie zasłynął jako wybitny specjalista chorób skórnych i wenerycznych. W okresie plebiscytu pełnił w Bytomiu obowiązki komisarza, udzielał się także społecznie na terenie Katowic, a w roku 1923 Pius XI mianował go szambelanem papieskim. Natomiast najmłodszy Klemens brał m.in. udział w powstaniach śląskich, a w czasie II wojny światowej walczył po stronie aliantów. Spośród rodzeństwa najbardziej znanym był w Polsce i w świecie salezjańskim oprócz Augusta młodszy jego brat Antoni, wybitny kompozytor muzyczny i założyciel szkoły organistowskiej w Przemyślu (1916-1962), autor milenijnego Te Deum. Dużym szacunkiem cieszył się również najstarszy z Hlondów, Ignacy, długoletni misjonarz w Argentynie, ze względu na zasługi położone w dziedzinie szkolnictwa i kultury rolnej. Po powrocie do Polski w 1922 r. został on m.in. proboszczem w Czerwińsku nad Wisłą, świeżo przyjętym przez zgromadzenie i zamienionym, na salezjański, nowicjat.

Rodzice kardynała wychowali gromadkę swoich dzieci w duchu polskich i katolickich tradycji. Było to jak najbardziej zgodne z ich przekonaniami narodowymi i katolickim sumieniem. Matka prymasa nigdy nie nauczyła się dobrze mówić po niemiecku, za to w okresie ucisku germanizacyjnego bacznie pilnowała polskiego pacierza, polskiej pieśni religijnej i katechizmu. Na jej też barkach spoczywał cały ciężar wychowania dzieci, gdyż mąż jej niemal cały dzień przebywał poza domem, ciężko pracując na chleb dla z roku na rok pomnażającej się gromadki, w dodatku mało wynagradzany i przenoszony kilkakrotnie przez władze pruskie z powodu przyznania się do polskości. Była więc to niewiasta dzielna, z szeregu tych śląskich kobiet, dla których Kościół, sprawa polska i katolickie wychowanie młodego pokolenia stanowiły treść i osnowę ich bohaterskiego życia, o głębokim zmyśle religijnym, wysokiej wrażliwości moralnej i nieprzeciętnych umiejętnościach pedagogicznych. Wychowywała swe dzieci twardo i zasadniczo, przyzwyczajając je od najmłodszych lat do modlitwy, pracy, ofiary i karcąc z miejsca wszelkie odruchy egoizmu, pychy, lenistwa i nieposłuszeństwa. O szerokim dobrym sercu dla bliźnich, spieszyła z pomocą potrzebującym, ubogim i chorym, dając dzieciom tym samym lekcję praktycznej miłości. Nic dziwnego, że kardynał Hlond złoży później swej matce wspaniały hołd, pisząc do niej z okazji nominacji kardynalskiej: …Tyś umiejętniej od wielu uczonych pedagogów założyła w duszach swych dzieci mocny fundament życiowy, oparty silnie o wiarę i prawo Boże. Ponieważ sama szczerze modlić się umiałaś, wyuczyłaś nas łatwo i dobrze pacierza, z którego po dziś dzień czerpię moc i ufność w Boga. Otwarłaś przed nami szeroko drogę do szczęścia, boś nas wychowała nie do pieszczot i wygód, lecz do hartu i pracy i uczyłaś nas kochać obowiązek, a powinność spełniać poważnie i ochoczo. Toteż nie gdzie indziej, jak w szlachetności i dostojeństwie Twego prostego a Bogu oddanego serca jest początek tej drogi, którą mnie łaska Boża prowadzi, a która zawiodła mnie do tego, co się potocznie nazywa godnościami, a co. w naszym rodzimym języku jest zwiększonym obowiązkiem pracy i poświęcenia.

Nie inaczej postępował ojciec prymasa, surowy i wymagający, a przy tym kochający dom i dzieci, głęboko pobożny (w szczególny sposób czcił Matkę Bożą, nie rozstając się nigdy z różańcem), traktujący poważnie swe obowiązki rodzinne i zawodowe. Czując się Polakiem, był nim, jak cała rodzina Hlondów i Imielów aż do szpiku kości, mimo trudnej sytuacji bytowej, a nawet prześladowania ze strony władz pruskich za swe narodowe przekonania i poglądy. Nadto mając żywo w pamięci postać swego ojca, a dziada kardynała, Marcina Hlonda, alias Dubiela, uczestnika powstania styczniowego, który schronił się przed represjami carskimi do zaboru pruskiego i pod tym nazwiskiem osiadł na zakupionej przezeń parceli w Brzezince, gdzie też zmarł w roku 1892, wszczepiał ojciec prymasa w duszę i serca swych dzieci przywiązanie do ojczyzny, ukochanie ]ej przeszłości, opowiadając im wieczorami o jej dziełach, a nawet śpiewając Jeszcze Polska nie zginęła i w ten sposób ratując je przed zalewem germanizacyjnym. Taka była atmosfera rodzinna Hlondów – katolicka i polska, gdzie modlitwa, obowiązek i praca stanowiły jej składowe czynniki. To rzutowało na charakter i losy ich dzieci, zwłaszcza prymasa. Toteż twierdzenie B. Krzywobłockiej o nieskrystalizowanym poczuciu narodowym kard. Hlonda jest najzwyklejszym nieporozumieniem, świadczącym o jej ignorancji i moralną krzywdą wyrządzoną prymasowi i jego rodzicom.

Przyszły prymas Polski został ochrzczony w parafialnym kościele w Mysłowicach dn. 10 maja 1881 r., otrzymując na chrzcie imiona August Józef. Rodzicami chrzestnymi byli sąsiedzi Jan Sorek i Maria Cieślik. Pierwszą komunię Św. przyjął zgodnie z ówczesnym zwyczajem bardzo późno, bo prawdopodobnie w 1893 r., równocześnie ze swym bratem Ignacym. Zapewne w 1888 r. zaczął uczęszczać do szkoły elementarnej w Brzezince, prowadzonej przez polskiego nauczyciela Marcina Szpyrę, skąd po pięciu latach przeniósł się do gimnazjum mysłowickiego, noszącego nazwę “Hóhere Knabenschule”. Nie przebywał w nim zbyt długo, gdyż już w lipcu 1893 r. przerwał naukę, by gotować się do wyjazdu do zakładu salezjańskiego w Turynie, założonym przez Św. Jana Bosko, o którym było głośno również na polskiej ziemi mimo zaborczych kordonów, w tym także na Śląsku, tak z łamów ówczesnej prasy katolickiej, jak z biografii, drukowanych w polskim języku i kolportowanych po wszystkich trzech zaborach, a zwłaszcza z autentycznych relacji pierwszych Ślązaków, którzy od roku śmierci Apostoła młodzieży (1888) pojedynczo lub w grupie wyjeżdżali do północnych Włoch, by tam wstąpić do Zgromadzenia Salezjanów lub jego zakładów w celu studiów i zdobycia święceń kapłańskich. Rzeczywiście, jesienią tegoż roku dwaj najstarsi synowie Hlondów, Ignacy i August, opuścili dom rodzinny i udali się do Turynu. W dużej mierze wpłynęła na tę decyzję, podjęta z wielkim bólem przez ich rodziców, sytuacja polityczna Śląska, zwłaszcza ucisk germanizacyjny, a co za nim idzie – spychanie żywiołu polskiego na margines polityczno-społeczny i kulturalny, trudności natury finansowej, nie pozwalające najdalsze-kształcenie dzieci w szkołach państwowych średnich i wyższych i bodajże jednak największym bodźcem w tej dziwnej emigracji synów Hlondów było pragnienie zrealizowania przez nich, nurtującej ich duszę myśli o kapłaństwie, stanowiącym ostateczny i najważniejszy cel ich życiowych wysiłków. Że nie poszły one na mamę i wydały obfite owoce, świadczy o tym wstąpienie do zgromadzenia salezjańskiego Augusta i jeszcze trzech braci oraz jego prace i dzieła, podejmowane dla dobra młodzieży, zgromadzenia i Kościoła.

2. W szkole księdza Bosko

Dnia 26 października 1893 r. August i Ignacy Hlond, wraz z towarzyszem podróży, Karolem Jamrozym, również Ślązakiem przekroczyli próg zakładu salezjańsiego w Valsalice (dzielnica Turynu), gdzie znajdowała się już spora grupa Polaków, wynosząca około 170 osób. Z tą chwilą w życiu późniejszego prymasa otwarł się nowy rozdział, o decydującym znaczeniu dla całej jego działalności salezjańskiej i biskupiej. Zakład walsalicki wywarł na nim pozytywne wrażenie. U jego wejścia do kaplicy znajdował się grób Św. Jana Bosko. Nie zatarła się również w pamięci mieszkańców wysoka postać sługi Bożego, księcia Augusta Czartoryskiego, który w tym domu przebywał, uważanego już za życia za świętego. Dyrektorem domu, składającym się wtedy z klerykatu, nowicjatu i aspirantatu był znany powszechnie profesor teologii moralnej na Uniwersytecie Turyńskim ks. Luigi Piscetta, autor podręcznika z tej dziedziny. Natomiast opiekę nad polską młodzieżą przejął z polecenia przełożonych i potrzeby serca ks. Wiktor Grabelski (1857-1902), pochodzący z archidiecezji gnieźnieńskiej, przygotowany do tej pracy jak nikt inny dzięki studiom zagranicznym i wybitnemu zmysłowi pedagogicznemu. Umysłu potężnego, rozległego wykształcenia i stanowczości żelaznej, a złotego serca – jak go określił później kard. Hlond – wychował i przysposobił przez siedem lat pobytu w Valsalice znaczny zastęp polskiej młodzieży do życia w zgromadzeniu, dla której był “ojcem, opiekunem, spowiednikiem, doradcą i profesorem”. On to uczył przyszłego prymasa od listopada 1893 r. do sierpnia następnego roku łaciny, języków polskiego i włoskiego oraz innych przedmiotów.

Z dniem l sierpnia 1894 r. Hlond został przeniesiony z innymi wychowankami polskimi do zakładu w Lombriasco, zakupionego w tym celu przez zgromadzenie z funduszu księcia Augusta Czartoryskiego. Tutaj w latach 1894/96 ukończył resztę klas gimnazjalnych pod kierunkiem ks. Roberta Riccardiego i polskich salezjanów – ks. Józefa Kopczyńskiego, ks. Józefa Heintzla i innych. Również w kościele parafialnym, w Lombriasco przyjął z grupą polskich chłopców 18 sierpnia 1895 r. sakrament bierzmowania z rąk biskupa salezjańskiego i misjonarza Giacomo Costamagna, przyjąwszy imię Tomasza Apostoła. Po chlubnym ukończeniu studiów średnich złożył podanie o przyjęcie go do zgromadzenia i po otrzymaniu pozytywnej odpowiedzi przybył do nowicjatu w Foglizzo, gdzie 12 listopada 1896 r. otrzymał z rąk bł. M. Rua sutannę, a w niespełna rok później (3 X 1897), w uroczystość Matki Bożej Różańcowej złożył śluby wieczyste. Od tej chwili związał się ze zgromadzeniem, oddając w jego służbę wszystkie swoje zdolności i siły.

Równocześnie przełożeni, oceniając pozytywnie zakonną postawę i walory intelektualne neoprofesa Augusta Hlonda, postanowili go wysłać na studia filozoficzne i teologiczne do Rzymu. Przybył do niego z końcem października 1897 r. i rozpoczął je na słynnym Uniwersytecie Gregoriańskim. Uwieńczył je stopniem doktorskim po trzech latach pracy 10 lipca 1900 r. Równocześnie pełnił obowiązki asystenta, czyli wychowawcy młodzieży w niedzielnym oratorium przy zakładzie Sacro Cuore na via Marsala, obecnie naprzeciw dworca Stazione Termini. Zajmowały mu one całe niedzielne popołudnia, zwłaszcza gdy trzeba było przygotować różne występy i akademie a nawet przedstawienia. Do tego dochodziły urzędowe sprawy, które załatwiał w różnych dykasteriach rzymskich kongregacji z polecenia prokuratorów zgromadzenia G. Cagliero i G. Marenco. Były to zajęcia męczące i absorbujące, toteż nic dziwnego, że doszło wtedy u 17-letniego Augusta do krwotoku płucnego, spowodowanego przepracowaniem i osłabieniem organizmu. Należy jednak podkreślić, że pobyt w Rzymie dał mu bardzo wiele. Tutaj w Wiecznym Mieście przyszły kierownik Kościoła w Polsce zdobył nie tylko wiedzę, lecz uczył się także patrzeć okiem wiary na dzieje papiestwa i jego zadania. Tutaj też nabył tego ducha rzymskiego, tak znamiennego dla wszystkich jego inicjatyw, przepojonego żywą wiarą, nadprzyrodzoną karnością i synowską miłością Kościoła oraz bezwzględnym posłuszeństwem dla Ojca świętego.

Po krótkim odpoczynku wakacyjnym Hlond został we wrześniu 1900 r. odwołany z Rzymu do Oświęcimia ze względu na palącą potrzebę większej liczby personelu dla pierwszego zakładu na polskiej ziemi; Tutaj przy boku dyrektora ks. Emanuele Manassero pełnił obowiązki asystenta, nauczyciela, sekretarza dyrektora, dyrygenta chóru i orkiestry oraz redaktora Wiadomości Salezjańskich. Równocześnie studiował prywatnie teologię, składając później egzaminy przed komisją w Kurii Biskupiej w Krakowie. W tym też czasie ze względu na konieczność posiadania cenzusu, uprawniającego do uczenia w gimnazjum, założonym przez Salezjanów w tymże zakładzie, przygotowywał się do matury, którą złożył po nieudanym egzaminie w Gimnazjum Św. Anny w Krakowie, w 6 Cesarsko-Królewskim Gimnazjum we Lwowie w 1904 r. Oprócz tego wziął w Wiedniu razem ze Stanisławom Pływaczykiem udział w kursie prac ręcznych, tzw. slojdzie, a także przez pół roku prowadził w zakładzie wiedeńskim chór i orkiestrę. Toteż ks. Manassero nie miał słów uznania dla Hlonda, dla jego pracowitości, wytrzymałości fizycznej i psychicznej odporności mimo nawału codziennych zajęć społecznych niejednokrotnie z różnymi przykrościami i kłopotami, powtarzając, często Nostro Augusto è` la provvidenza di questa casa (nasz August jest opatrznością tego domu).

Oprócz zwykłych zajęć i różnych obowiązków spoczywających na barkach Hlonda, nie zapominał o przygotowaniu się do kapłaństwa, zwłaszcza gdy 17 grudnia 1904 r. otrzymał tonsurę i niższe święcenia, a następnie subdiakonat (18 III 1905) i diakonat (9 VII 1905) z rąk bpa Anatola Nowaka, sufragana krakowskiego i przyjaciela salezjanów, który udzielił mu także święceń prezbiteratu 23 września 1905 r. w kościele ss. Wizytek w Krakowie. Ponieważ z powodu zakazu kurii wrocławskiej nie mógł odprawić prymicji w kościele parafialnym w Mysłowicach, uroczystości te odbyły się w zakładzie oświęcimskim -8 października, gromadząc rodzinę, krewnych, wychowanków, salezjanów i liczną, rzeszę wiernych ze Śląska, by towarzyszyć modlitwą swemu ziomkowi w jego pierwszej mszy Św.
Po uroczystościach prymicyjnych neoprezbiter Hlond został przeznaczony do Krakowa na stanowisko kapelana w tzw. Schronisku Ks. A. Lubomirskiego na miejsce dotychczasowego ks. Jana Świerca, który został mianowany dyrektorem (w Oświęcimiu) w związku z nominacją ks. Manassero na prowincjała nowej inspektom z siedzibą w Oświęcimiu. Objął ten urząd 24 października 1905 r. i pozostał na nim przez dwa lata. Dyrektorem tej instytucji był ks. Lang, kapłan diecezjalny, a personel składał się z sióstr Szarytek i grona świeckich pracowników. Zamieszkiwali ten zakład chłopcy, uczniowie szkoły podstawowej i młodzież rzemieślnicza. Nad fundacją czuwała kuratoria,. złożona z delegata, namiestnictwa i kilku członków, obywateli miasta Krakowa, w tym jednego z rodziny Lubomirskich. Kuria Biskupia roztaczała nad nią duchową i moralną opiekę. Ponieważ były ciągłe trudności z zakładem, noszono się z myślą przekazania go w przyszłości Zgromadzeniu Salezjańskiemu. Tymczasem jednak, w celu lepszego zapoznania się, z mm zaangażowano do posługi duchowej członków zgromadzenia, zlecając, im czuwanie, nad życiem religijnym wychowanków oraz udzielanie nauki religii i śpiewu a także zasięganie co miesiąc opinii o chłopcach, ich postępie w nauce u wychowawców i nauczycie’ Dnia 6 listopada l905 r. kard. Puzyna upoważnił osobnym pismem ks. Hlonda do sprawowania obowiązków katechety w zakładzie fundacji mi A. Księcia Lubomirskiego, a rok później później powierzył mu obowiązek nauczania religii w szkole Przemysłowej Uzupełniającej, przy ul. Lubomirskich. Praca ta była niełatwa i wymagała wielkiego nakładu sił i energii, zwłaszcza gdy chodziło o terminatorów, pracujących u różnych majstrów na terenie całego Krakowa. Toteż ich odwiedzania u pracodawców; zasięganie od nich opinii bronienie ich przede wyzyskiem pochłaniało większość dnia. Jednak trud ten nie poszedł na marne. Gdy po dwuletnim pobycie ks. Hlond żegnał się z nimi, ku wielkiemu zdziwieniu personelu młodzież na pozór obojętna, płaczem żegnała swego kapelana. Oprócz tego ks. Hlond opiekował się byłymi wychowankami zakładu oświęcimskiego, którzy w Krakowie studiowali na najwyższych uczelniach, przychodząc im z duchową i materialną pomocą sam zaś zapisał się na Uniwersytet Jagielloński 12 grudnia 1905 r na wydział filozoficzny, słuchając przez cztery semestry wykładów Kazimierza Morawskiego, Stanisława Tarnowskiego, Jana Łosia, Creisenacha i innych.

Studiował więc język polski, niemiecki i łacinę, brał także udział w seminariach słowiańskim i germanistycznym oraz polskiej literatury. Z powodu przeniesienia go do Przemyśla zmuszony był przerwać studia, które jednak wznowił na Uniwersytecie Lwowskim, zapisując się na, wydział filozoficzny i chodząc na wykłady m.in. prof. Schatza w latach 1908/1909. Z powodu przeniesienia go do Wiednia musiał studia przerwać na zawsze, nie osiągnąwszy tam żadnego stopnia naukowego. W tym też czasie zaczął gromadzić materiały źródłowe do zamierzonej przezeń biografii księcia Augusta Czartoryskiego, kontynuując tę pracę przez szereg lat, której niestety nigdy nie sfinalizował.

