"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

Rocznica śmierci kard. Augusta Hlonda

22 października 1948 r. umarł dość nagle i niespodziewanie Prymas Polski, August kardynał Hlond. Miał zaledwie 67 lat.

Kres jego życiu położyły komplikacje po pozornie udanej operacji wyrostka robaczkowego. Stan medycyny był – jak wiemy – zaraz po wojnie dość kiepski, choć profesorowie klinik warszawskich silili się jak mogli, by uratować życie tak ważnej persony (są różne opinie). August Hlond był w trzech pierwszych latach PRL-u jakby nieformalną głową antykomunistycznej opozycji, najważniejszym autorytetem nie tylko dla Karola Popiela, księdza Kaczyńskiego, prof. Stanisława Grabskiego i Stanisława Mikołajczyka, lecz i dla „niezłomnej” emigracji w Londynie. Nigdy – mimo niedwuznacznych ofert „czerwonych” – nie pokazał się publicznie z Bierutem, co doprowadzało reżim do białej gorączki.

Moje długoletnie badania archiwalne nad społeczno-politycznym aspektem posługi tego wybitnego Kardynała, prowadzą do nieuniknionego szerszego wniosku, że wielkie zasługi Prymasa dla Kościoła i Ojczyzny będą z biegiem czasu rosnąć w oczach nie tylko teologów, lecz i historyków. Dotyczy to zwłaszcza zainstalowania przez Hlonda polskiej, katolickiej organizacji kościelnej na Ziemiach Zachodnich i Północnych RP, przed 1945 r. praktycznie „straconych” (od 400 lat) dla Stolicy Apostolskiej na rzecz przeważającego tam luteranizmu. Od 1992 r. trwa proces beatyfikacyjny Sługi Bożego Augusta Hlonda. W maju 2006 r. jego grób w archikatedrze warszawskiej nawiedził podczas swej pielgrzymki do Polski Ojciec Św. Benedykt XVI.

Sylwetka

August Hlond urodził się 5 lipca 1881 r. niedaleko Mysłowic na Górnym Śląsku, stąd problematykę ziem zachodnich i polsko-niemieckiego pogranicza znał niemal od dziecka. Po ukończeniu szkół salezjańskich we Włoszech, obronił doktorat na papieskim rzymskim Uniwersytecie Gregoriańskim; dopiero potem studiował (1905-1909) w kraju, na uniwersytetach w Krakowie i we Lwowie. Święcenia kapłańskie przyjął w 1905 r. Znał języki francuski, niemiecki i włoski, miał dobrą opinię w Watykanie. Na początku został dyrektorem salezjanów w Przemyślu (1907-1909), a od 1909 r. we Wiedniu. Zaraz po I wojnie światowej, gdy miał zaledwie 38 lat, mianowano go dyrektorem generalnym salezjańskiej prowincji zakonnej na Niemcy, Austrię i Węgry, z siedzibą w Wiedniu.

Ks. dr Hlond był głębokim patriotą polskim, nastawionym zarówno antykomunistycznie, jak i antynazistowsko. Niemców nie lubił (i vice versa), cenił za to kulturę francuską i włoską. Politycznie sympatyzował z chadecją, choć wysoko poważał marszałka Piłsudskiego. W wolnej Polsce został w 1922 r. administratorem apostolskim Górnego Śląska, a w 1925 r. pierwszym w dziejach biskupem katowickim. Po zgonie kard. prymasa Dalbora w kwietniu 1926 r., Ojciec Św. Pius XI mianuje bp. Hlonda prymasem Polski oraz arcybiskupem gnieźnieńskim, z siedzibą w Poznaniu. W rok później Hlond uzyskuje kapelusz kardynalski. Ma 46 lat.

W życiu Kościoła

Jego sytuacja była jednocześnie i dobra, i trudna. Dobra – bo miał powagę w kręgach watykańskich (jak żaden bodaj polski kardynał przed nim) oraz poparcie rządu sanacyjnego. Trudna – bo położenie wewnętrzne Polski było zaraz po przewrocie majowym pełne komplikacji, a kardynał Kakowski z Warszawy (1862-1938) uważał się za niemal prestiżowo równego Hlondowi (przed I wojną nosił tytuł "prymasa Królestwa Polskiego"). Hlond musiał sobie dopiero wyrabiać autorytet. Zabrał się energicznie do pracy. Już w 1929 r. powołał do życia Akcję Katolicką, mającą na celu uaktywnienie się katolików świeckich. Wydał liczne listy pasterskie, książki i broszury, patronował Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu.