Nowe pole pracy otwarło się przed Hlondem w Przemyślu, dokąd zaprosił salezjanów tamtejszy bp Józef Sebastian Pelczar, pragnąc im powierzyć opiekę nad rzemieślniczą młodzieżą. W tym też celu zakupił na Zasaniu skromną posesję, którą oddał zgromadzeniu na własność. Miała ona stanowić punkt oparcia dla przyszłej pracy młodzieżowej. Wkrótce otwarto kaplicę, poświęconą przez samego ordynariusza 15 grudnia 1907 r celem religijnej obsługi zasańskiej dzielnicy. Mając do pomocy ks. Jana Symiora, młody dyrektor objął w dwóch szkołach naukę religii a w diecezjalnej szkole organistowskiej (był bowiem uzdolnionym muzykiem) udzielał lekcji z teorii harmonii, wydając nawet własny podręcznik oraz spieszył z pasterską posługą Braciom Albertynom, ss. Benedyktynkom, Sercankom, a także duchowieństwu diecezjalnemu. Oprócz tego werbował pomocników i pomocnice salezjańskie. W samym roku 1909 wysłał do Turynu 927 adresów nowych kandydatów. Przede wszystkim jednak zajął się młodzieżą rękodzielniczą, której znaczna liczba mieszkała w Przemyślu, ulegając nierzadko złym wpływom otoczenia. Otworzył dla niej Oratorium w części domu, przerobionej na świetlicę, gromadząc w nim każdego wieczoru i w niedzielne popołudnia terminatorów, z którymi najpierw w lokalu towarzystwa Przyjaźń w mieście, a później już na miejscu przygotowywał przedstawienia, zwłaszcza jasełka i różne akademie także inne imprezy kulturalne, nie wyłączając sportu i wycieczek w okolice Przemyśla. Pragnąc skupić wszystkich terminatorów pod wspólny sztandar katolickiego stowarzyszenia, w którym mogliby pogłębiać religijne wykształcenie zawodowe, umiejętności, napisał na polecenie bpa Pelczara statut Katolickiego Związku Uczniów Rękodzielniczych, zatwierdzony 31 grudnia 1908 r. przez Namiestnictwo we Lwowie. W związku z tym miał w nim objąć godność, prezesa tegoż, stowarzyszenia, którym był do tej pory ks. Wojciech Tomaka, późniejszy sufragan, przemyski, niezmiernie zasłużony diecezji. Zarazem ks. Hlond podjął pierwsze kroki w kierunku przygotowania planów budowy kościoła i zakładu, powierzając ich projekty włoskiemu architektowi M. Cerradiniemu. Przeprowadzał także pertraktacje z abpem Józefem Bilczewskim i ks. Janem Trzopińskim z ramienia inspektora ks. Em. Manassero w sprawie przyjęcia nowej placówki salezjańskiej w Daszawie. Na skutek przeciążenia. pracą, a przede wszystkim ostrej nagonki prasowej ze strony Nowego Głosu Przemyskiego (o charakterze lewicowym i antyklerykalnym), rozpętanej we Włoszech w związku z rzekomymi przestępstwami o charakterze moralnym w zakładzie salezjańskim w Varazze (nota bene bł. ks. Rua stając w obronie dobrego imienia towarzystwa zażądał od władz państwowych przeprowadzenia ścisłych dochodzeń w Varazze i innych zakładach w całych Włoszech, które nie potwierdziły zarzucanych Salezjanom oskarżeń, a zgromadzenie wyszło z tej ogniowej próby obronną ręką) i powtórzonej na łamach wspomnianego dziennika, zwalczającego salezjańską działalność na terenie Przemyśla – zapadł poważnie na zdrowiu. Choroba oczu, która powtarzać się będzie raz po raz, pozbawiła go na pewien okres możliwości działania. Skoro jednak doszedł jako tako do sił, przełożeni postanowili przenieść go z Przemyśla do Wiednia. Należy jeszcze dodać, że ks. Hlond mimo tylu zajęć, absorbujących go bez reszty, chwytał także za pióro i pisał artykuły na tematy zgromadzenia i wychowania młodzieży, ukazujące się później w Echu Przemyskim i Wiadomościach Salezjańskich, oraz wydał drukiem broszurkę o nabożeństwie do Matki Boskiej Wspomożenia Wiernych.

Dnia 17 czerwca 1909 r. ks. Hlond został mianowany przełożonym zakładu salezjańskiego, w Wiedniu, znajdującego się wówczas na peryferiach miasta, przy Hagenmullergasse, na miejsce ciężko chorego ks. Teodora Kurpisza. Była to z jego strony wielka ofiara ze względu na całkowicie odmienne warunki życia i pracy, którą chętnie poniósł dla dobra zgromadzenia. Ponieważ Rząd austriacki patrzył na zgromadzenie niechętnym okiem, nie mogąc zapomnieć Włochom utraty północnych prowincji Italii, na rzecz zjednoczonych Włoch, a do ks. Bosko roszcząc pretensje za to, że w swej Historii Włoch silnie akcentował przynależność tych ziem do Zjednoczonego Królestwa Włoskiego, oraz dawał się we znaki brak odpowiedniej kadry kierowniczej, rekrutującej się z Salezjanów austriackich ze względu na małą liczbę członków towarzystwa, uważano, że kandydatura dyrektora przemyskiego zadośćuczyni wymaganiom władz państwowych i rozwiąże palące problemy, związane z dziełem ks. Bosko w stolicy Habsburgów.

Znajomość języka niemieckiego, posiadanie, austriackiego, obywatelstwa oraz zmysł organizacyjny i wybitna kultura osobista predestynowały ks. Hlonda na to trudne stanowisko, a w oczach władz kościelnych i świeckich czyniły go osobą godną szacunku i zaufania. Nic dziwnego, że w krótkim czasie umiał podbić wiedeńczyków z różnych sfer społecznych, zdobywając w nich przyjaciół dla dzieła ks. Bosko. Zaliczali się do nich arcybiskupi Wiednia i kardynałowie Nagi i Piffi, prałat Ignaz Seipel, o. Abel TJ, który w 1903 r. sprowadził salezjanów do Wiednia, redaktor Funder, członkowie dworu cesarskiego i ministrowie, jak np. Wacław Zaleski, minister skarbu, a także arystokracja wiedeńska, mieszczaństwo i duchowni wszystkich stopni oraz prości robotnicy.

Trudne były początki działalności ks. Hlonda na terenie Wiednia. Niewykończony gmach zakładu, z ciążącymi na nim długami, nieprzyjazna atmosfera, wytworzona wokół salezjanów, polityka podejrzliwości ze strony władz, a ponadto młody wiek przełożonego (miał wtedy 28 lat) i jego polskie pochodzenie, wszystko to mogło wpływać hamująco na rozwój dzieła ks. Bosko w naddunajskiej stolicy. Jednak nowy dyrektor, nie zrażony niczym, zabrał się energicznie do pracy, a więc spłacił długi, cały gmach doprowadził do stanu używalności, otworzył w nim kaplicę i rozpoczął odprawiać nabożeństwa, wszczął zabiegi u władz o prawa państwowe dla gimnazjum, uwieńczone pomyślnym skutkiem. Oprócz tego roztoczył opiekę nad ubogą i zaniedbaną młodzieżą, otwierając dla niej w zakładzie oratorium z chórem, orkiestrą, i kółkami dramatycznym i sportowym. Równocześnie dla biedniejszych chłopców urządził stołówkę, która wydawała codziennie do 200 posiłków; a w czasie I wojny światowej (od 1915 do 1918) objęła swą pomocą, wydając dla nich jednorazowo tzw. Mittagstisch, ponad 800 dzieci, zwłaszcza sieroty i ofiary wojny. Ogółem wydano w tym czasie 44920 posiłków, co było liczbą kolosalną, zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę ogólną nędzę, panującą w Wiedniu i w monarchii austriackiej, trudności aprowizacyjne i powojenny chaos. Należy jeszcze zaliczyć do tej akcji zabiegi ks. Hlonda o pomoc dla podopiecznych w postaci bielizny, obuwia i odzieży, których brak dawał się coraz, bardziej, we znaki. Toteż dyrektor Salesianum zwracała się z licznymi odezwami do społeczeństwa, skierował nawet gorący apel w tej sprawie do katolików Stanów Zjednoczonych. Przeprowadzał także różne imprezy, kwesty i osobiście wyjeżdżał w teren celem zdobycia środków żywnościowych. Był to dla niego ciężki okres, stanowił jednak w jego życiu najpiękniejszą kartę, opromienioną czarem chrześcijańskiego miłosierdzia, tak bliskiego sercu ks. Bosko. Oczywiście pomagali mu w tym wielkim dziele na. pierwszym miejscu współbracia zakonni, a także pomocnicy i pomocnice salezjańskie oraz inni zwerbowani przez niego dla tak szeroko zakrojonej akcji.

Ks. Hlond mimo najróżniejszych zajęć wypełniających mu każdy dzień pamiętał również o polskiej kolonii, żyjącej na terenie Wiednia. Choć nie mógł często oficjalnie manifestować swej polskości (był nawet dyskretnie inwigilowany przez miejscową policję), to jednak chętnie, spieszył z duchową pomocą, odprawiając, w każdą niedzielę w polskim kościółku na Rennwegu mszę św. i głosząc kazanie dla swych rodaków. Otoczył opieką Solidację Mariańską, która pod jego kierownictwem po moderatorze ks. Smodlibowskim zaczęła stawiać pewniejsze kroki, powiększając swój stan liczebny i włączając się do pracy charytatywno-społecznej. Zajął się polską młodzieżą, która w poszukiwaniu pracy i chleba znalazła się w naddunajskiej stolicy, zaniedbana, i opuszczona, gromadząc ją (byli to terminatorzy, czeladnicy, uczniowie) w zakładzie, gdzie w porozumieniu z żoną ministra Zaleskiego i innymi paniami miał z nią różne pogadanki na tematy religijne, światopoglądowe i narodowe, kończące się podwieczorkiem, przysyłanym jej przez wspomnianą wyżej żonę ministra. Prowadził również dla swych rodaków, zwłaszcza młodzieży rekolekcje. Utrzymywał też w zakładzie kilku polskich studentów, bądź składających maturę, bądź uczęszczających, na wyższe uczelnie. Spieszył także z wydatną pomocą polskim zakładom salezjańskim w Galicji, załatwiając im w różnych ministerstwach i urzędach sprawy nie cierpiące zwłoki. W związku z likwidacją zakładu w Oświęcimiu podczas I wojny światowej przyczynił się do sprowadzenia jego wychowanków do zakładu w Unterwaltersdorf pod Wiedniem. Przy tym utrzymywał aż do końca swego pobytu w Austrii ścisłe kontakty z wybitniejszymi osobistościami polskiego świata jak W. Zaleski, O. Forst-Battaglia, Al Hajdecki, o. Kuliński, o. S. Skwierawski i inni.

Jako dyrektor zakładu dbał szczególnie o jego rozwój i postęp, zwłaszcza gdy chodziło o gimnazjum. Troszczył się o personel domu, składający się z Niemców, Węgrów i Polaków, dbając o to, by nigdy nie doszło między nimi da podziałów na tle politycznym i narodowym. Wnosił z sobą optymizm, radość, i wielki spokój. Prowadził tryb życia niemal spartański, nie szukająć wygód i innych ułatwień. Toteż zaskarbił sobie powszechną wdzięczność, zarówno współbraci, jak i wychowanków, urzeczonych jego autentyczną salezjańskością. Przykazany do zgromadzenia całym sercem zabiegał u władz państwowych o zatwierdzenie zgromadzenia na terenie monarchii, które wreszcie otrzymał 27 czerwca 1912. r. Prowadził te pertraktacje przez szereg lat na polecenie przełożonych wyższych, którym leżał na sercu prawny stan towarzystwa w tym kraju. W roku 1916 wszedł ks. Hlond do rady inspektoralnej, a już w trzy lata później, wskutek rozpadu monarchii austro-węgierskiej i zmian politycznych w Europie, a co za tym idzie powstania nowej prowincji salezjańskiej austro-węgiersko-niemieckiej, został powołany na jej pierwszego inspektora ż siedzibą w Wiedniu. Dnia l grudnia 1919 r. ks. Hlond rozpoczął, rządy, trwające niespełna trzy lata (do 7 XI 1922), w ciągu których pomnożył zakłady i personel, przyjmując nowe placówki i rozszerzając działalność salezjańską na Bawarię i Węgry. Toteż w chwili nominacji na administratora apostolskiego ks. Hlond przekazał następcy inspektorię liczącą 16 zakładów i około 150 współbraci. Było to wielkie osiągnięcie z jego strony, mając na uwadze okres wojny i inne trudności związane z otwieraniem placówek i ich obsadą personalną.

3. W trosce o wszystkie Kościoły

W związku z przyznaniem Polsce decyzją Komisji mocarstw sprzymierzonych części plebiscytowej Górnego Śląska, z wyłączeniem jednak miast Bytomia, Gliwic i Zabrza, kard. Adolf Bertram, ordynariusz wrocławski, ustanowił dnia 21 października 1921 r. dla tego terenu Delegaturę Biskupią, mianując swoim delegatem z władzą wikariusza generalnego słynnego apostola trzeźwości ks. Jana Kapicę. Delegatura ta, uzależniona od Kurii wrocławskiej pod względem jurysdykcyjnym, nie budziła większej sympatii wśród kleru i społeczeństwa śląskiego, a rząd polski wyraźnie ją ignorował i nie uznawał jej aktów prawnych. Nic dziwnego, że wskutek takiej polityki powstawały najróżniejsze trudności, uniemożliwiające normalny tok pracy i wywołujące między obydwu władzami oraz wiernymi nieporozumienia i zgrzyty. By temu zapobiec, Stolica Apostolska już w roku następnym powołała do życia Administrację Apostolską, wyłączając Górny Śląsk spod jurysdykcji Wrocławia i poddając go pod bezpośrednią władzę polskiego zwierzchnika, w osobie dotychczasowego prowincjała salezjańskiego ks. Augusta Hlonda. Nominacja ta wywołała na Śląsku żywiołową radość, natomiast w innych dzielnicach Polski, z wyjątkiem dawniejszej Galicji, pewne zdziwienie ze względu na mało znaną osobę nowego rządcy. Podzielały to zdziwienie nawet koła rządowe, pytając z niedowierzaniem Watykan: Monseigneur Hlond est-il Polonais (czy mons. Hlond jest Polakiem?)

Pius XI dobrze jednak wiedział, kogo powołał to trudne stanowisko Nieobca mu była osoba Hlonda, z którym po raz pierwszy spotkał się w Wiedniu, gdy w 1918 r. udawał się do Polski w charakterze wizytatara apostolskiego na wyraźną prośbę episkopatu polskiego, skierowaną do papieża Benedykta XV. Zatrzymawszy się wówczas w nuncjaturze wiedeńskiej, za pośrednictwem nuncjusza Valfre` di Bonzo wszedł w bliższy kontakt z dyrektorem Salezjanum, w którym zobaczył nieprzeciętną indywidualność, męża Kościoła o szerokich horyzontach i bystrego obserwatora historycznych wypadków na terenie Polski, budzącej się do niepodległego bytu po blisko półtorawiekowej niewoli. Odtąd między, przyszłym papieżem, wówczas prałatem Achillesem Rattim, i skromnym Dyrektorem salezjańskim zawiązała się więź, przechodząca niemalże w przyjaźń. Toteż ilekroć już jako nuncjusz przejeżdżał z Warszawy do Rzymu; wstępował po drodze do Wiednia, zatrzymując się m.in. u ks. Hlonda i omawiając z nim sprawy natury polityczno-kościelnej, związanej z położeniem Kościoła w Polsce, a zwłaszcza Śląska, kolebki przyszłego prymasa. Nic dziwnego, że to wszystko, łącznie z różnymi przysługami, oddanymi mu przez Hlonda, jeszcze jako nuncjuszowi po porażce plebiscytowej w Sekretariacie Stanu, w związku z jego wyjazdem z Polski – zadecydowano o nominacji byłego prowincjała salezjanów na administratora apostolskiego polskiego Śląska, ogłoszonej oficjalnie 7 listopada 1922 r. W cztery dni później (11 XI) został podniesiony brewe papieskim do godności protonotariusza apostolskiego ad instar participantium.

Trudno dzisiaj powiedzieć, czy Hlond spodziewał się tej nominacji. Jest faktem, że jego kandydatura na biskupa śląskiego była już przedtem wysuwana przez prasę polską i niemiecką, w związku z czym ówczesny prowincjał wystąpił ostro przeciw tym pogłoskom, prosząc w liście swych przełożonych o zdementowanie ich tak w Sekretariacie Stanu w Rzymie, jak w nuncjaturze warszawskiej, uzasadniając, że ani on, ani zgromadzenie nie uczyniło w tym względzie żadnego kroku, a jeśli jego nazwisko jest wymieniane, to tylko z tego względu, że jego rodzina, a zwłaszcza bracia Jan i Klemens brali czynny udział w powstaniach śląskich. Co więcej wiadomość ta sprawiła mu wielki ból… Podobno wcześniej wymieniano jego nazwisko jako kandydata na sufragana w Linzu, co mogło być prawdopodobne ze względu na jego długoletni pobyt w Wiedniu i liczne kontakty utrzymywane z episkopatem austriackim oraz znajomości w wyższych sferach wiedeńskich, zwłaszcza na dworze cesarskim. Ze jednak mógł się liczyć z taką ewentualnością, świadczy o tym list, pisany na półtora miesiąca przed nominacją do brata ks. Ignacego (27 IX 1922):
Około połowy października jadę do Włoch, a będąc w Rzymie skorzystam z dawnej znajomości z Ojcem św., by mu obszernie, stosunki śląskiej wyłożyć i na konieczność samodzielnego biskupstwa wskazać. Dodał przy tym, że: sprawę biskupa uważa zaprzecz mniejszej wagi, a gdy chodzi, o niego w związku z krążącymi pogłoskami na jego temat, liczy się z odejściem ze swego stanowiska.

Dnia 17 grudnia 1922 r. nowy rządca śląskiego Kościoła odbył skromny ingres do kościoła NMP w Katowicach z udziałem najbliższej rodziny, władz świeckich, kleru diecezjalnego i zakonnego oraz rzesz wiernych, manifestujących, swą radość, z posiadania własnego pasterza. W czasie mszy pontyfikalnej odczytano jego pierwsze orędzie do diecezjan, w którym nakreślił program pracy i zadania, stojące przed nim i nową wspólnotą kościelną. Pisał w nim m.in.: Zadaniem moim będzie prowadzić was drogą wiary i cnoty do nieba, do Boga, utwierdzając, krzepiąc, oświecając, podnosząc, ratując. Wszyscy mają prawo do mej miłości, pracy i opieki, wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać. Że nie były to tylko same słowa, lecz dobrze przemyślany plan pracy, świadczyły o tym jego rządy, nacechowane spokojem, rozwagą i młodzieńczą energią, choć niektórym się zdawało, że ten biedny zakonnik nie da sobie rady.

Trudne były początki montowania organizacji kościelnej na terenie Śląska, gdy jego rządca nie posiadał ani mieszkania, ani biura, a jego budżet był bardziej niż skromny, a ponadto trzeba było załatwiać i rozwiązywać liczne i zawiłe sprawy, w tym również problemy narodowościowe. Dawał się także bardzo silnie odczuć brak kapłanów, stąd należało zatroszczyć się o powołania kapłańskie; wyłaniały się również inne materialne kłopoty. Nie zrażał się jednak tym wszystkim rzutki administrator, przystępując z miejsca do realizowania programu. W latach 1922-1923 zorganizował Kurię, Sąd Biskupi, utworzył kilka dekanatów, powołał Radę Konsultorów Diecezjalnych z ks. Kapicą na czele i ks. Kubiną jako wicedziekanem. Na kanclerza kurii powołał ks. Emila Szramka, księdza o wielkiej wiedzy i nieposzlakowanym charakterze, a ks. Teofilowi Bromboszczowi, proboszczowi w Ornontowicach zlecił urząd wikariusza generalnego. Natomiast przewodniczącym trybunału biskupiego został ks. Józef Kubis. Powołana została także do życia Rada Administracyjna, z ks. Kapicą jako przewodniczącym. Ten umiejętnie dobrany zespół współpracowników pozwolił ks. Hlondowi kierować diecezją bez większych wstrząsów i zgrzytów, która pod jego rządami mogła już wkrótce normalnie funkcjonować jako samoistna jednostka kościelna. Mając na uwadze stronę materialną diecezji, zabiegał o budowę katedry, gmachu kurii i seminarium duchownego, zakupując pod te instytucje, tak konieczne dla właściwego, rozwoju życia diecezjalnego, odpowiednie tereny, z tym że budowa seminarium miała być rozpoczęta w Krakowie ze względu na wydział teologiczny UJ. Nabył także majątek w Kokoszycach dla celów rekolekcyjnych oraz uruchomił drukarnię i księgarnię diecezjalną pod wezw. Św. Jacka, które miały wkrótce oddać wielkie zasługi sprawie katolickiej. Zwrócił bacznie wzrok na doniosłość drukowanego słowa w życiu jego diecezjan, powołując w 1923 r. Gość Niedzielny (tygodnik dla rodzin katolickich), który miał odtąd wstępować w progi śląskiego domu jako przyjaciel dusz otwartym słowem prawdy i pogłębić w nim wiadomości wiary i zasady życia chrześcijańskiego. Jego redakcję powierzył ks. Kubinie, a później ks. Józefowi Gawlinie. Założył również celem podniesienia poziomu kazań Kółko Homiletyczne i Kółko Pisarzy, złożone z księży i świeckich. Zadaniem tego ostatniego miało być ożywienie piśmiennictwa religijnego, skupiającego się wokół Gościa Niedzielnego. (Należy dodać, że w dwa lata później taki tygodnik pod tytułem Sonntagsbote zaczął wychodzić z jego inicjatywy dla katolików niemieckich, a jego redaktorem został ks. Stefan Woźnica). Patronował “Dziełu powołań”, powołanemu przez niego do życia, gdzie w szczególny sposób zasłużyli się dla tej sprawy ks. Wawrzyniec Puchar, ks. rektor Stanisław Maśliński i ks. prof. Robert Josiński.

W związku z powojennym kryzysem, który dotknął także Śląsk, i narastającą falą bezrobocia, podtrzymywanego sztucznie przez obcy kapitał, zwłaszcza niemiecki, aby udowodnić zagranicy słabość i nieudolność polskiej gospodarki, ks. Hlond powołał do życia 27 lipca 1924 r. Sekretariat Dobroczynności Diecezjalnej oraz Śląski Komitet Ratunkowy, który miał na celu nieść doraźną pomoc ofiarom przesilenia gospodarczego. Ponadto ordynariusz osobiście interweniował w sprawie robotniczej u czynników, zainteresowanych nią w sposób szczególny (właściciele kopalń i ziemianie), żądając od jednych sprawiedliwego unormowania pracy i płacy, od drugich zaś pomocy w naturze dla dotkniętych bezrobociem górników [...]. Akcja interwencyjna ks. biskupa wydała wspaniałe owoce, a robotnik śląski patrzał z coraz większym zaufaniem i podziwem na swego pasterza (abp J. Gawlina). W ramach tej pomocy zwrócił ks. Hlond baczną uwagę na plagę pijaństwa, powołując do istnienia Ligę Antyalkoholową.

Oprócz tego idąc za wskazaniami Piusa XI, papieża laikatu, założył w 1924 r. Ligę Katolicką z czterema oddziałami: ojców, matek, młodzieńców i dziewcząt. W tej sprawie wydał list pasterski, w którym zaznaczył, że akcja ta budząc sumienie katolickie, urabiając katolickie zasady, przygotowuje ludzi o wyraźnym katolickim przekonaniu, ludzi katolickiego jutra kraju, a gdy chodzi o Śląsk, staje się czynnikiem jego katolickiego odrodzenia. O jej dynamicznym rozwoju świadczyła nie tylko gęsta sieć oddziałów parafialnych, lecz również zjazdy katolickie, urządzone w Królewskiej Hucie (1923) i Katowicach (1924) z kard. E. Dalborem na czele, stanowiące przegląd sił katolickiego Śląska, a także słynna pielgrzymka śląska, zorganizowana przez ks. Gawlinę z okazji Roku Świętego i prowadzona przez samego ordynariusza do Rzymu w 1925 r., jako oficjalna reprezentacja ludu śląskiego. Na szczególną uwagę zasługuje również uroczysta koronacja cudownego obrazu Matki Bożej w Piekarach Śląskich w dniu 15 sierpnia 1925, dokonana przez ks. nuncjusza Laureo Lauriego przy udziale biskupów, duchowieństwa i wiernych – świadectwo żywej wiary, ludu śląskiego i głębokiej czci jego pasterza względem Matki Bożej, który zabiegał, by uroczystość ta przyczyniła się do wzmożenia kultu maryjnego i pogłębienia religijnego życia katolików śląskich.

Dnia 11 listopada 1925 r. nastąpiła, zgodnie z konkordatem i bullą Vixdum Polomae unitas (28 X 1925) erekcja diecezji śląskiej, a w miesiąc później (14 XII) dotychczasowy administrator apostolski został mianowany pierwszym biskupem katowickim. W związku z tym dn. 17 listopada 1925 r. przejął ks. Hlond z rąk ks. Jerzego Kolka jurysdykcję nad Śląskiem Cieszyńskim, który włączył w granice swej diecezji. Kanoniczne rządy diecezją objął 2 stycznia 1926 r. w obecności konsultorów z ich przewodniczącym ks. Kapicą, a w niedzielę 3 stycznia w prokatedrze Św. Piotra i Pawła w Katowicach sakrę biskupią z rąk kard. Aleksandra Kakowskiego, metropolity warszawskiego, i współkonsekratorów biskupów Stanisława Łukomskiego i Anatola Nowaka. Uroczystość ta zgromadziła rodzinę, duchowieństwo i biskupów z nuncjuszem Laurim na czele oraz władze świeckie i masy wiernych, przemieniwszy się w jedną wielką manifestację religijną Śląska. Wreszcie dnia 22 stycznia 1926 r. bp Hlond erygował na mocy bulli papieskiej Divina disponense clementia Kapitułę Katedralną, do której powołał ks. J. Kapicę jako prepozyta, Aleksandra Skowrońskiego, T. Bromboszcza, Pawła Brandysa, J. Kubisa, W. Kasperlika, E. Szramka i Michała Lewka. Nie zapomniał o urzędowym organie kurialnym, powołując Wiadomości Diecezjalne w miejsce dotychczasowych Rozporządzeń Administracji śląska Polskiego.

Ta ogromna ruchliwość pasterza diecezji przejawiła się również w jego udziale w różnych uroczystościach kościelnych, jak odpusty i jubileusze, konsekracje, bierzmowanie, a zwłaszcza wizytacje parafii, stanowiących ważny czynnik w integracji religijnego życia na terenie Śląska. Sympatyczna postać nowego biskupa ujmowała wszystkich od razu, wnosząc ze sobą nutę optymizmu, ujmującej życzliwości i rodzimej bezpośredniości. Toteż lud witał go wszędzie z entuzjazmem. Nareszcie mamy swego biskupa – z ulgą mówili Ślązacy.

Nie brakło jednak Hlondowi bolesnych cierpień i doświadczeń, zwłaszcza w związku z katolikami niemieckimi, których znaczny procent zamieszkiwał przeważnie miasta. Odnosząc się do niego nieufnie, a nawet wrogo (mieli jeszcze w pamięci udział Jana Hlonda w powstaniu śląskim i jego propolską działalność) nie byli łatwym do kierowania w diecezji elementem, a ponadto oskarżali go przed Stolicą Św., że traktuje ich niesprawiedliwie i po macoszemu, nie uwzględniając ich potrzeb religijnych w tej mierze, jak tego wymagają obiektywne racje. Nieustannie atakował administratora Der Oberschlesischer Kurier, organ prasowy Związku Niemieckich Katolików w Polsce (Verband der deutschen Katholiken in Polen) za jego rzekomą polonizację niemieckiego kościoła na Śląsku, oczywiście nie bez wpływu Berlina. Natomiast na terenie Watykanu za pośrednictwem ambasady niemieckiej urabiał mu opinię niejaki Dom Bede, by w ten sposób skompromitować go w oczach Kurii Rzymskiej. Wówczas stanęło w jego obronie duchowieństwo w rezolucji uchwalonej 15 listopada 1925 r. wyraźnie stwierdziło jego gorliwą i prawdziwie i apostolską pracę około odbudowania życia religijnego Śląskiego ludu i jego absolutną sprawiedliwość dla katolików narodowości niemieckiej. Ze strony zaś kapituły ukazała się broszura pióra ks. Gawliny pt. Die Wahrheit über Martyrum der deutschen Katholiken in Polen, która w znacznej mierze przyczyniła się do wykazania fałszu ze strony przeciwnej i zażegnania chwilowo sporu. Przyszły prymas przeżył boleśnie tę oszczerczą kampanię. W liście do dyrektora Salesianum, G. Wagnera pisał otwarcie 23 listopada 1926 r., już jako arcybiskup: …Jestem Ťosławionyť w wiedeńskiej prasie, (która) nie orientując się wcale w skomplikowanych stosunkach Śląska padła ofiarą politycznego oszustwa. Proszę Ojca Św., by przez specjalnego delegata stwierdził na miejscu stan sprawy i jeśli mi udowodnią, że popełniłem względem katolików niemieckich choćby jedną jedyną krzywdę, natychmiast składam swoją prymasowską godność i proszę o wysłanie mnie na misje w najodleglejszy zakątek świata. Gdyby, jednak papież przychylił się do mego wniosku, prosiłbym go. o pozwolenie opublikowania wyników tej sprawy [...]. Okaże się wówczas, jaką rolę odgrywa złoto w pewnych kręgach katolickich. Ten ośrodek, który to aranżuje i płaci, znajduje się poza Polską i wcale mu nie zależy na tym, czy katolicy niemieccy będą mieli swe nabożeństwa po niemiecku, czy nie. Chodzi o politykę, z którą nie chciałem mieć nic do czynienia. I stąd ta walka. Mimo to w chwili odejścia bpa Hlonda na stolicę prymasowską zaatakowała go jeszcze raz Kattowitzer Zeiturig, zarzucając mu, że nie udało mu się wykluczyć z Kościoła polityki narodowościowej, a co za tym idzie nie uwzględnił zrozumiałych żądań niemieckiej części ludności.

Ogólny jednak bilans jego czteroletnich rządów był dodatni. Stwierdził to ks. Bromboszcz, wikariusz kapitulny pisząc w pożegnalnej odezwie: (bp A. Hlond) czteroletnią trudną, lecz owocną pracą [...] zorganizował Kościół na Śląsku Polskim i odnowił po czasach zamętu życie katolickie. Pamięć pierwszego biskupa śląskiego pozostanie w sercach wdzięcznych jego diecezjan i w dziejach Śląska niezatartą. Nic dziwnego, że robotnicy gdy Hlond opuszczał diecezję udając się do Gniezna i Poznania, porzucili warsztaty pracy, by stanąwszy wzdłuż drogi pożegnać ukochanego pasterza i sercem zapłakać za okazane im serce. (abp. Gawlina).

W lutym 1926 r. zmarł w Poznaniu pierwszy prymas odrodzonej Polski, kard. Edmund Dalbor, znany dobrze Ślązakom i ich pasterzowi, któremu okazywał dużo serca i życzliwości. (Przyjął ks. Szramka do swej kurii na praktykę kanclerską, uczestniczył w Zjeździe Katolickim w Katowicach w 1924 r., miał jeszcze koronować Matkę Boską Piekarską i konsekrować Hlonda, który z kolei czynił starania, by jego diecezja mogła w przyszłości być w związku metropolitalnym z Gnieznem, do którego należał Śląsk do 1821 r.). Wszyscy stawiali sobie pytanie, kto będzie jego następcą. Wysuwano oczywiście różne kandydatury: bpa S. Łukomskiego, H. Przeździeckiego oraz O. Jacka Woronieckiego OP, i Stanisława Sopucha TJ. Wszystkie one okazały się iluzoryczne. Nawet kandydatura O. Sopucha, który otarł się o purpurę prymasowską (K. Morawski), stała się wkrótce nieaktualna wskutek wrogiego nastawienia wielkopolskiego kleru z powodu jego bliskich powiązań z obozem rządowym (był m.in. w przyjacielskich stosunkach z marszałkiem J. Piłsudskim) i rzekomo usilnych starań samego kandydata i generała jezuitów, O. Wł. Ledóchowskiego, u papieża o jej cofnięcie. Niewiele miały również do powiedzenia kapituły gnieźnieńska i poznańska, zwłaszcza że Stolica Apostolska stanęła na stanowisku swobodnej nominacji papieskiej (J. Nowacki), powierzając 24 czerwca 1926 r. obydwie stolice w Gnieźnie i Poznaniu biskupowi Hlondowi. Niełatwo odpowiedzieć, jakimi motywami kierował się Pius XI przy tej nominacji. Podobno przez danie wielkopolskiemu klerowi na rządcę zakonnika pragnął go odpolitycznić i skierować na tory duszpasterskiej działalności, zgodnej z jego kapłańskim powołaniem. Ogólnie przyjęto nominację biskupa śląskiego pozytywnie. Świadczą o tym wypowiedzi prasy, biskupów i różnych osób i instytucji, w których podkreślano, że wszystkie przymioty zewnętrzne i wewnętrzne (abpa Hlonda), niezwykła ruchliwość, doświadczenie, zdobyte na szerokiej widowni świata – dają pewną rękojmię, że Kościół polski pod duchowym jego przewodem spełni dziejową misję dla skołatanego kraju (aluzja do przewrotu majowego). Do tego samego nawiązał abp metropolita krakowski A. S. Sapieha, kiedy pisał: …Ekscelencja wie, jak się cieszę, że nasz Episkopat będzie miał prezesa, który będzie wiedział, co trzeba robić, i będzie go prowadził, a inny biskup krótko stwierdził: …z woli Ojca Św., tak nam życzliwego i tak dobrze znającego potrzeby naszego kraju, zasiądzie na osieroconej stolicy ten, o którym prawdziwie słowami niemieckiego przysłowia powiedzieć można, iż jest “der rechte Mann am rechten Ort! (abp P. Mańkowski).

Nowy arcybiskup zamierzał odbyć uroczysty ingres do swoich katedr już we wrześniu, z powodu jednak niespodziewanej choroby (zapalenia płuc) należało wszystko odłożyć, tak że dopiero 2 października ks. Stanisław Janasik, rektor Seminarium Duchownego w Poznaniu przejął w Gnieźnie i Poznaniu w jego imieniu rządy obydwu archidiecezji. W tydzień później abp Hlond (10 X 1926) objął uroczyście prymasowską stolicę, a 17 października dokonał ingresu do archikatedry poznańskiej, witany wszędzie przez wiernych, duchowieństwo i władze z radością i entuzjazmem. Wprawdzie kler wielkopolski pragnął widzieć na tronie prymasów kogoś z własnych szeregów, pogodził się jednak szybko z zaistniałą sytuacją, pocieszając się przynajmniej tym, że Śląsk, z którego pochodził nowy zwierzchnik, był przez wieki związany z Wielkopolską wspólną przynależnością do metropolii gnieźnieńskiej oraz dzielił te same losy w czasie niewoli, jęcząc pod jarzmem pruskiej przemocy. Sam zaś abp Hlond dobrze sobie uświadamiał, jaką spuściznę przejął po swym szlachetnym poprzedniku. Wielkopolska bowiem wysuwała się na pierwsze miejsce w kraju pod względem stopnia uświadomienia i natężenia życia katolickiego, zwłaszcza w dziedzinie społecznej. Złożyło się na to wiele przyczyn, jak działalność wybitnych biskupów społeczników ostatniej doby, pełna poczucia odpowiedzialności postawa karnego i światłego duchowieństwa, zahartowanego w walce o Kościół i polskość w twardej szkole pruskiej niewoli, szeroko rozwinięta i dobrze prowadzona sieć organizacji katolickich, tradycje pracy społecznej itp. Wszystko to stanowiło odpowiednie podłoże do szeroko zakrojonych przez nowego arcypasterza akcji, który pragnął z Poznania jako siedziby metropolity i prymasa uczynić wzorowy pod każdym względem ośrodek życia katolickiego.

Jakkolwiek po objęciu rządów przez pewien czas nowy metropolita nie wprowadzał zasadniczych zmian odnośnie do administracji kościelnej, stojąc na stanowisku, że najpierw należy się zorientować w sytuacji, by nie czynić fałszywych kroków, z których później trzeba by było się wycofywać z uszczerbkiem dla autorytetu władzy i ze szkodą dla dobra obydwu diecezji – powoli jednak przygotowywał grunt pod zmiany, szczególnie na tym odcinku. Tak więc 31 stycznia 1927 r. zniósł Ordynariat Arcybiskupi, uległy przemianowaniu na kurie dotychczasowe konsystorze, na których czele stali wikariusze generalni z określonymi kompetencjami, normowani osobnym dekretem. Powołał do życia szereg referatów, kierowanych przez referentów, noszących tytuł radców kurialnych, a regulamin wewnętrzny miał ustalać tryb załatwiania spraw w każdej kurii. Obydwie kurie posiadały własne kasy, do których kierowano kolekty, podatki kościelne i taksy kancelaryjne.

Od stycznia 1927 r. została powołana do życia Kancelaria Prymasa Polski jako nowa instytucja kościelna, obejmująca sprawy nie związane z wewnętrznym zarządem diecezji, jak seminarium duchowne, jego majątki, misje zagraniczne, studia zagraniczne kleru, opieka duszpasterska nad emigracją, sprawy dotyczące różnych bractw i stowarzyszeń kapłańskich, kongresów krajowych i międzynarodowych itp. Na jej czele stał dyrektor, noszący od 1930 r. tytuł szefa kancelarii. Był nim przez długie lata ze wszech miar zasłużony, niezwykle sumienny i ofiarny ks. kan. Henryk Zborowski. Tak samo prymas Hlond przeprowadził w 1933 r gruntowną reorganizację sądownictwa kościelnego w obydwu archidiecezjach, mianując nowych oficjałów i niemal całkowicie skład sędziów prosynodalnych i pracowników sądów metropolitalnych. Celem zapewnienia tym instytucjom nowych wykwalifikowanych sił, wysyłał młodych księży na studia prawnicze do Rzymu (Nowicki, Brass, Filipiak i inni). W roku 1927 zreorganizował studia seminaryjne w ten sposób, że w Gnieźnie były dwa lata filozofii, a w Poznaniu trzy lata teologii, które w r. 1933 zostały przedłużone do czterech (A. Petrani). Zajął się także archiwum kościelnym, ustanawiając dla niego regulamin określający normy korzystania ze zbiorów. Wydał rozporządzenie w sprawie Dzieła Rozkrzewiania Wiary oraz zatwierdził statut Bractwa Wstrzemięźliwości i przeprowadził szereg innowacji, dostosowanych do nowych warunków.
Mając na względzie historyczne tradycje i zasługi na polu pracy narodowo-społecznej, zwłaszcza w okresie niewoli obydwu kapituł katedralnych, powoływał ich członków na współpracowników, a ponadto starał się powoływać do ich grona osoby godne tego wyniesienia i zasłużone dla diecezji, nie szczędząc wysiłków i zabiegów, nawet u Stolicy Apostolskiej, jeśli tego zachodziła potrzeba, jak np. w sprawie protonotariatu dla ks. Józefa Kłosa czy kanonikatu dla ks. Franciszka Jedwabskiego, wówczas kanclerza kurii poznańskiej, którym wystawił wspaniałe świadectwo jako kapłanom godnym, zasłużonym, cieszącym się ogólnym poważaniem, a przede wszystkim pełnym ducha kościelnego i oddania dla swego ordynariusza. Wystarał się także dla kapituł o dalsze godności prałackie (dziekana i kustoszów) oraz wyłącznie ze względów na tradycję historyczną reaktywował Kapitułę Kolegiacką w Kruszwicy (ks. M. Banaszak), a także polecił ks. Aleksemu Brassemu opracować projekt statutu Kapituły Św. Jerzego w Gnieźnie. Nosił się również z myślą reaktywowania Kapituły Kolegiackiej w Środzie, której projekt statutu osobiście poprawił, opatrując go w praktyczne wskazówki. Wybuch drugiej wojny światowej stanął temu na przeszkodzie i dopiero udało się zrealizować go abpowi A. Baraniakowi w roku 1960.

W pierwszych latach swych rządów przeprowadzał osobiście wizytacje kanoniczne parafii w obydwu archidiecezjach, a później ze względu na mnożące się zajęcia i inne obowiązki powierzał je swym sufraganom. Pragnął jednak mieć kontakt z duchowieństwem i diecezjami, biorąc udział w różnych jubileuszach, konsekrując kościoły, ołtarze i dzwony, udzielając święceń kapłańskich swym alumnom i pełniąc inne funkcje liturgiczne. Brał również udział w kongregacjach dziekańskich, które w archidiecezji gnieźnieńsko-poznańskiej miały bogatą tradycję, zwołując je bądź do Gniezna, bądź do Poznania. W razie niemożności wzięcia w nich udziału delegował swego zastępcę, zazwyczaj sufragana. Przygotowywał synod diecezjalny oraz prowincjonalny, podając nawet ich problematykę. Gdy chodzi o synod diecezjalny, wydał 9 listopada 1937 r. dekret o rozpoczęciu prac przygotowawczych, w których ustalono skład komisji (9) i zakres ich kompetencji oraz problematykę, opierając się na CJC. Z tą myślą został w roku 1934 wydany przez ks. S. Brossa Zbiór Ustaw Archidiecezji Gnieźnieńskiej i Poznańskiej. Miał on służyć jako punkt wyjścia w pracach przygotowawczych synodu z uwzględnieniem uchwał I Synodu Plenarnego i innych źródeł o charakterze prawnym. (m.in. Miesięcznik Kościelny). Natomiast synod prowincjonalny miał być zwołany do Gniezna najpóźniej na 15 i 16 sierpnia 1938 r. Z jakich powodów obydwa synody nie doszły do skutku, trudno dać jednoznaczną odpowiedź. Wydaje się, że prace komisji szły zbyt wolno, a następnie ciągła niemal absencja prymasa w Poznaniu, spowodowana różnymi przyczynami (choroby, udział w kongresach międzynarodowych, wyjazdy oficjalne itp.) spowodowała ich odsunięcie na dalszy plan, w dodatku wybuch wojny w 1939 r. przekreślił ostatecznie wspomniane wyżej inicjatywy.

Kard. Hlond troszczył się w szczególny sposób o seminaria, których sprawy zastrzegł sobie, wyłączając je spod kompetencji kurii. Pierwszy wprowadził do swego seminarium w Poznaniu katedrę misjologii, powierzając ją zasłużonemu redaktorowi Roczników Misyjnych (Annales Missiologicae), ks. Kazimierzowi Kowalskiemu, rektorowi Wyższego Seminarium Duchownego w Poznaniu. Starał się także o obsadzenie katedr odpowiednimi siłami profesorskimi oraz wysyłał zdolniejszych alumnów na specjalistyczne studia. Nosił się z myślą powołania do życia Akademii Teologicznej w Poznaniu, dla której opracował statut, wydrukowany na krótko przed wybuchem wojny, w czasie której doszczętnie zaginął. Donosząc o tym nuncjuszowi Filipowi Cortesiemu, pisał, że chodzi mu przez powołanie do życia tej akademii z kilkunastu katedrami o fachowe przygotowanie przyszłych nauczycieli religii do szkół i gimnazjów, czego niestety nie mogą otrzymać na fakultetach teologicznych uniwersytetów polskich.

Prymas Hlond zwrócił także uwagę na sprawy natury materialnej; odnośnie do majątków kościelnych uporządkował tę kwestię specjalnym rozporządzeniem z 1935 r. Zniósł przymusowe podatki na rzecz daniny parafialnej, składanej odtąd dobrowolnie przez wiernych celem utrzymania kościoła i jego instytucji. Zniósł także Dozory Kościelne, pozostałość z czasów zaborcy, powołując w ich miejsce Rady Parafialne. Rozważał poważnie projekt parcelacji dóbr kościelnych, licząc się z nią jako problemem, nie cierpiącym zwłoki ze względu na trudną sytuację ekonomiczną wsi i radykalizm społeczny nurtujący polskiego chłopa. Wydał również cały szereg najróżniejszych rozporządzeń, dyktowanych potrzebą chwili. Erygował nowe dekanaty, parafie i duszpasterskie ośrodki. Zezwalał na osiedlanie się rodzin zakonnych, wychodząc z założenia że każdy klasztor i każdy kościół zakonny może i powinien być potężnym ośrodkiem ducha Chrystusowego. W tym celu sprowadził do Poznania Dominikanów, powierzając im duszpasterstwo akademickie. Podjął się nawet reorganizacji niektórych zgromadzeń (Braci Serca Jezusowego i SS. Betanek). Sam zaś założył Towarzystwo Chrystusowe dla Wychodźców Polskich. Był także współzałożycielem Zakonu Służby Bożej o charakterze luźnego zrzeszenia (unio pia), gromadzącego katolicką inteligencję w celu uświęcenia członków i pracy nad charakterem katolickiej Polski. Należeli do niego m.in. Stefan Dąbrowski, Seweryn Czetwertyński, Witold Czartoryski, Klemens Jędrzejowski, Bohdan Winiarski i inni. Szczególną troską otaczał zakony i zgromadzenia żeńskie, jak Karmelitanki, Elżbietanki, pracujące w kurii i pałacu, Szarytki, Urszulanki czarne i szare, Służebniczki, siostry Sacre Coeur z Polskiej Wsi i inne. Widział bowiem w ich pracy pełnej poświęcenia i ofiary wabią podporę w budowaniu Królestwa Chrystusowego.

Pragnąc ożywić i zdynamizować życie katolickie archidiecezji, zwrócił baczną uwagę na katolickie stowarzyszenia charytatywno-społeczne, które miały już za sobą bogatą przeszłość i niemały dorobek. Nie na próżno działali na ziemi wielkopolskiej: ks. Augustyn Szamarzewski, ks. Piotr Wawrzyniak, abp Florian Stablewski, ks. Stanisław Adamski, ks. Józef Prądzyński, ks. Józef Kłos i inni. W tym celu erygował 13 czerwca 1927 r. Katolicką Szkołę Społeczną, przemianowaną później na Wyższe Katolickie Studium Społeczne, następnie w 1933 r. Katolicki Instytut Wychowawczy i wreszcie na krótko przed wojną w 1938 r. Katolicką Szkołę Pielęgniarstwa. Do tego doszedł Instytut Wyższej Kultury Religijnej, otwarty dn. 8 listopada 1938 r. przy udziale nuncjusza F. Cortesiego i innych gości. Wszystkie te instytucje miały przygotować katolicką elitę, stanowiącą kierowniczą kadrę w dziedzinie społeczno-kulturalnej. Oprócz tego prymas zwrócił uwagę na akcję charytatywną, nadając jej nowy impuls przez nowelizację statutów istniejących już towarzystw dobroczynnych i powołując do życia wydziały parafialne Caritasu, a później w latach ogólnego kryzysu Komitet Ratunkowy Bezrobotnym. W związku z tą akcją zabierał głos w prasie i radiu, nawołując katolickie społeczeństwo, by mierzyło swój czyn ofiarny wielkością sprawy, tragizmem chwili, własną godnością człowieczą, głębią polskiego serca i rozpiętością Bożego nakazu. Jak te apele rozumiano, świadczy o tym przykładowo bilans z jednego roku (1938), który wynosił pokaźną sumę, bo ponad 1200 tyś. zł. Należy dodać, że sam prymas przeznaczał z własnych wpływów ok. 10 tysięcy zł rocznie na te cele. Toteż zdając sobie sprawę z wagi problemu, jakim była sprawa pomocy ubogim, nosił się z myślą napisania listu o tematyce społecznej; brak czasu sprawił, że mimo zapowiedzi nie ukazał się nigdy, pozostał tylko jego szkic. W związku z Caritasem należy podkreślić zasługi położone przez dyrektorów, mianowicie księży: Walentego Dymka, Stefana Janiaka, Edmunda Wołkowskiego i Jana Krajewskiego, dzięki którym akcja charytatywna nabierała coraz większego rozmachu, stanowiąc praktyczną realizację przykazania miłości.

Nie mniejszą troską otoczył kard. Hlond laikat katolicki, powołując do życia Archidiecezjalny Instytut Akcji Katolickiej, w którego ramach, zgodnie z dyrektywami Piusa XI, miała działać istniejąca już od 1920 r. Liga Katolicka, założona przez ks. J. Prądźyńskiego i kierowana przez niego i Pawła Gantkowskiego aż do roku 1934. Ona to organizowała corocznie w jednym z miast archidiecezji zjazdy katolickie, które inaugurował ks. prymas, dni katolickie i inne imprezy religijne, jak święto Św. Rodziny, akademie jubileuszowe itd. Wpływały one dodatnio na podniesienie życia religijnego wiernych i uwrażliwiały na sprawy ogólnokościelne. Z tej inicjatywy doszło do wybudowania pomnika wdzięczności, kongresu eucharystycznego w Poznaniu w 1931 r., obrony katolickiego małżeństwa i innych inicjatyw, ogarniających swym zasięgiem niemal wszystkie dziedziny życia kościelnego.

Poza tym prymas popierał różne bractwa i towarzystwa, pragnąc, by stały się walnym przyczynkiem w dziele pogłębienia ducha katolicyzmu polskiego. Toteż osobiście głosił rekolekcje profesorom, działaczom katolickim, kapłanom i biskupom, o ile na to pozwalał mu czas i okoliczności. Prócz tego wydawał listy pasterskie, orędzia i odezwy, poruszające aktualne sprawy Kościoła w archidiecezjach. Większa część tych enuncjacji przekraczała granice metropolii, a nawet kraju i stawała się własnością całego katolickiego społeczeństwa, jak to miało np. miejsce z listem pasterskim O chrześcijańskie zasady życia państwowego czy z tradycyjnymi przemówieniami radiowymi z okazji Tygodnia Miłosierdzia czy Bożego Narodzenia. W tej więc myśli, mając na uwadze znaczenie kultu maryjnego w życiu swych diecezjan, sfinalizował uroczystości koronacyjne Obrazu M.B. w Świętej Górze pod Gostyniem (1928) i w Borku na Zdzieżu (1931), a także w swym kościele tytularnym M.B. Pokoju w Rzymie (1934) oraz w Jazłowcu, koronując w 1939 r. statuę Pani Jazłowieckiej.

W trosce o pogłębienie i podniesienie poziomu intelektualnego katolickiego laikatu postarał, się o przekład i druk Katechizmu kard. P. Gaspariego, encyklik Piusa XI o katolickim wychowaniu młodzieży (Dwiuiżllius Maoistri) i małżeństwie (Casti connubii) i innych dzieł o charakterze popularnym, zwłaszcza z dziedziny hagiografii. Dla kapłanów zaś kazał założyć miesięcznik pt. Teologia Praktyczna na miejsce Działu Nieurzędowego w diecezjalnym miesięczniku, zniesionego ze względów oszczędnościowych. Wprzęgał w te prace katolickie pióra, popierając wszelką akcję, mającą na względzie dobro Kościoła i ludzkich dusz i patronując jej poczynaniom. Troszczył się o katedry, ich zabytki i wystrój wewnętrzny. Dla stolicy gnieźnieńskiej wystarał się w 1931 r. o tytuł bazyliki mniejszej, zlecając o. Efremowi kapucynowi jej ozdobienie przez potężne płaskorzeźby z życia Św. Wojciecha. Wystawił swym poprzednikom w Gnieźnie – Dalborowi, a w Poznaniu – Ledóchowskiemu i Stablewskiemu z inicjatywy kleru i wiernych wspaniałe pomniki. Wzbogacił siedzibę prymasowską w Gnieźnie kolekcją sztychów i obrazów, a w testamencie swoim z 1928 pragnął na rzecz obydwu swych stolic przekazać po połowie bielizny kościelnej, stołowej, kielichów mszalnych i obrazów oraz z masy spadkowej sumę 10 tysięcy dla każdej z osobna.

W swoich rządach opierał się kard. Hlond przede wszystkim na wikariuszach generalnych. Pełnili ten urząd biskupi pomocniczy (z wyjątkiem ks. inf. Czesława Meysnera, wik. gen. diecezji poznańskiej w latach 1927-28) Karol Radoński (1925-29), Walenty Dymek (1929-46) i Antoni Laubitz, gdy chodzi o diecezję gnieźnieńską (1926-39), a po jego, śmierci ks. kan. Edward van Blericq (1939-1946). Mając do nich pełne zaufanie, zasięgał ich zdania w sprawach trudnych i spornych; im też zlecał najróżniejsze sprawy diecezji, zwłaszcza gdy inne obowiązki nie pozwalały mu na zajmowanie się nimi. Stojąc na stanowisku centralizacji władzy, kierował jednak podwładnymi “łagodną dłonią” (kard. Wyszyński), pozostawiając im stosunkowo dość szeroki margines na własne inicjatywy, chociaż z drugiej strony starał się być zorientowany we wszystkich sprawach diecezji, co bardzo skrupulatnie czynili obydwaj wikariusze generalni, zwłaszcza bp Laubitz i Dymek. Nie było sprawy, którą by się nie zajął, nie opatrzył swymi uwagami lub nie dał odpowiednich wskazówek, a ponadto trzymał rękę na pulsie, będąc w stałym kontakcie z kuriami i swymi biskupami sufraganami oraz z duchowieństwem, z którym spotykał się przy najróżniejszych okazjach.

W tę pracę, tak owocną dla życia kościelnego diecezji, uderzyła hitlerowska nawała, niszcząc całkowicie w ciągu sześciu lat okupacji dotychczasowy dorobek, zdobyty wspólnym wysiłkiem duchowieństwa i laikatu. Jego odbudowy podjął się kard. Hlond na nowo po swym powrocie z tułaczki w lipcu 1945 r. Jednak już w roku następnym (4 III 1946) zrezygnował z rządów archidiecezją poznańską i objął z woli Piusa XII metropolię stołeczną, zatrzymując równocześnie archidiecezję gnieźnieńską, połączoną z Warszawą pro hac vice tantum w osobie prymasa Polski.

Już w latach dwudziestych, w związku ze słynnym sporem o prymasowskie pierwszeństwo między Gnieznem a Warszawą, wybitny historyk prawa Władysław Abraham wysunął tezę ich unii celem zlikwidowania wzajemnych uprzedzeń i nieporozumień. Jednak sprawa ta stała się aktualna dopiero po śmierci kard. Kakowskiego i była poważnie rozważana w kuluarach Sekretariatu Stanu, studiującego projekt połączenia Gniezna z Warszawą. Jeśli nowy papież zatwierdzi taką koncepcję - pisał kard. Hlond z konklawe w 1939 r. do generała Salezjanów ks. Pietro Ricaldonego - prawdopodobnie będę musiał się przenieść do Warszawy. Rzeczywiście stało się to. faktem dopiero po siedmiu latach, gdy pismami z 4 i 30 marca 1946 r. prymas został powiadomiony przez odpowiednie kongregacje (dla Nadzwyczajnych Spraw Kościelnych i Sekretariat Stanu) o przeniesieniu go do Warszawy. W związku z tym 6 kwietnia zrzekł się rządów archidiecezją poznańską na rzecz abpa W. Dymka, nowego jej ordynariusza, i 30 maja w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego dokonał ingresu do prokatedry warszawskiej, by nazajutrz przejąć wobec kapituły rządy stołecznej metropolii. Równocześnie mianował abpa Antoniego Szlagowskiego wikariuszem generalnym oraz ogłosił dwie nominacje biskupie ks. Zygmunta Choromańskiego i ks. Wacława Majewskiego, których konsekrował w prokatedrze 29 czerwca 1946 r. Pierwszy z nich (bp Choromański) miał pełnić obowiązki sekretarza Konferencji Episkopatu.

W ciągu dwu i pół roku swej działalności pasterskiej przeprowadził w kilku dekanatach wizytacje kanoniczne, udzielając sakramentu bierzmowania oraz wyświęcił grupę kapłanów, dokonał również erekcji nowych dekanatów i parafii. Odnowił Sąd Arcybiskupi, ustanowił Komisję dla Spraw Kanonizacyjnych i powołał przy kurii Kolegium dla Spraw Duszpasterskich o charakterze konsultatywnym. W roku 1947 utworzył Radę Prymasowską dla odbudowy kościołów w Warszawie, zwracając się z tej okazji do Polaków w kraju i za granicą o przyjście z pomocą finansową męczeńskiej stolicy, którą zniszczył w sposób barbarzyński hitlerowski szał, by ta wspaniała a heroiczna ludność stołeczna nie zaznała głodu duchowego dla braku świątyń, cyboriów, ambon. Równocześnie 24 czerwca poświęcił kardynał prymas kamień węgielny pod odbudowującą się z ruin wojennych archikatedrę warszawską. Prowadził również, jak dawniej, uroczystą procesję z okazji Bożego Ciała na Plac Zamkowy, a w ostatnim roku życia uczestniczył w dwóch wielkich manifestacjach religijnych stolicy: przeniesieniu cudownego krucyfiksu z prokatedry do ocalałej wśród gruzów kaplicy Baryczków i translacji relikwii bł. Władysława z Gielniowa, patrona stolicy, do kościoła akademickiego Św. Anny, gdzie na koniec wygłosił ostatnie, pełne ognia i natchnienia przemówienie do młodzieży akademickiej, wzywając ją, by była strażniczką wielkości i świętości swego narodu. Oprócz tego zajmował się żywo akcją charytatywną, połączoną z pomocą zniszczonym i ubogim kościołom. Opiekował się młodzieżą, zwłaszcza akademicką, finansując jej kolonie i wspierając ją w potrzebie, także materialnie. Niestety, w tej ciągłej , trosce o wszystkie kościoły został złożony śmiertelną chorobą i po dziewięciu dniach ciężkich cierpień i dwóch operacjach spokojnie zasnął na zawsze opatrzony sakramentami, aby lud wiedział, że kardynał prymas przygotowuje się na śmierć. Zmarł w szpitalu ss. Elżbietanek na Mokotowie po przeżyciu 67 lat, trzech miesięcy i 17 dni, w tym kapłaństwa 43, biskupstwa 26 (włącznie z godnością administratora apostolskiego) i kardynalatu 22 lata, mając poza sobą 52 lata zakonnej profesji.

Uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się 24 października 1948 r. przeniesieniem zwłok zmarłego prymasa z kaplicy szpitalnej na Mokotowie do prokatedry, po czym 26 października, przy udziale całego polskiego episkopatu z sędziwym kardynałem Adamem Sapiehą na czele odbyło się żałobne nabożeństwo, podczas którego przemówienie wygłosił bp Karol Radoński. Ogromne rzesze ludu z całej Polski, duchowieństwo, siostry zakonne i biskupi oraz grupa salezjanów towarzyszyli ostatniej drodze kardynała do ruin katedry, gdzie w kaplicy Najśw. Sakramentu złożono jego śmiertelne szczątki, przeniesione później do zbudowanej, już przez jego następcę, kard. Wyszyńskiego, kaplicy prymasów Polski. W roku 1960 został poświęcony pomnik, projektu Zofii Kamińskiej-Trzcińskiej, przedstawiający arcypasterza stołecznej metropolii w kardynalskiej purpurze na tle szybów i kopalń oraz symbolów górniczej pracy z wymownym napisem: August Kardynał Hlond – Syn Ziemi Śląskiej…

4. Na straży sumienia katolickiej Polski

Kardynał Hlond był nie tylko ordynariuszem dwóch najstarszych diecezji w Polsce. Obejmując rządy metropolii gnieźnieńskiej, przejął równocześnie na swe barki historyczną spuściznę prymasów i stanął na straży sumienia katolickiego społeczeństwa, które widziało w nim najwyższy autorytet moralny i religijny i było przekonane, że tam w Gnieźnie, u grobu Św. Wojciecha prymas Polski czuwa nad całością wiary i chrześcijańskim życiem narodu. Również episkopat polski od początku niepodległości politycznej kraju akcentował szczególną rolę prymasa w życiu Kościoła, dając temu wyraz na pierwszym zjeździe biskupów w Gnieźnie 26 sierpnia 1919 r., gdzie przez, usta abpa J. Bilczewskiego mówił: Za zwołanie nas na obrady należą się Tobie, Najdostojniejszy Arcybiskupie Prymasie, wielkie dzięki. Miałeś prawo i obowiązek w tej chwili przełomowej, kiedy otwiera się nowa karta historii w dziejach Kościoła, zebrać nas tu dokoła grobu Św. Wojciecha, bo my, biskupi polscy, jesteśmy ostatecznie wszyscy rodem z tej najdawniejszej Gnieźnieńskiej stolicy arcybiskupiej, jak On, nasz Biskup męczennik wziął swoje do nas posłannictwo z Rzymu a przez Rzym z Chrystusa. – Toteż kard. Hlond, świadom tej historycznej misji prymasowskiej, uczynił z niej, dzięki swej wybitnej osobowości, ośrodek jedności Kościoła, opierając się na episkopacie i katolickim społeczeństwie. Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że stanowisko jego, zwłaszcza w okresie rządów pomajowych było trudne i delikatne, jednak -jak to podkreślił jego następca, kardynał Wyszyński – autorytet prymasa wyniósł bardzo wysoko. Było to konieczne po odrodzeniu Polski; by zaznaczył się charakter prymasowski Gniezna – jako czynnik jednoczący i koordynujący prace oraz reprezentujący na zewnątrz interesy polskiego Kościoła. Polityka Hlonda była w tym względzie jednoznaczna. Różne kierunki i wpływy chciałyby ciągnąć prymasa to w tę, to w ową stronę. Ja zaś staram się iść prosto do celu, nie ustępując w niczym, gdy chodzi o dobro Kościoła, ale unikając także tego wszystkiego, co wywołać, może niepotrzebne i szkodliwe napięcia [...] – zwierzał się biskupowi Nowakowi. Toteż wszystkie jego kroki, zwłaszcza na forum publicznym i politycznym, były nacechowane spokojem, roztropnością i odwagą. Dał tego namacalne dowody w pokoju i na wojnie, na wygnaniu i we więzieniu.

Prestiż prymasa Polski. wzrósł jeszcze bardziej, w oczach społeczeństwa, a nawet zagranicy, gdy abp Hlond został 20 czerwca 1927 r. wyniesiony do godności kardynała przez Ojca Św. Piusa XI. W związku z tym prezydent RP, prof. Ignacy Mościcki po raz pierwszy w odrodzonej Polsce (i jednocześnie ostatni) nałożył w Zamku warszawskim 29 czerwca przed cudownym obrazem M.B. Kodeńskiej prymasowi polskiemu na głowę kardynalski biret, życząc mu, by jako syn tej prastarej, piastowskiej dzielnicy, która pomimo wieloletniego odosobnienia wytrwać umiała niezachwianie przy narodzie i wierze, umiał łączyć i godzić obowiązki członka Św. Kolegium Kardynalskiego z obowiązkami obywatela Rzeczypospolitej.

Ze względu na prominentną rolę wśród członków episkopatu, kard. Hlond zwoływał konferencje biskupów i często na nich przewodniczył na prośbę kard. Kakowskiego, opracowując w szczegółach program obrad. Był również członkiem Komisji Głównej i Prawnej. Wchodził w skład Rady Biskupiej dla spraw KUL-u, był odpowiedzialny za duszpasterstwo wychodźcze, prowadził rozmowy i pertraktacje z rządem z ramienia Stolicy Apostolskiej. Zogniskował i skupił w swym ręku ważniejsze inicjatywy o charakterze religijnym, aby przez nie oddziaływać na myśl katolickiego społeczeństwa i wyzwolić apostolskie energie, tkwiące w duszy laikatu. Brał również udział we wszystkich niemal manifestacjach religijnych w kraju, jak kongresy eucharystyczne i maryjne, zjazdy sodalicji, pielgrzymki akademickie mężów i niewiast katolickich, młodzieży katolickiej itd. Z Jasnej Góry uczynił punkt zborny religijnych inicjatyw i akcji, podejmowanych w celu odrodzenia polskiego katolicyzmu. Udzielił konsekracji w tym czasie (1926-1939) sześciu biskupom: Arkadiuszowi Lisieckiemu, Karolowi Radomskiemu, Walentemu Dymkowi, Stanisławowi Adamskiemu, Józefowi Gawlinie, Tadeuszowi Zakrzewskiemu i Giuseppe Gognata, salezjaninowi. Trzykrotnie pełnił rolę legata papieskiego a latere: w 1935 r. na krajowym kongresie eucharystycznym w Lublanie, następnie w 1937 r. na międzynarodowym kongresie Chrystusami Króla w Poznaniu i po raz ostatni w 1939 r. na tymże kongresie we wspomnianej już Lublanie. Poza tym należał do Kongregacji Kościoła Wschodniego, Sakramentów, Soboru i Obrządków. Pełnił również obowiązki protektora zakonu 00. Paulinów na Jasnej Górze, a po wojnie SS.. Służebniczek w Pleszewie. M.in. został odznaczony za zasługi przez rząd polski Orderem Orła Białego w 1932 r. i takimż w 1936 r. przez rząd jugosłowiański, a z okazji pobytu w Brazylii w czasie kongresu eucharystycznego w Buones Aires w 1934 r. – Krzyżem Południa, który otrzymał wówczas z rąk prezydenta Vargasa.

Jako reprezentant Kościoła polskiego za granicą wziął udział w różnych kongresach religijnych o charakterze międzynarodowym: w 1929 r. w Danii i Szwecji, w 1930 – w Kartaginie, w 1932 – w Irlandii, w 1933 – w Wiedniu z okazji 250-lecia odsieczy wiedeńskiej, w 1934 – w Argentynie, w 1936 – w Belgii i Francji, w 1930 i 1938 – w Budapeszcie, w 1929 i 1935 – w Pradze, w 1934 – w Londynie (pogrzeb kard. Boume’a), roznosząc imię Polski po wszystkich niemal kontynentach świata.

Z przedwojennej działalności prymasa o ogólnopolskim zasięgu należy na pierwszym miejscu wymienić Akcję Katolicką. Była to sprawa kluczowa polskiego życia kościelnego, zwłaszcza że jarzmo niewoli wpłynęło hamująco na jego wzrost i rozkwit, a powojenny chaos, brak zgody i jedności w narodzie – wywołany majowym przewrotem – dopełniał reszty. Dnia 24 listopada 1930 r. ustanowił Naczelny Instytut Akcji Katolickiej z prezesem hr. Adolfem Bnińskim i dyrektorem ks. Stanisławom Brossem. Równocześnie ukazał się Ruch Katolicki jako urzędowy organ tej katolickiej organizacji laikatu. Z miejsca ruszyła praca niemal we wszystkich kierunkach, po diecezjach odbywał się przegląd ugrupowań, które stworzyły pierwsze kadry Akcji Katolickiej. Sam kardynał napisał odręcznie statuty i regulaminy, które Pius XI uznał za doskonałe i wzorcowe dla innych krajów. Szerzył się ruch katolików świeckich i dochodziło do głosu coraz większe rozumienie jego roli w życiu Kościoła. Powstała Biblioteka Akcji Katolickiej, z jej najróżniejszymi działami, popularyzująca apostolstwo świeckich, w 1936 r. NIAK zaczął wydawać tygodnik literacko-kulturalny Kulturę, z roku na rok powiększała się liczba oddziałów parafialnych i dekanalnych Akcji Katolickiej, a potężne zjazdy katolickich mężów w 1937 i kobiet w 1936 oraz młodzieży męskiej w 1938 (wszystkie na Jasnej Górze) świadczyły o bujnym rozkwicie tej organizacji, aczkolwiek wykazywała wiele braków i niedomogów tak pod względem organizacyjnym, jak i wewnętrznego urobienia. Zrealizowała m.in. za zgodą episkopatu i pod protektoratem prymasa, cztery studia katolickie, mające na celu pogłębienie doktryny katolickiej odnośnie do takich problemów, jak rodzina, wychowanie młodzieży, sprawy-społeczne, realizacja uchwał I synodu plenarnego itd. Pierwsze z nich odbyła się w Poznaniu w 1935 r. i poświęcone było zagadnieniom rodziny, drugie w 1936 – w Wilnie zajmowało się katolicką myślą wychowawczą, trzecie w 1937 – w Warszawie, najbardziej kontrowersyjne, obradowało nad katolicką nauką społeczną, a ostatnie – w Katowicach w 1938 zajęło się zadaniami i posłannictwem katolicyzmu polskiego w świetle uchwał synodalnych. Piąte miało się odbyć w Krakowie w 1939 r. i poruszyć problem katolickiej kultury. Nie doszło do skutku z powodu wybuchu wojny. Kard. Hlond w szczególny sposób zajmował się tymi studiami, zapraszając do siebie prelegentów i omawiając z nimi program studiów oraz dyskutując o niektórych ważniejszych kwestiach.

Inną sprawą, która zaprzątała jego umysł, był problem społeczny. Pragnął bowiem widzieć w jego rozwiązaniu, zgodnie z nauką Kościoła zażegnanie konfliktów społecznych i wzmocnienie wśród społeczeństwa pozycji katolicyzmu, który na skutek niekorzystnych warunków ubiegłego stulecia nie wywierał głębszego wpływu na życie narodu, zacieśniając się do prywatnych form życia duchowego z zaniedbaniem problemów społecznych (Cz. Strzeszewski). Dlatego w 1927 r. powołał do życia wspomnianą już gdzie indziej Katolicką Szkołę Społeczną z jej dyrektorem ks. Edwardem Kozłowskim oraz inne instytuty o podobnym charakterze. Unowocześnił także metody pracy charytatywno-społecznej w różnych instytucjach i organizacjach kościelnych, pragnąc uwrażliwić na nią duchowieństwo i katolików świeckich. Założył również w Poznaniu 30 listopada 1933 r. Radę Społeczną przy Prymasie Polski. Jej zadaniem miało być systematyczne omawianie zagadnień społecznych w świetle nauki katolickiej, zwłaszcza encyklik społecznych, oraz propaganda katolickich zasad społecznych (z dekretu). Powołał wtedy na jej członków ks. Antoniego Szymańskiego, rektora KUL-u. Prof. Leopolda Caro ze Lwowa, księży: Andrzeja Mytkowicza, Jana Piwowarczyka, Aleksandra Wóycickiego i Kozłowskiego oraz bpa Kubinę, tudzież; Ludwika Górskiego, profesora KUL-u. Doszli do niej późniejszy kardynał, prymas, ks. Stefan Wyszyński, Władysław Lewandowicz, Czesław Strzeszewski i dyrektorzy NIAK, ks. S. Bross i ks. Franciszek Marlewski.

Rada wydała w 1934 r. odezwę i trzy deklaracje (1935, 1937, 1939): w sprawie organizacji zawodowej społeczeństwa, w sprawie stanu gospodarczo-społecznego wsi polskiej i w sprawie pracy. Najgłośniejszym echem odbiła się spośród nich druga o uwłaszczeniu wsi, w której była mowa o reformie rolnej, a w związku z tym o przymusowej parcelacji ze strony państwa wielkich majątków ziemskich, powodując, z powodu wystąpień księży F. Machaya i J. Piwowarczyka na III studium katolickim, w obozie ziemiańskim ogólne, oburzenie i ściągając na prymasa zarzut komunizowania Polski. Oprócz tego Rada Społeczna wydała encyklikę Piusa XI O odnowionym porządku społecznym (Quadragesimo Anno) z przedmową kardynała, w której podkreślił wyraźnie, że współżycie ludzkie nie może zasadzać się na egoizmie, na przemocy bogatych i przeżytkach feudalnych, lecz na chrześcijańskim prawie sprawiedliwości i miłości, godności ludzkiej i braterstwa.

Inne dzieło prymasa to przygotowanie i zwołanie I Synodu Plenarnego - do Częstochowy, który się odbył na Jasnej Górze w sierpniu 1936 r. pod przewodnictwem legata papieskiego, kard. Francesco Marmaggiego, byłego nuncjusza w Polsce. Myśl jego zwołania narzucała się niemal sama ze względu na konieczność koordynacji wysiłków episkopatu w kierunku pogłębienia życia religijnego, ujednolicenia pracy Kościoła na terenie całego kraju, usunięcia rażących antagonizmów, powstałych wskutek długoletniej niewoli i obudzenia sił katolickich, uśpionych w społeczeństwie, aby w ten sposób zaznaczyła się jeszcze bardziej wielkość dziejowa narodu polskiego, a zarazem rosły blaski i siła twórcza dawnej jego wiary (kard. Hlond). Pewne próby w tym względzie zostały poczynione przez synody diecezjalne. Zacieśniały się jednak do spraw i potrzeb poszczególnych diecezji, nie uwzględniając problematyki ogólnokościelnej, obejmującej cały kraj. Już na konferencji episkopatu w 1927 r. w Warszawie poruszono konieczność zwołania synodu krajowego. Jego pierwszą próbą był słynny zjazd gnieźnieński we wrześniu 1928 r., który ostatecznie po przeanalizowaniu sytuacji Kościoła w Polsce zadecydował, że synod ten powinien odbyć się najpóźniej w roku 1931. Powołano do życia komisję przygotowawczą z kard. Hlondem jako przewodniczącym. Jej sekretarzem został bp Henryk Przeździecki, który dla spraw synodu położył kolosalne zasługi przez przygotowanie niemal całego materiału. Z kolei wspomniana komisja wyłoniła 14 komisji roboczych, polecając im do opracowania pewne sprawy związane z życiem kościelnym. Schemat uchwał synodu oparto na kodeksie prawa kanonicznego. Po zakończeniu. wstępnych prac i zorientowaniu się w materiale komisja przygotowawcza została rozwiązana, a w jej miejsce powstała komisja główna, której komisje robocze, zwane specjalnymi, przysyłały opinie i wnioski, przekazywane dodatkowo komisjom kontrolnym. Wreszcie komisja nadzwyczajna ustaliła ostateczny tekst uchwał, które przyjęła Konferencja Episkopatu jako podstawę do synodalnych obrad i dyskusji. Bodajże po raz pierwszy w dziejach polskich synodów plenarnych uwzględniono i poruszono takie kwestie, jak laikat, rodzina, kultura, wychowanie, podając praktyczne wskazania ich realizacji w świetle nauki Kościoła. Wzięło w nim udział 56 biskupów wszystkich trzech obrządków z kard. legatem na czele, 24 przedstawicieli kapituł, 31 przełożonych zakonnych, 5 delegatów fakultetów, teologicznych i KUL-u, 3 prawników, teologów i notariuszy oraz dyrektor NIAK-u, ks. S. Bross, i trzej przedstawiciele Akcji Katolickiej: hr. A. Bniński, E. Potworowski i I. Domański. W jego otwarciu uczestniczył przedstawiciel rządu, prof. W. Świętosławski, minister WR i OP. W dyskusjach nad poszczególnymi schematami według opinii ówczesnych świadków (ks. I. Posadzy, S. Pływaczyk i inni) górował kard. Hlond, który w świetnej łacinie w precyzyjny sposób oświetlał poszczególne kwestie i rozwiązywał je niemal błyskawicznie, ułatwiając w wielu wypadkach tok synodalnych obrad. Był to rzeczywiście polski sobór wiary. Kongregacja Soboru rozpatrzywszy jego uchwały wyraziła uznanie dla ich ścisłości i skrzętnego dostosowania do współczesnych warunków polskiego życia, a Pius XI zatwierdzając je 23 maja 1937 r. wyraził się pochlebnie o tym. organizacyjnym i prawodawczym czynie episkopatu Polski, który legat papieski nazwał olbrzymim dziełem, dokonanym przez prymasa Polski.

Z kolei należy prymasowi zawdzięczać- przygotowanie i realizację potężnych manifestacji religijnych, które przeżył Poznań w latach 1927 – 1937, mających na względzie ożywienie życia religijnego archidiecezji i kraju i równocześnie pojętych jako pewnego rodzaju przegląd sił katolickiego społeczeństwa. Organizowały je Liga Katolicka, a później Akcja Katolicka i inne organizacje religijne przy wydatnej współpracy kleru, zakonów i katolickiego laikatu; niemały udział miał w nich kardynał Hlond, który ustalał program uroczystości, tok obrad, wyznaczał prelegentów i zapraszał gości oraz w znacznym stopniu je finansował. Zazwyczaj też otwierał każdą uroczystość przemówieniem i jeśli nic nie stało na przeszkodzie, zamykał ją końcowym słowem i błogosławieństwem.

Pierwszą taką manifestacją wiary na skalę ogólnopolską było poświęcenie w uroczystość Chrystusa Króla w 1932 r. przez kardynała prymasa pomnika wdzięczności ku czci Serca Jezusowego, usytuowanego między uniwersytetem a zamkiem jako wotum narodu za wolność ojczyzny. Zrodził się on z wiary w Opatrzność Bożą i w święte posłannictwo państwa polskiego a zbudowała go katolicka i polska ofiarność [...]. Jako zabytek religijny, w którym pokolenie budowniczych Polski zaklęło swój hołd Bogu i swój dziejowy okrzyk wolności, miał on stać się dla katolickiej Polski pobudką do wiary, do głębokiego życia katolickiego a zwłaszcza do miłości Boga i bliźniego (kard. Hlond). Zburzyła go w 1939 r. hitlerowska nienawiść.

Dzięki inicjatywie Ligi Katolickiej doszło w roku 1927 w ramach zjazdu katolickiego do zorganizowania I polskiego kongresu eucharystycznego w Inowrocławiu, który dał impuls podobnym kongresom w różnych dzielnicach kraju o charakterze diecezjalnym lub między diecezjalnym. Był zarazem pierwszą próbą generalną dla krajowego kongresu eucharystycznego, który odbył się w czerwcu 1930 r. w Poznaniu pod przewodnictwem legata papieskiego, nuncjusza F. Marmaggiego, gromadząc episkopat polski i katolicką elitę kraju wraz z tysiącami wiernych, oddających w pieśni, modlitwie i procesjach teoforycznych wyraz swej czci i miłości dla Chrystusa Eucharystycznego. Kongres ten miał stanowić punkt wyjścia dla przyszłego międzynarodowego kongresu eucharystycznego, przygotowywanego w Polsce na rok 1940.

Inną uroczystością na skalę międzynarodową był akademicki kongres misyjny, który się odbył w Poznaniu w 1927 r. Uczestniczyła w nim elita misjologów o światowej sławie, liczne grono biskupów krajowych i zagranicznych, młodzież akademicka, inicjatorka tej imprezy, i inni goście. Praktycznym owocem jego obrad było wprowadzenie do studium seminaryjnego w Poznaniu misjologii oraz utworzenie akademickich kółek misyjnych na Uniwersytecie Poznańskim oraz zainicjowanie wydawnictwa Roczników Misjologicznych (Annales Missiologicae), wychodzących do wybuchu wojny. W czasie tych uroczystości kardynał prymas dokonał tumulacji zwłok swego wielkiego poprzednika, kard. Ledóchowskiego, sprowadzonych z Rzymu i złożonych po uroczystym nabożeństwie i kazaniu bpa A. Lisieckiego w podziemiach archikatedry poznańskiej.

Jednak najpotężniejszą manifestacją religijną, jaką Poznań kiedykolwiek przeżył, był I Międzynarodowy Kongres Chrystusa Króla w Poznaniu. Odbył się on w dniach 25-29 maja 1937 r. z udziałem 4 kardynałów, w tym legata papieskiego kard. A. Hlonda, kilkudziesięciu biskupów z kraju i zagranicy, i zgromadził do Poznania rzesze wiernych. Zadaniem jego było naukowe zbadanie przyczyn zmierzchu wiary i zaniku wpływu Kościoła w społeczeństwie ówczesnym. Jednocześnie miał być wezwaniem do świętości, apostolstwa, odwagi i w duszach ludzkich zapalać ognie boże, a przed znużonymi narodami rozniecić przygasające znicze prawdy…

Najsilniejszym akcentem tej jedynej swego rodzaju manifestacji katolicyzmu był wspólny hołd przedstawicieli 28 narodów, złożony Królowi Chrystusowi przed pomnikiem wdzięczności, gdy ustami legata przysięgali wierność Temu, który jest stwórczym Władcą ducha, materii i siły, wiekuistym Panem rozbełtanych czasów, nieśmiertelnym Królem krnąbrnych współczesności i pogodzonego z Bogiem jutra.

Inną imprezą o charakterze międzynarodowym, starannie przygotowaną przez kardynała, był drugi kongres tomistyczny, zwołany do Poznania w sierpniu 1934 r. (Pierwszy odbył się w Pradze dwa lata wstecz, we wrześniu 1932). Wzięli w nim udział najwybitniejsi przedstawiciele filozofii chrześcijańskiej, jak Maritain, o. Boyer, o. Levaud, o. Kremer, Masnovo a z polskiej strony ks. K. Michalski, S. Błachowski, Wł. Tatarkiewicz i inni. Otworzył go przemówieniem w klasycznej łacinie sam prymas, wskazując na doniosłą rolę tomizmu we współczesnej myśli i życząc owocnych obrad w tym kraju, który chce być nie tylko stróżem myśli, tomistycznej, lecz jej wiernym wyrazem w swej umysłowości i życiu.

Kard. Hlond nosił się jeszcze z myślą zwołania międzynarodowego kongresu prawa kanonicznego i poczynił już pewne kroki odnośnie do tematyki i prelegentów, a nawet sam naszkicował jego problematykę. Miał się on odbyć również w Poznaniu we wrześniu 1938 r. Nie doszedł jednak do skutku, jak tyle różnych inicjatyw, zdławionych, później przez katastrofę wojenną.

Osobny rozdział w akcjach prymasowskich stanowi opieka nad polskim wychodźstwem. Już jego poprzednik, kard. Dalbor, z upoważnienia episkopatu polskiego zaczął organizować duszpasterstwo polonijne. Nie zrealizował jednak zamierzeń i planów w tym względzie z powodu przedwczesnej śmierci. Dopiero jego następca, mianowany oficjalnie przez Piusa XI dn. 26 maja 1931 r. na własny wniosek protektorem polskiego wychodźstwa, rozwinął wszechstronną akcję, mającą na względzie sprawy religijne i kulturalno-oświatowe emigrantów. Na początku nosił się z myślą zaangażowania do pracy kleru diecezjalnego, prosząc biskupów ordynariuszy zgodnie z uchwałą Konferencji Episkopatu z 1921 r. o jednego lub dwóch księży z każdej diecezji. Gdy ten projekt nie zdał egzaminu z powodu braku kapłanów, zobowiązał księży studiujących za granicą do duszpasterstwa emigracyjnego (mieli w każdą niedzielę i święto oraz w wakacje duszpasterzować wśród rodaków), lecz i to nie rozwiązywało sprawy. Spaliła na panewce próba kształcenia kleryków polskiego pochodzenia w seminariach w kraju, a także nie doszło do realizacji rozwiązania tego palącego problemu przez powierzenie poszczególnym zakonom troski duszpasterskiej nad emigrantami; również nie dały żadnych pozytywnych wyników usiłowania kard. Hlonda powierzenia tego odcinka Księżom Filipinom. Powziął wówczas myśl zaaprobowaną przez Piusa XI na audiencji w 1928 r. erekcji Seminarium Zagranicznego, które powstało l października 1929 r. z tymczasową siedzibą w Gnieźnie. Jego alumni mieli po święceniach udać się na pracę wśród wychodźców na okres 12 lat, po czym mogli powrócić do kraju. Jakkolwiek Seminarium Zagraniczne trwało tylko trzy lata (z chwilą założenia Towarzystwa Chrystusowego przestało istnieć), było ono pierwszym dziełem prymasa, które chlubnie zapisało się w historii duszpasterstwa polonijnego, gdyż jego wychowankowie pracowali w różnych krajach z wielkim poświęceniem i oddaniem się sprawie.

Prymas Hlond dochodził coraz bardziej do wniosku, że w pełni, problem duszpasterstwa wśród emigracji mógłby rozwiązać jedynie nowy, specjalnie do tego celu powołany zakon, wahał się tylko z jego założeniem, czekając znaku z nieba. Przyszedł on nieoczekiwanie ze strony samego papieża, który podczas audiencji w maju 1931 r. udzielonej kardynałowi kazał mu je bezzwłocznie założyć, po zapoznaniu się z ogólną sytuacją. Na przełożonego upatrzył sobie prymas ks. Ignacego Posadzego (ur. na Kujawach w 1898 r.), profesora religii, znanego z duszpasterskich objazdów emigrantów na obu kontynentach. Dnia 22 sierpnia 1932 r. klęczał u stóp kardynała pierwszy aspirant zgromadzenia, prosząc o błogosławieństwo dla nowo powstającego towarzystwa. Na siedzibę i nowicjat wyznaczył ks. prymas pałac w Potulicach, wielkodusznie ofiarowany na ten cel przez Anielę hr. Potulicką. W trzy tygodnie później (8 IX) został wydany dekret kanonicznej erekcji towarzystwa, noszącego oficjalnie nazwę: Zakonnicy Grobu Świętego (Religiosi S. Sepulchri), zamienioną później na: Towarzystwo Chrystusowe dla Wychodźców (Societas Christi pro emigrantibus). Dnia 15 października 1933 r. przyjął prymas od ks. Posadzego i pierwszych członków zgromadzenia śluby zakonne, a już w następnym udzielił w kaplicy potulickiej święceń kapłańskich pierwszemu członkowi towarzystwa ks. Florianowi Berlikowi. Towarzystwo szybko się rozrastało. W chwili wybuchu wojny liczyło około 20 kapłanów, ponad 100 kleryków i blisko 200 braci. To, co według niektórych było kardynalską fantazją, stało się faktem. Równocześnie towarzystwo rozwinęło propagandową akcję, wydając we własnej drukarni w Potulicach Głos Seminarium Zagranicznego, Mszę Świętą (miesięcznik liturgiczno-ascetyczny, wychodzący po dziś dzień) oraz drugi miesięcznik Cześć Świętych Polskich. Oprócz periodyków drukowało różne książki, z których największy rozgłos zyskała książka ks. Posadzego Drogą pielgrzymów (opis wrażeń z objazdów ośrodków polonijnych w Ameryce Południowej). Ustawy i regulaminy dla członków towarzystwa napisał sam ks. prymas w październiku 1933 r., w czasie swego pobytu w Krynicy. Zamknął w nich swoje serce dla założonego przezeń dzieła i długoletnie doświadczenie zakonne, z którym się dzielił ze swymi duchownymi synami. Dzisiaj zgromadzenie pracuje w kilkudziesięciu krajach, gdzie około 400 kapłanów roztacza duszpasterską opiekę nad swymi rodakami – żywy pomnik chrześcijańskiej miłości i polskiego patriotyzmu.

Jeszcze jedna inicjatywa na rzecz polskich wychodźców znalazła w kard. Hlondzie moralne oparcie i efektywną pomoc. To towarzystwo kulturalno-oświatowe, założone w Warszawie w 1926 r. i kierowane przez Irenę Puzyniankę pod nazwą: Opieka Polska nad Rodakami na Obczyźnie. W celu koordynacji działalności polonijnej stowarzyszenia Opieka i utrzymania jej katolickiego charakteru oraz szerszego poparcia ze strony społeczeństwa, zabiegała usilnie o protektorat prymasowski. Dnia 11 listopada 1929 r. kardynał uznał ją za stowarzyszenie oficjalnie katolickie pod pewnymi warunkami. Odtąd Opieka pracuje pod auspicjami prymasa Polski. Powstają nowe okręgi i ośrodki, nie wyłączając nawet szkół średnich. Dzięki poparciu moralnemu kard. Hlonda, który co roku wydawał odezwy w związku z tygodniem Opieki, działalność jej nabierała coraz większego rozmachu. Zwłaszcza oddział Opieki w Wielkopolsce z prezesem A. Bnińskim na czele i z niestrudzoną sekretarką generalną Anną Smoczyńską zapisał się złotymi głoskami w trosce o emigrantów. W ciągu tylko dwóch lat (1932/34) Opieka przyszła z pomocą blisko 35 tyś. emigrantów, z którymi utrzymywała kontakty w 50 krajach, wysyłając do nich książki, czasopisma i inne podarki, zwłaszcza w czasie świąt Bożego Narodzenia. Nic dziwnego, że to poparcie prac Opieki ze strony najwyższego dostojnika Kościoła w Polsce znalazło głęboki rezonans w społeczeństwie polskim w formie pomocy materialnej, finansowej, kulturalnej, a przede wszystkim duchowej na rzecz tych, którzy poza Polską są jako Polacy w opuszczeniu.

Z myślą o smutnej doli wychodźców powołał kard. Hlond w Poznaniu przy Kancelarii Prymasa Polski osobny referat, poświęcony emigracji, którym kierował długie lata ks. H. Zborowski, szef kancelarii. W jego kompetencji było załatwianie wszystkich spraw związanych z duszpasterstwem polonijnym na szczeblu krajowym i zagranicznym. On mianował w porozumieniu z ordynariuszami rektorów Polskich Misji Katolickich w obcych krajach, werbował księży dla akcji pastoralnych lub ich odwoływał, rozładowywał spory, załatwiał ulgowe paszporty itp. Toteż można śmiało powiedzieć, że żaden kraj nie posiadał takiej duszpasterskiej organizacji wśród emigracji, co Polska. Żaden też biskup w innym kraju nie miał na duszpasterstwo zagraniczne takiego wpływu, jak Prymas Polski, który pilnie badał potrzeby i niedostatki tego duszpasterstwa na poszczególnych odcinkach i nie szczędził zachodu, aby wszystkim rodakom na obczyźnie zapewnić należytą opiekę duszpasterską (ks. H. Zborowski).

W związku z tym kard. Hlond utrzymywał kontakty z wybitnymi działaczami polonijnymi w kraju i z zagranicy, jak Wł. Raczkiewicz – prezes Światowego Związku Polaków z Zagranicy, ks. Bolesław Domański – duchowy wódz Polonii niemieckiej, Ignacy Paderewski – wybitny pianista i gorący rzecznik Polski w świecie, ks. Aleksander Syski, Józef Kania, Jan Olejniczak i Franciszek Świetlik – działający wśród Polonii amerykańskiej. Był w stałej łączności z ordynariuszami skupisk polonijnych. Wielu z nich, jak kard. Faulhabera, kard. Seredy’ego, prymasa Węgier, kard. Villeneuve’a, abpa Quebecu, bpa Gerliera, kard. Boume’a, a po wojnie kard. B. Griffma, katolickiego prymasa Anglii, chętnie witał w swej prymasowskiej siedzibie, omawiając z nimi problemy duszpasterstwa zagranicznego. Brał także udział w zjazdach Polaków z zagranicy, które się odbyły w Warszawie w 1929 i 1934 r. Wprawdzie na I zjeździe (w 1929 r.) pewne koła usiłowały nie dopuścić osoby prymasa do wybranej Rady Zjazdu, jako jednego z członków, niemniej jego głos w sprawie duszpasterstwa polonijnego odbił się szerokim echem wśród uczestników kongresu i wywarł pozytywne wrażenie, dowiódł bowiem, jak bardzo episkopat polski troszczy się o swych braci żyjących za kordonem granicznym. W tym też celu kard. Hlond, znajdując się poza krajem jako reprezentant Kościoła w Polsce, pragnął się zetknąć z emigrantami, a nawet poświęcał kościoły (w Londynie i Budapeszcie), uczestniczył w uroczystościach polonijnych, wizytował ośrodki emigracyjne, zwłaszcza we Francji, kierował odezwy, przesyłał słowa otuchy i zachęty – jednym słowem starał się być pasterzem i opiekunem ośmiomilionowej rzeszy wychodźczej, świadom tego, co pisał w związku z budową seminarium zagranicznego w Poznaniu, którego kamień węgielny poświęcił 17 października 1936 r.: Na wychodźstwie giną dusze polskie! Osiem milionów Polaków na obczyźnie błaga i woła o kapłanów polskich. Czyż mogłaby Ojczyzna odmówić opieki duchowej swym najnieszczęśliwszym dzieciom? Nic dziwnego, że Polonia zagraniczna otaczała czcią swego protektora, pełna wdzięczności za to, co dla niej uczynił. Był bowiem jej duchową i moralną ostoją.

Osobny rozdział w życiu kard. Hlonda stanowi jego działalność w czasie wojny na rzecz pokonanej Polski. Po powrocie z Francji, gdzie przebywał na kuracji (Bagnoles de 1′Orne), w związku z niepewną sytuacją polityczną nie miał zamiaru wyjeżdżać z Poznania. Wybuch wojny l IX 1939 r. pokrzyżował jednak wszystkie jego plany. Toteż wkrótce, wezwany do stolicy przez władze naczelne państwa, gdzie 5 września miał przewodniczyć m.in. Konferencji Episkopatu i odprawić nabożeństwo w intencji Polski, w nocy z 3 na 4 września opuścił Poznań, z niedobrym przeczuciem ale wiarą, że w niedługim czasie powróci (kard. Hlond). Razem z nim wyjechał jego kapelan ks. Bolesław Filipiak. Natomiast ks. Antoni Baraniak, sekretarz prymasa wyjechał przedtem, konwojując archiwum prymasowskie, wywiezione do Lubartowa. Jak się później okazało, był to nieodwracalny krok, zwłaszcza że sytuacja na frontach pogarszała się z każdym dniem. Już w Warszawie min. Eugeniusz Kwiatkowski, z którym kardynał miał długą konferencję, podsuwał mu myśl – wobec widocznej przegranej i kłamliwej propagandy hitlerowskiej, skierowanej przeciwko Polsce – wyjazdu za granicę i ze względu na wysoki autorytet moralny bronienia polskiej sprawy na forum międzynarodowym. Decyzję tę uzależniał jednak prymas od porozumienia się z nuncjuszem F. Cortesim, z którym spotkał się po jego wyjeździe z Warszawy w Krzemieńcu. Tam też, po długim namyśle i rozważaniach, nie bez oporów ze strony kardynała, nastąpiła decyzja jego wyjazdu za granicę. Wywołała ona w kraju zaniepokojenie i pomówienie go o ucieczkę, skwapliwie rozpowszechnianą na łamach hitlerowskiej prasy. Dnia 19 września przybył kardynał prymas do Rzymu, zamieszkawszy w salezjańskim zakładzie w Sacro Cuore. Po przedstawieniu Piusowi XII przyczyn i przebiegu hitlerowskiej agresji i zapoznaniu z jej eksterminacyjnym charakterem wolnego świata, oraz wystąpieniach radiowych w watykańskiej rozgłośni, podkreślających barbarzyńską politykę najeźdźców i wzywających kraj do oporu i ufności w ostateczne zwycięstwo, zamierzał starać się o powrót do kraju. Natrafił jednak na zdecydowany opór ze strony rządu Rzeszy, który kategorycznie odmówił prymasowi wstępu na ziemię polską, uważając go za największego swego wroga i jednego z głównych podżegaczy wojennych. Z tą chwilą rozpoczęła się wojenna tułaczka kardynała, przypieczętowana w końcu aresztowaniem i uwięzieniem go przez gestapo.

Już we wrześniu 1939 r., skoro prymas stanął na wolnej ziemi, wysunięto jego osobę na ewentualnego prezydenta RP po I. Mościckim, którego skłoniono do rezygnacji z tego urzędu. Był również kandydatem na premiera rządu emigracyjnego, zgodnie z historyczną tradycją interreksa w okresie I Rzeczypospolitej (T. Zakrzewski). Prymas nie przyjął żadnej z tych propozycji, jako niezgodnej z jego kardynalską godnością. Niemniej rozpoczął szeroko zakrojoną akcję na rzecz kraju i uchodźców, broniąc interesów Polski na forum wolnego świata i przychodząc z materialną i duchową pomocą swoim rodakom, ofiarom pożogi wojennej, Tak więc różnymi kanałami wysłał do kraju na ręce biskupów ponad 8 tysięcy dolarów, nie mówiąc o doraźnych wsparciach na miejscu, idących w tysiące lirów. Przede wszystkim jednak wszystkie swe siły skupił na zbieraniu autentycznych materiałów z kraju, związanych z eksterminacyjną polityką okupanta w stosunku do Polaków, zwłaszcza na terenie jego archidiecezji. Dzięki temu doszło do opracowania dwóch memoriałów, opartych na ścisłych danych i osobiście przygotowywanych przez prymasa, który je później wręczył Ojcu Św., kardynałom, generałom zakonów, dyplomatom i innym wybitnym osobistościom, a także rozesłał do ważniejszych ośrodków intelektualnych (uniwersytety, redakcje katolickich pism, wydawnictwa). Pierwszy memoriał pt. Situazione religiosa delie Archidiocesi di Gniezno e di Poznań, drukowany w watykańskiej Poliglotcie w 1940 r. został w całości przekablowany do Stanów Zjednoczonych A.P. i wywarł wstrząsające wrażenie. Według wypowiedzi I. Paderewskiego była to najlepsza propaganda dla Polski i aliantów na terenie Ameryki Północnej. Drugi raport, omawiający losy diecezji, wcielonych przez Hitlera do tzw. Reichu, pt. Situazione religiosa delie diocesi di Culma, Katowice, Łódź, Płock e Włocławek incorporate al Reich, wydany w 1941 w Anglii, a później przedrukowany w Argentynie i Meksyku, którego obszerne fragmenty znalazły się w Czarnej Księdze Polski (The Black Boock of Polana, New York 1942), staraniem rządu emigracyjnego, wywołał te same skutki, co poprzedni. Powoli opinia wolnego świata coraz bardziej trzeźwiała i lepiej rozumiała zadania i cele hitlerowskiej polityki, dążącej do podboju słabszych narodów i ich zupełnej eksterminacji.

Oprócz tego ks. prymas przyczynił się do realizacji słynnej audiencji 30 września 1939 r. dla Polaków, przebywających w Rzymie, podczas której padły słowa papieża o Polsce, która umierać nie chce, oraz do wprowadzenia wzmianki o niej jako ofierze brutalnej napaści do pierwszej encykliki Piusa XII Summi Pontificatus, ogłoszonej w 1940 r.
Od pierwszej chwili swego pobytu w Rzymie kard. Hlond zajął się losem przymusowych wychodźców, dla których w porozumieniu z biskupami Gawliną i Radońskim oraz Okoniewskim stworzył sieć duszpasterską, na Węgrzech, w Rumunii i we Francji, obejmującą opieką duchową a nawet materialną obozy cywilne i wojskowe. Przez cały czas interweniował w sprawie aresztowanych lub uwięzionych rodaków, poruszając wszystkie możliwe instancje. Tak np. zwrócił się do kard. Seredy’ego, prymasa Węgier, by przez niego przyjść z. pomocą profesorom UJ, aresztowanym 5 listopada 1939 r. w Krakowie i wywiezionym do obozu koncentracyjnego w Oranienburgu. Zwrócił się nawet z osobistym listem do admirała Horthy’ego, regenta Węgier, prosząc o interwencję w sprawie profesora chemii, wybitnego petrologa Stanisława Piłata ze Lwowa, zamordowanego w 1941 r. przez hitlerowców. Otaczał opieką kapłanów i alumnów diecezjalnych i zakonnych, wystawiając tym ostatnim listy dymisorialne do święceń, starając się dla nich o miejsce w seminariach oraz w razie potrzeby wspierając finansowo. Tę akcję prowadził dalej we Francji, do której się udał w czerwcu 1940 r., opuszczając Włochy w związku z przystąpieniem Mussoliniego do Osi i wypowiedzeniem wojny Anglii i Francji. Prymas osiedlił się u stóp Groty Massabielskiej w gościnnym pałacu biskupim w Lourdes.

Tutaj w nie okupowanej Francji zorganizował opiekę duszpasterską, zlecając jej kierownictwo zasłużonemu duszpasterzowi polonijnemu w Alzacji, ks. Wojciechowi Rogaczewskiemu, zamordowanemu później w obozie koncentracyjnym. Głosił także kapłanom polskim rekolekcje oraz przyjmował rodaków i przedstawicieli innych krajów, które padły ofiarą hitlerowskiej przemocy. M.in. spotkali się z prymasem słynny pisarz Daniel-Rops oraz poeta i dyplomata Paul Ciaudel. Tutaj również kardynał Hlond napisał słynną broszurę Defi, wydaną przez francuskie podziemie w serii Cahiers du Temoignage Chretien (z VIII-XIV, Janvier-Fevrier. 1943) redagowanej przez Jezuitów, stanowiącą nowe oskarżenie hitlerowskich zbrodniarzy. Zawierała ona przeraźliwy obraz położenia Kościoła i narodu polskiego w kraju niszczonym bezwzględnie przez okupanta i stanowiła jeszcze jedno autentyczne świadectwo jego zbrodniczości.

W związku z zajęciem przez władze okupacyjne reszty Francji, kard. Hlond pod naciskiem rządu Vichy przeniósł się z Lourdes do opactwa benedyktyńskiego w Hautecombe (Sabaudia) w początkach czerwca 1943 r. Tutaj też 3 lutego następnego roku został aresztowany przez gestapo i przewieziony do Paryża, celem skaptowania go dla politycznych celów hitleryzmu, za cenę rzekomej wolności i powrotu do kraju. Pisząc o tym ks. Baraniakowi, już z Bar-le-Duc zaznaczył, że hitlerowcy uroili sobie, iż znajdą we mnie rejenta okrojonej Polski i że logicznie zrezygnuję ze stolicy prymasowskiej i poznańskiej, by objąć arcybiskupstwo warszawskie. Wybiłem im to z głowy [...]. I pojęli, że w żadne rozmowy z Fuhrerem wdawać się nie będę i że mój wyjazd do Polski miałby tylko wtedy sens moralny i realny, gdyby mi pozwolono wrócić do Poznania i Gniezna z pełnymi prawami arcybiskupimi i ze swobodą wykonywania tychże praw jako w dzielnicy należącej bezspornie do Rzeczypospolitej. Gdy przystąpiono do subtelnego terroryzowania mnie, powiedziałem, żeby sobie dali pokój, bo w każdym razie dotrzymam wiary narodowi i państwu polskiemu, a gdyby mnie powiesić mieli, będę naprawdę szczęśliwy, że taką śmiercią będę mógł zakończyć swoje prace dla ducha, szczęścia i wielkości Polski. – Dalsze losy prymasa znalazły się w ręku Himmlera, który nakazał internować go najpierw w Bar-le-Duc, a następnie w Wiedenbruck w Westfalii, gdzie wojska amerykańskie przyniosły mu wolność w samo święto Wielkanocy l kwietnia 1945 r.

Przez cały okres wygnania i tułaczki kard. Hlond starał się podnosić ducha narodu i krzepić go nadzieją lepszego jutra. Przejawiała się ta idea, zabarwiona swoistym mesjanizmem w jego przemówieniach, wygłaszanych przez radio watykańskie, w odezwach kierowanych do Polaków w kraju i za granicą i w całej korespondencji, a także w osobistych spotkaniach z wygnańcami. W swej wygnańczej modlitwie do Matki Bożej prosił Ją, by ze smutnych przybytków tułactwa niewoli i upokorzenia sprowadziła tułaczy polskich na łono wolnej ojczyzny. Podkreślał jednak, że może się to stać tylko za cenę zmiany dotychczasowego trybu życia jako warunku odzyskania wolności i niepodległości kraju. Wielki pielgrzym narodu przy Grocie Objawień coraz lepiej rozumiał misję Kościoła w swej ojczyźnie, podkreślając, że dla Polski nie tyle znaczy, czy wrócimy, lecz jacy wrócimy (abp A. Baraniak). I dlatego z taką siłą podkreślał wartość narodowej pokuty i odwrotu od wszelkiego zła jako przeszkody-hamującej wolnościowe zrywy narodu.

Dzisiaj, z perspektywy czasu, abstrahując od opinii i ocen odnośnie do wyjazdu prymasa z kraju w 1939 r., należy stwierdzić, że to, co uczynił za granicami ojczyzny, miało wielkie znaczenie dla duchowego i moralnego oporu narodu przeciwko okupantowi, a jego samego, dzięki uwięzieniu przez Hitlera, włączyło, jak tyle tysięcy rodaków, zwłaszcza kapłanów w męczeński pochód Kościoła, opromieniając również i jego skronie aureolą autentycznego cierpienia za ojczystą sprawę.

Po dwu i półmiesięcznym pobycie prymasa w Rzymie, związanym z szeregiem spraw, dotyczących nowej rzeczywistości kościelnej i politycznej Polski (25 IV – 10 VII 1945), gdzie m.in. uzyskał od papieża zgodę na zamianowanie bpa J. Gawliny ordynariuszem Polaków, wywiezionych do Rzeszy i w niej przebywających (5 VI 1945), wyjechał kard. Hlond wraz z księżmi B. Filipiakiem i A. Baraniakiem z powrotem do kraju. by po bolesnej rozłące jako pasterz stanąć znowu wśród swego ludu i pomóc goić rany, które Polsce i Kościołowi zadała (wojenna) nawałnica. Wyposażony w nadzwyczajne pełnomocnictwa przez Sekretariat Stanu z 8 lipca 1945 r., jakich dotychczas żaden z jego poprzedników nie otrzymał od Ojca Św., przybył do Poznania 20 lipca 1945 r. i rozpoczął ostatni etap swej działalności kościelnej w charakterze ordynariusza i legata papieskiego. W związku z tym zwoływał konferencje Episkopatu, na których zapadały ważne uchwały i postanowienia dla rozwoju życia religijnego kraju, uzupełnił luki, powstałe w gremium biskupów, udzielając m.in. dziewięciu nowym sakry biskupiej. Ofiarował na Jasnej Górze Niepokalanemu Sercu Maryi dn. 8 września 1946 r. katolickie społeczeństwo; uczestniczył z całym episkopatem w uroczystościach gnieźnieńskich w 1947 r. z okazji 950-lecia męczeńskiej śmierci Św. Wojciecha, wziął także udział w jubileuszu 150-lecia koronacji cudownego obrazu Św. Józefa w Kaliszu i innych religijnych manifestacjach. Zreorganizował sądownictwo kościelne, ustanawiając dla Ziem Zachodnich, z wyjątkiem Wrocławia, instancje sądowe I stopnia w diecezjach centralnych; natomiast organizacja sądów apelacyjnych drugiej instancji opierała się na ustaleniach przedwojennych. Odnośnie do sądów trzeciej instancji razem z kardynałem Sapiehą zwrócił się do Kongregacji dla Spraw Nadzwyczajnych Kościoła, która z polecenia papieża Piusa XII dekretem z 29 marca 1945 r: upoważniła obydwu kardynałów do ich erygowania w Gnieźnie i Krakowie, co leż zostało wykonane przez nich 29 marca 1947 r.

Najważniejszym jednak aktem prymasa o historycznym znaczeniu dla Kościoła i kraju było ustanowienie przez niego organizacji kościelnej ha Ziemiach Zachodnich i Północnych. Problem ten stawał się coraz bardziej palący w związku z przejęciem tych terytoriów przez polskie władze państwowe i przesiedleńczą akcja milionów Polaków ze wschodu na zachód. Dojrzewał on już w umyśle prymasa w Rzymie, gdy w specjalnym piśmie, po zorientowaniu się w sytuacji, skierowanym do Sekretariatu Stanu 28 czerwca 1945 r. zwrócił kardynał uwagę na konieczność ustanowienia administratorów apostolskich narodowości polskiej dla Warmii, Gdańska, prałatury pilskiej i części diecezji berlińskiej oraz Dolnego Śląska ze stolicą w Opolu. Uzasadniał ten projekt potrzebą chwili, spowodowaną ze strony Niemców opuszczeniem przez nich tych terenów ze względu na napór wojsk radzieckich i równoczesnym napływem polskich osiedleńców na ich miejsce oraz ogólnym chaosem, także w dziedzinie kościelnej. Wynikiem tego postulatu było udzielenie prymasowi specjalnych uprawnień na cały obszar polski, włącznie z prawem ustanowienia administratorów apostolskich tam, gdzie by zachodziła oczywista potrzeba, z władzą biskupów rezydencjalnych. W ten sposób doszło do powołania pięciu administratorów apostolskich na te terytoria, które na mocy dekretu prymasa, wystawionego w Gnieźnie 15 sierpnia 1945 r., objęli w posiadanie w rocznicę wybuchu wojny – l września 1945 r. następujący księża: Teodor Bensch – Warmię, Bolesław Kominek – Śląsk Opolski, Karol Milik – diecezję wrocławską, Edmund Nowicki – prałaturę pilską oraz Ziemię Lubuską i Kamieńską, a Andrzej Wronka – diecezję gdańską i chełmińską. Nie zgadza się więc z prawdą, o czym często pisała rewizjonistyczna prasa niemiecka, nawet kilka lat temu (”Kolnische Rundschau” z czerwca 1977), jakoby kard. Hlond “oszukał papieża”, nadużywając pełnomocnictw, udzielonych mu w 1945 r. – w związku z ustanowieniem przez niego administracji kościelnej na terenach byłej części III Rzeszy. Stolica Św. była bowiem doskonale poinformowana przez kard. Hlonda o wszystkich planach i akcjach, podejmowanych na rzecz polskich przesiedleńców, odnośnie do opieki religijnej ze strony Kościoła. Skoro jednak doszło do ponownych ataków na prymasa i administratorów apostolskich ze strony rewizjonistów niemieckich na forum Kurii Rzymskiej, kard. Hlond w wyczerpującym memoriale z 24 października 1946 r. obalił oszczercze zarzuty, wykazując w statystycznym rzucie wkład Kościoła w rekatolicyzację tych ziem i ogrom wysiłków, podjętych przez nowych rządców kościelnych dla dobra polskich dusz. Polska wierna – pisał do Ojca Św. – widzi w tym historycznym fakcie nie tylko wielkie wydarzenie polityczne, lecz także mistyczne wezwanie do nowych zadań w służbie Chrystusa Króla.

Prymas Hlond żył Ziemiami Zachodnimi, ich rozwojem i osiągnięciami. Widział w nich przyszłość Polski i Kościoła. Na konferencjach biskupów zwracał się z apelem o kapłanów, sam nawet z własnej diecezji zgodził się na wyjazd grupy księży, by posłannictwo narodu na tych rozległych terenach zostało zgodnie spełnione. Skierował również na nie członków Towarzystwa Chrystusowego, zachęcając ich, by szli na te ziemie z pełnym, kapłańskim, zakonnym sercem, by się oddali całkowicie, tej trudnej i ciężkiej pracy Bogu i polskiemu ludowi. Z tym samym apelem co do biskupów, zwracał się do różnych rodzin zakonnych i zakonów żeńskich, przypominając, że na tych terenach czeka nas wielkie posłannictwo i egzamin z ducha ofiary i poświęcenia na rzecz kilku milionowej rzeszy polskich przesiedleńców. Sam zaś zwizytował niemal wzdłuż i wszerz Dolny Śląsk, Opolszczyznę, Warmię, Pomorze Zachodnie, odwiedzając ważniejsze ośrodki życia kościelnego, biorąc udział w religijnych manifestacjach i błogosławiąc wysiłkom polskiego ludu i robotnika. Modlił się u grobu Św. Jadwigi w Trzebnicy i bł. Czesława we Wrocławiu, a także klęczał u stóp M.B. w świętej Lipce i Gietrzwałdzie. Przewodniczył konferencji episkopatu we Wrocławiu we wrześniu 1948 r., by w cieniu odbudowującego się tumu Św. Jana radzić nad potrzebami wiary i poświęcił na placu katedralnym. statuę Matki Bożej, uratowaną z wojennej pożogi. Nosił się również z myślą powołania w przyszłości nowej metropolii ze stolicą w Gdańsku, która by objęła ziemie północne (kard. Kominek). Toteż tylko człowiek tej miary, co kard. Hlond, mógł wołać do katolików tych ziem, w swoim orędziu z 24 czerwca 1948 r., przybyłych niedawno na te ziemie niemal ze wszystkich stron Polski i przerażonych brzydkością spustoszenia: Nie ma wątpliwości, że ugruntujecie tam ostatecznie polskie i katolickie życie. Trwajcie, nie poddawajcie się ani lękom, ani zniechęceniu. Bądźcie ufni, spokojni. To, co tworzycie, ma się ustalić na wieki. Kościół będzie przy was i przy waszych dzieciach… Stójcie bez wahania tam, gdzie was poniosła fala nowego życia narodowego, i pracujcie tam wytrwale, wierni Polsce i Kościołowi [...]. – Ustanowienie przez papieża Pawła VI dn. 28 czerwca 1972 r. stałej organizacji kościelnej na wspomnianych ziemiach z sześciu biskupstwami (Gorzów, Koszalin, Opole, Szczecin, Olsztyn ,i Wrocław) było niczym innym, jak zrealizowaniem prymasowskiej wizji nowej Polski, rodzącej się do życia na tych ziemiach z gruzów, popielisk i rozwalin tragicznej przeszłości. Nic dziwnego, że historyczna decyzja kard. Hlonda z sierpnia 1945 r. w świetle tego, co dzisiaj wiemy, rysuje się jako przełomowa i jedna z najważniejszych, jaką notują dzieje najnowsze Kościoła katolickiego w Polsce (J. Pietrzak).

Jednak największą zasługą prymasa tak w okresie międzywojennym, jak w czasie tułaczki i po wojnie, była jego ciągła warta na straży sumienia narodu. Zrodziło ją poczucie odpowiedzialności za Kościół w Polsce i ukochanie narodu. To właśnie one kazały mu stać na majdanie współczesnych zdarzeń i wypowiadać słowo żadnym względem nie tłumione, które by jak miecz obosieczny uderzało w moralną gangrenę, napominało, podnosiło. Kard. Hlond, który nie był człowiekiem ani bojaźliwym, ani małym (St. Wachowiak), gotów był zawsze rzucić na szalę dobra sprawy cały swój moralny autorytet, i czynił to przede wszystkim w swych enuncjacjach publicznych, zwłaszcza w słynnych listach pasterskich, które choć adresowane do diecezjan, stawały się własnością całej katolickiej Polski, a nawet były tłumaczone na obce języki.

W swym dorobku piśmienniczym, który doczekał się nawet dwóch wydań książkowych: w 1936 r. Z prymasowskiej stolicy, zawierającym listy pasterskie z lat 1922-1936 (z piękną obwolutą ozdobioną portretem kardynała wg o. Efrema) i w 1951 r. pod tytułem Na straży sumienia narodu (wybór pism i przemówień), wyd. przez ks. Artura Słomkę SDB w Ramsey, USA Kardynał Hlond poruszał, roztrząsał i oświetlał niemal wszystkie dziedziny życia katolickiego, nie wyłączając spraw o charakterze społecznym i politycznym. Świadczy o tym chociażby jego list pasterski, wydany 23 czerwca 1932 r. O chrześcijańskie zasady życia państwowego, w związku z Berezą i Brześciem, porównywany z encyklikami papieskimi, który odbił się szerokim echem w społeczeństwie polskim i za granicą. Prymas zdając sobie sprawę z narastającej fali gwałtu i przemocy rządowego obozu, dążącego do faszyzacji kraju, nie tyle wystąpił z oskarżeniem przeciw niemu, ile raczej zarysował pozytywną naukę o chrześcijańskich zasadach życia państwowego, gdzie w słowach jasnych kreślił linie etyki państwowej, wykazując błędy, prostując fałszywe opinie i podając praktyczne wskazania odnośnie do polskiej państwowości, opartej na prawie bożym i etycznych wartościach narodu. Początkowo list ten miał być wspólną deklaracją episkopatu, który w ten sposób miał zamanifestować swą solidarność z całym społeczeństwem, jednak wskutek obawy przed represjami, grożącymi likwidacją towarzystw katolickich (tak przynajmniej miał suponować min. Beck marsz. Piłsudskiemu), jeśliby ten list ujrzał światło dzienne, został wycofany z wokandy konferencji episkopatu. Kard. Hlond po osobistym porozumieniu się z papieżem Piusem XI w lutym 1932 r. ogłosił go jako orędzie prymasa Polski.

Wśród licznych głosów, które się odezwały w związku z tą enuncjacją, dał się słyszeć również głos wybitnego uczonego, historyka literatury Polski Niepodległej I. Chrzanowskiego. Ten sędziwy profesor UJ wykazał w referacie pt. Wokół wychowania narodowego, jak tylko z łona Kościoła katolickiego mogła wydobyć się podobna treść i podobne pogłębienie i jak nie do pomyślenia byłby taki list w episkopacie np. prawosławnym, gdzie wiekami się wyrabiała zależność Kościoła od władzy świeckiej, i jak list ten wypowiada te same prawdy, które były wytyczną polityczno-wychowawczą Polski przez cały czas jej istnienia (A. Grzymała-Siediecki). Warto zaznaczyć, że list ten stał się przedmiotem obrad na sławnych Semaines Sociales w Reims w 1933 r.

Innym orędziem, które ukazało się w tym samym roku, był list wielkopostny Zadania katolicyzmu wobec walki z Bogiem; podkreślający potrzebę uruchomienia ofensywy katolickiej jako nakaz chwili, która ma na wszystkich szlakach apostolstwa ruszyć naprzód, odbudowywać, błędy naprawiać, skutki słabości i ospałości leczyć, dawne szkody wetować, a przede wszystkim nie słabnąć w rycerskim duchu.

Należy jeszcze zwrócić uwagę na list pasterski z 29 lutego 1936 r. pod znamiennym tytułem O katolickie zasady moralne. Kard. Hlond snując na kanwie współczesnych systemów etycznych, niezgodnych z katolicką moralnością i jej zasadami, rozważania o roli katolickiej etyki w życiu społeczeństwa, ostro napiętnował jej braki, zwłaszcza egoizm, rozwiązłość i nienawiść, przestrzegając przed antysemityzmem i rasizmem, tak aktualnymi w tym czasie.
Z powojennych orędzi niemałe zainteresowanie wywołał list prymasa z okazji 950-lecia śmierci męczeńskiej Św. Wojciecha, przedrukowany przez całą prasę katolicką krajową i zagraniczną. Był on wezwaniem do moralnego i duchowego odrodzenia narodu, gdyż z gorączki zmysłowości, jadu nienawiści, z żądzy zemsty i krwawych porachunków, z niesprawiedliwości i krzywdy nie będzie zgody i błogosławieństwa w kraju.

Oczywiście kard. Hlond był także autorem szeregu listów i orędzi episkopatu. Z przedwojennych wyszły spod jego pióra: O ducha chrześcijańskiego w Polsce (1934), W sprawie uchwał pierwszego synodu plenarnego w Polsce (1938) i Odezwa Biskupów do wiernych w przeddzień drugiej wojny światowej (1939) a z lat powojennych: W sprawie katolickiego małżeństwa (1945), O panowaniu ducha bożego w Polsce (1946), W sprawie wyborów do sejmu (1947) oraz O wychowaniu młodzieży (1948). Ten wspólny list pasterski był równocześnie ostatnim głosem prymasa, który w niespełna trzy tygodnie później już nie żył.

Do tego należy jeszcze dodać różne luźne pisma prymasa (artykuły, wstępy, pisma gratulacyjne itp.), a przede wszystkim jego przemówienia, wygłaszane z najróżniejszych okazji, zwłaszcza wigilijne, kongresowe, z tytułu legata papieskiego, programowe, z czasu wojny i powojenne, w których przejawiała się troska o przyszłość Kościoła i narodu, miłość ojczyzny i o to wszystko, co wiąże się z ogólnym i indywidualnym dobrem katolickiej społeczności, rodziny ludzkiej państwa. Wypowiedzi bowiem kard. Hlonda miały, uniwersalny charakter, tchnęły świeżością przemyśleń, tkwiło w nich coś z prekursorstwa, torowały drogę nowym ideom, które coraz silniej nurtowały umysły ludzkie, domagając się realizacji w perspektywie nowej epoki, którą Kościół powinien przeżywać zgodnie ze swym posłannictwem. Toteż spuścizna pisarska prymasa – to nie tylko świadectwo jego wrażliwości na ówczesne problemy. To również obraz zmagań i wysiłków, porażek i zwycięstw Kościoła w Polsce. Gdy bierzemy obecnie do ręki chronologicznie od nas odległe pisma i wypowiedzi Hlonda, uczymy się jeszcze z nich wielkiej mądrości Kościoła, a przede wszystkim miłości Boga, ojczyzny i człowieka.

Już Adam Grzymała-Siedlecki zwrócił uwagę na wartość ponadczasową pism kard. Hlonda, podkreślając- w nich (zwłaszcza w listach pasterskich) następujące cechy: starożytność (chodzi o zalety językowe, tchnące Skargą), żywotność w działaniu, żołnierskość, poczucie odpowiedzialności i polskość. Nic dziwnego, że zostały one zaliczone do klasycznej literatury kaznodziejstwa polskiego, a jemu nadały zaszczytny tytuł klasyka Kościoła. Niezwykły kunszt słowa, lapidarność myśli, bogactwo treści i żelazna logika zdań – wszystko to przemieszane w tyglu prymasowskiej wyobraźni i umysłu daje prawdziwą alchemię słowa. Podkreślił to w szczególny sposób także o. Jacek Woroniecki, gdy pisał we wspomnieniu o prymasie: Umiał własnym przekonaniom nadawać swoistą formę dobrze odpowiadającą myśli i nadającą jej szczególną moc poruszenia słuchacza i czytelnika. Ale też trzeba zaznaczyć, że kard. Hlond wkładał w tę służbę pióra i słowa nie tylko żar uczuć, siłę przekonania i nieprzeciętny talent literacki, lecz również ogromny wysiłek intelektualny złączony ze słowotwórczą pasją. Świadczą o tym uratowane z pożogi wojennej rękopisy jego prac, pełne poprawek i najróżniejszych dopisków, trudnych często do odczytania. Ta niezwykła sumienność i dbałość z jego strony o szatę słowną i myślową pism i przemówień pozwala zrozumieć, jak wysoko cenił prymas ten obowiązek, tak integralnie związany z jego historyczną misją stania na straży sumienia katolickiej Polski.

5. Zakończenie

O kard. Hlondzie napisano stosunkowo dość dużo, i to z różnych punktów widzenia. Były to jednak artykuły i przyczynki aniżeli poważne naukowe rozprawy. Niemniej niełatwo jest scharakteryzować jego postać, określić jego rolę i wpływ na życie Kościoła w Polsce, i wydać właściwą opinię, która by wyrażała przeświadczenie, że była to osobowość bardzo dynamiczna, głęboko kościelna, że spełnił misję wielką w historii Kościoła i Narodu (kard. K. Wojtyła). Na przeszkodzie bowiem stoi brak historycznej perspektywy i pełnej bazy źródłowej oraz emocjonalne zaangażowanie w sensie pozytywnym i negatywnym jego adherentów jak i przeciwników. Mimo jednak tych obiekcji można już dzisiaj ponad wszelką wątpliwość ustalić, że prymas Hlond był postacią prominentną w życiu Zgromadzenia Salezjańskiego i Kościoła w Polsce, postacią, która wyrastała ponad ogół, dzięki bystrości umysłu, umiejętności przewidywaną i doświadczeniu, wyniesionemu z zakonu oraz pracy na tylu najróżniejszych stanowiskach, zazwyczaj odpowiedzialnych.

Przede wszystkim był mężem modlitwy, kontemplacji, głębokiego życia wewnętrznego, opartego na kulcie eucharystycznym i maryjnym. Te cechy pobożności uważał za fundament swej osobistej świętości, którą – jak zaznaczył jego długoletni sekretarz, abp A. Baraniak – w stopniu heroicznym praktykował i żył nią na co dzień. Podkreślił to również jeden z polskich dyplomatów, pisząc: Nigdy nie pozwolił problemom zewnętrznym przytłoczyć najważniejszych dlań zagadnień wewnętrznych, zawsze stawiał medytację nad administrację. Gdy tylko znalazł się w swojej celi czy komnacie arcybiskupiego pałacu, brał w nim górę nad godnym dostojnikiem kościelnym [...] sługa boży, nie bojący się ani wstydzący średniowiecznej ascezy. A modlitwą jego stawało się wówczas ewangeliczne duc in altum… wskazanie, by szukać głębi.

Na szczególne podkreślenie zasługuje jego dziecięcy stosunek do Matki Bożej i apostolstwo różańcowej modlitwy, która niejako zrosła się z jego postacią. Nawoływał i zachęcał do jej odmawiania rodziny katolickie, młodzież, duchowieństwo, sam dając przykład codziennego jej odmawiania. Zmarł z różańcem w ręku. Przed śmiercią rzekł do otoczenia, że zwycięstwo, jeśli przyjdzie, będzie zwycięstwem Maryi. Ten maryjny testament przekazał swemu następcy, kardynałowi prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu, który z jego rąk otrzymał na Jasnej Górze w maju 1946 r. konsekrację biskupią, i realizował go w całej rozciągłości pod maryjnym hasłem Per Mariam – Soli Deo.

Kard. Hlond był mężem Kościoła, głęboko wkorzenionym w jego glebę, mającym świadomość, że w Kościele i przez Kościół jednoczy się z Bogiem (ks. A. Wietrzykowski). Myślał jego kategoriami i według nich urabiał polski katolicyzm. Tkwiło to w jego charakterze i nastawieniu, wyniesionym ze szkoły ks. Bosko. Pragnął w katolickości Kościoła widzieć szczególny znak czasu, gdzie tajemnicami jego niezniszczalności są Chrystus i Papież. Chrystus jako mistyczna Głowa, a papież jako ewangeliczny gwarant wyższości życiowej nad bramami piekielnymi i pierwiastek odbudowy kościelnej społeczności widzialnej. To przejawiło się w jego bezwzględnej wierności wobec Stolicy Apostolskiej; był oddanym jej sługą i obrońcą oraz apologetą papiestwa.

Innym rysem jego osobowości była idea apostolstwa, którą realizował w najróżniejszych formach. Wpatrzony w postać Św. Pawła, apostoła narodów, czerpał z jego ducha, myśli i rozmachu (ks. J. Nowacki). Dlatego pragnął, by Kościół nie zamykał się w zakrystii, lecz stał się wiekuistym apostolstwem i wieczną wiosną wśród obumierającej doczesności. Stąd ciągłe naleganie na ducha ofiary, inicjatywy, żarliwości pierwszych wieków, na rezygnację z tego, co jest przeżytkiem, rutyną, przyzwyczajeniem. W tym też duchu kreślił plany przyszłej reformy Kościoła, zaskakujące śmiałością myśli i intuicyjnym wyczuciem chwili, z których wiele weszło w życie po II Soborze Watykańskim. Był jednym z tych, którzy nie bali się dawać w ręce świeckich katolików inicjatywy (J. Kisielewski), by wyprowadzić Kościół z zakrystii ciasnych poglądów ubiegłych wieków i włączyć go w nurt współczesnego życia z jego problemami politycznymi, kulturalnymi i społecznymi. Umiał bezbłędnie odczytywać znaki czasu.

W swoich rządach kościelnych był zwolennikiem centralizacji a także tradycjonalistą, wyznając zasadę: koncentracja władzy, decentracja pracy. Uważał, że nie wolno tracić się w drobnostkach, dbał o to, by wykształcić sobie referentów i współpracowników, do kapituł powoływać ludzi zdolnych do pracy, ale samemu wszystkim kierować i mieć czas do myślenia. Nie narzucał nigdy jednak swojej władzy, kierując raczej podwładnymi łagodną dłonią (kard. Wyszyński) i okazując im pełne zaufanie oraz pozostawiając im dużo własnej inicjatywy. To można było zauważyć w jego stosunku do biskupów pomocniczych, których nie krępował w ich działalności i inicjatywach, mimo że wszystkim się interesował, o wszystkim wiedział i decydował. Ale też takie podejście zyskiwało mu szacunek, autorytet i miłość. Odnośnie do duchowieństwa podkreślał jako najważniejsze cnoty u biskupa: pobożność, łagodność, punktualność, uzdolnienie do nowoczesnej pracy, serdeczny kontakt, okazywanie mu zaufania, uznanie. Pragnął, by kler był z inicjatywą, aktywnością, który nie tylko mniej lub więcej chętnie wypełnia nakazy, lecz także sam bada, szuka, pracuje.

Jakkolwiek miał wielkie przywiązanie do tradycji, brał z niej tylko to, co trwałe, zasadnicze i żywotne. Miał naturalny wstręt do przeżytków, tracących marazmem, zgniłą atmosferą parafiańszczyzny. Pragnął w życie współczesne Kościoła wnieść ożywcze tchnienie wiary, świętości łaski, przesycone optymizmem i entuzjazmem dla bożej sprawy. Przejawiało się to w reorganizacji urzędów kościelnych, unowocześnianiu form i metod pastoralnych, a przede wszystkim w zaktywizowaniu laikatu, był bowiem jednym z przewodników nowego typu katolika. Żądał, aby katolik właściwie rozeznawał świat i jego przeznaczenie, aby intelektem pogłębiał tajemnice wiary, aby umacniał się sakramentami i aby taką siłą silny szedł na rynki życia”(J. Kisielewski).

W codziennym obcowaniu z ludźmi, nawet odmiennych przekonań, był niezwykle uprzejmy, wyrozumiały, górujący wysoką kulturą osobistą. Szanował cudze zdanie, przekonania i nie narzucał swych przemyśleń lub poleceń z góry, bez uprzedniej konsultacji, zwłaszcza gdy chodziło o osoby kompetentne w dziedzinie nauki czy praktyki duszpasterskiej. Miał zaufanie do ludzi ofiarnych, zdolnych do wyrzeczenia, poświęcenia się dla dobra sprawy. Z pewną rezerwą natomiast odnosił się do ludzi żądnych władzy, stanowiska, godności. Nie cierpiał karierowiczów, dorobkiewiczów, kapłanów żyjących stylem burżuazyjnym, wiążących się z warstwami posiadającymi, aczkolwiek sam nie stronił od zamkowi pałacy, będąc niejednokrotnie częstym gościem wielu rodzin arystokratycznych czy ziemiańsko-mieszczańskich. Uważał jednak, że podstawą tych kontaktów czy bliższych stosunków musi być dobro Kościoła i społeczeństwa, a nie osobiste korzyści lub zwykły snobizm.

W stosunkach z władzami państwowymi stał na stanowisku lojalności, szacunku i konieczności współpracy dla dobra społeczeństwa i kraju. Był daleki od popierania jakichkolwiek partii, jeśli te nie miały na uwadze dobra narodu i Kościoła. Nie był zwolennikiem sanacji, jak niektórzy chcieli mu wmówić. Przestrzegał przed szowinizmem narodowym, występował ostro przeciw rasizmowi. Był jednym z najwybitniejszych znawców jego polityki i filozofii, wpłynął w znacznym stopniu na powstanie encykliki Piusa XI Mit brennender Sorge (D. Rapich, uczeń Foerstera) z 1937 r., przestrzegającej niemieckie koła kościelne przed infiltracją nazistowskich prądów także w szeregi katolików. Nie był zwolennikiem komunizmu jako doktryny niezgodnej z nauką Kościoła. Niemniej wyraźnie twierdził, że Polska, która od dziesięciu wieków przeżywa chrześcijaństwo na swój sposób [...] znajdzie w swym gorącym patriotyzmie pogodzenie zdrowej myśli rewolucyjnej treści czasu, z wiarą ludu, pokona sprzeczności [...], sprowadzi do harmonii życiowej siły fizyczne i duchowe władze polskiego człowieka, pogodzi ducha z techniką, doczesne zadania obywatela z jego wiecznym powołaniem, nowoczesność ze szczytną tradycją, przyszłość ze zdobyczami duchowymi wieków (z przem. w Poznaniu, 28 X 1945).

Był patriotą w wielkim stylu. Toteż mógł powiedzieć w chwili śmierci: Zawsze pracowałem dla Polski, dla dobra narodu polskiego, zawsze kochałem Polskę i będę się za nią w niebie modlił. Reprezentował ją godnie w kraju i za granicą. Miał poczucie wielkości misji swego narodu, któremu wróżył świetlaną przyszłość, jeśli Polska katolicka stanie się wcieleniem Chrystusowej prawdy i miłości i weźmie rozbrat z grzechem. Chciał, by naród polski był narodem potężnym, mającym swój udział w życiu innych narodów, pracowitym, kulturalnym i trzeźwym. W szczególny sposób podkreślał potrzebę stworzenia własnego modelu świętości i kultury, mającej swe źródło w tysiącletniej spuściźnie Kościoła. Chciał, by kult świętych i błogosławionych rodaków stał się zapowiedzią pełnego chrześcijaństwa w życiu polskim, popierając w tym względzie wszelkie inicjatywy na rzecz nowych procesów kanonizacyjnych. Doceniając wagę kultury narodowej, popierał swym autorytetem i pomagał materialnie niejednemu z jej twórców. F. Nowowiejskiemu wystarał się o szambelanię i rentę honorową u prezydenta I. Mościckiego. Otoczył troskliwą opieką Stefana Bakałowicza, Józefa Męcinę-Krzesza, O. Efrema, utalentowanego rzeźbiarza kapucyńskiego (polecił wykonać pomnik kard. Dalbora w bazylice prymasowskiej i szereg płaskorzeźb z życia Św. Wojciecha, .umieszczonych w jej wnętrzu), a medalierowi Janowi Wysockiemu polecił wykonać kilka jubileuszowych medali, związanych z różnymi uroczystościami i osobami. Był w bliskim kontakcie z profesorami uniwersytetów: Stefanem Dąbrowskim, Stanisławom Kasznicą, Bronisławom Dembińskim, Edwardem Taylorem, Bogdanem Winiarskim i wielu innymi, a nawet ze słynnym antyklerykałem Henrykiem Ułaszynem, który po latach tak wspominał kard. Hlonda: Tych kilka spotkań i rozmów z ks. kardynałem Hlondem czy to w pałacu arcybiskupim, czy gdzie indziej pozostawiło w mej pamięci niezmiernie sympatyczne, świetlane wspomnienie o nim, jako o człowieku de natura dobrym, rozumnym, wyrozumiałym, tolerancyjnym. Umiał on zajrzeć wewnątrz duszy człowieka, starał się więc zrozumieć psychikę człowieka, wysoko ceniącego uczucie religijne, ale nie nastawionego na dogmat i formalistykę kościelną. Świadczyło to również wymownie o europejskości kardynała Hlonda, o nastawieniu jego katolicyzmu na uniwersalizm istotny i humanitaryzm [...]. Naturalnie nie można nie liczyć się z faktem, że nosił sutannę i kardynalski kapelusz [...].

Pozostał również do końca życia wiernym synem ks. Bosko. Żył jego duchem, ideami i dziełami. Z przełożonymi zgromadzenia tak w kraju, jak w Turynie i z wielu jego członkami utrzymywał żywą i serdeczną korespondencję. Swój pobyt poza towarzystwem salezjańskim uważał za wygnanie i pokutę, na którą został skazany wolą papieża. W Polsce nie było żadnej placówki salezjańskiej, której by przynajmniej nie odwiedził, interesując się jej rozwojem i sukcesami, jakkolwiek z drugiej strony unikał cienia protekcjonizmu i nepotyzmu. Za granicą najchętniej kierował swe kroki do zakładów salezjańskich. Był z tego powodu znany w całym świecie jako drugi kardynał salezjanin, z dumą nosząc na piersiach pektorał po pierwszym purpuracie i misjonarzu kard. Cagliero. W swej ostatniej woli, wyrażonej w 1928 r., uczynił zgromadzenie uniwersalnym spadkobiercą na wypadek śmierci, podkreślając, że skłania go do tego duch prawa kościelnego i wdzięczność dla tej rodziny zakonnej, która kształcąc i wychowując go we wspaniałym duchu ks. Bosko, przysposobiła go do spełniania obowiązków, które Opatrzność Boska. w swych niezbadanych wyrokach z biegiem czasu mu powierzyła”. Równocześnie wyraził życzenie, by jego zwłoki “złożono na wieczny spoczynek w bocznej nawie salezjańskiego kościoła Najśw. Wspomożycielki Wiernych w Poznaniu. Śluby zakonne traktował serio, jako najświętsze zobowiązania wobec Boga i własnego sumienia. Byłem kardynałem, a żyłem jak zakonnik – mógł spokojnie powiedzieć w chwili śmierci do otoczenia.

Nie poskąpił mu Pan Bóg cierpień i różnych doświadczeń, które znosił spokojnie, bez postawy cierpiętniczej, z poddaniem się woli Bożej. A cierpiał dużo; nostalgia za domem rodzinnym, przeraźliwe zimno w okresie zimy w zakładach włoskich, krwotok płucny, później choroba oczu, częste zapalenia płuc, żył, uszu i różne grypy oraz straszne cierpienia, które przyczyniły się do jego przedwczesnej śmierci – oto rejestr najważniejszych chorób, które przechodził, nie mówiąc o migrenie, prześladującej go przez całe życie. Do tego dochodziły jeszcze cierpienia moralne: kłopoty zakładowe, ciągły brak finansów, wyczerpanie fizyczne, a później ciągłe ataki ze strony szowinistów niemieckich w okresie rządów diecezją śląską, a przede wszystkim świadomość bezsiły wobec okupanta i jego okrucieństw, popełnianych na narodzie i ciche cierpienie, uwieńczone więzieniem i internowaniem. Kto by patrzył na prymasa, jak dostojny i uśmiechnięty odpowiada na wiwaty wiernego mu ludu, nigdy nie przyszło by mu do głowy, że był to również vir doloris – mąż cierpienia.

Był wielkim do końca (ks. H. Goździewicz). Nie znaczy to jednak, by był jakimś monolitem, by nigdy nie czynił pomyłek i błędów. Kard. Hlond zdawał sobie sprawę, że nawet poprzez niedoskonałość ludzkiego umysłu, przez pomyłki i błędy w ocenie spraw, osób i faktów prowadzi droga do głębszego i lepszego poznania prawdy, której wiernie służył. Była to służba Bogu, Kościołowi i Ojczyźnie i to całkowita, bez wytchnienia, w oddaniu i wierności nie znającej ni miary, ni granic (bp K, Radoński). Tak patrzyło na niego współczesne mu pokolenie i tak z pewnością będą go oceniali potomni.