Wobec rozprawy Piłsudskiego z opozycją (Witos, Kiernik, Liebermann, Pragier, Korfanty) we wrześniu 1930 r. i potem, prymas zajął postawę wyważoną, spokojną i pełną rezerwy. Wbrew głosom większości biskupów (z abp. Sapiehą z Krakowa, abp. Teodorowiczem ze Lwowa i abp. Jałbrzykowskim z Wilna na czele) nie potępił piłsudczyków i ich metod. Sapieha nazwał nieco przesadnie te metody "niemal bolszewickimi" (więzienie brzeskie, bicie posłów przez żołdaków W. Kostka-Biernackiego). Prymas za to gorąco optował za jednością narodową, solidaryzmem klasowym i spokojną pracą państwową. Miał od początku dobre stosunki z warszawskim Zamkiem, skoro już w 1927 r. serdecznie powitał w Poznaniu prezydenta RP prof. Ignacego Mościckiego...

Już w latach trzydziestych kardynał Hlond wyrósł na główny duchowy autorytet Polski. Liczyli się z nim bardzo –po zgonie Piłsudskiego - prezydent Mościcki, marszałek Śmigły-Rydz i minister J. Beck. W lutym 1939 r. – na konklawe po śmierci Piusa XI – mówiło się nawet w Rzymie o jego kandydaturze na papieża. Przypomnijmy, że rola prymasów w dziejach Polski jest wyjątkowa; w dawnej Rzplitej szlacheckiej zastępowali głowę państwa w wypadku śmierci króla (interrex), zwoływali wolne elekcje, w Senacie zasiadali na pierwszym miejscu. Wobec klęski wrześniowej, władze RP poprosiły zatem Hlonda o opuszczenie Poznania i udanie się na wschód. Jest więcej niż pewne, że w wypadku pozostania w Poznaniu (który wcielono do Rzeszy w ramach tzw. Warthelandu) Hlond zostałby przez hitlerowców uwięziony, poddany torturom, a nawet zabity (jak choćby bp Michał Kozal z Włocławka).

Wedle koncepcji prezydenta i Becka, prymas miał stać się adwokatem sprawy polskiej nad Tybrem. Już 14 września 1939 r. wiceminister Jan Szembek wyrobił mu wizy i wyjechał – via Rumunia - do Rzymu. Problem polegał też na tym, że nowy papież Pius XII (były nuncjusz apostolski w Monachium i Berlinie) przejawiał wiele (także politycznych) sympatii dla Niemiec, a propaganda III Rzeszy kłamliwie oskarżała Polskę (i samego A. Hlonda) o wszystko, co najgorsze. Wyjazd prymasa z kraju spotkał się wszak z negatywnymi odczuciami części społeczeństwa, a nawet niektórych dostojników watykańskich, którzy uważali, że arcypasterz nie ma prawa opuszczać swych wiernych nawet w najgorszej klęsce. Te wyrzuty stały się chyba powodem pewnego kompleksu Hlonda, który potem często się z tego tłumaczył oraz jak najszybciej chciał wrócić do Polski.

Na obczyźnie

Wedle relacji niektórych świadków, wysiadłszy 19 września 1939 r. na dworcu rzymskim Termini, 58-letni prymas był po prostu załamany. Trudno mu się dziwić, skoro minęły dopiero dwie doby od agresji bolszewickiej... Nie udało mu się do końca spełnić nadziei rządowych. Spośród prałatury rzymskiej, mało kto chciał z nim poważnie rozmawiać, a papież przyjął go tylko dwa razy. Mowa Ojca Św. do uciekinierów z powalonej przez Niemców i Sowietów Polski wypadła sucho i blado. Rzeczywistość okazała się znacznie bardziej ponura niż przewidywali Mościcki, Sikorski, Sosnkowski, Hlond czy Beck.

Pod koniec września wymieniano nawet kandydaturę kardynała na emigracyjnego prezydenta (w innej wersji – premiera). Szybko pokazało się wszak, że jego pozycja w Watykanie wygląda dosyć słabo. Pisane przezeń memoriały o prześladowaniu przez hitlerowców księży w okupowanej Polsce, w językach angielskim i francuskim, pozostały na Zachodzie praktycznie bez echa. Wobec tego Hlond kilkakrotnie prosił papieża o możność załatwienia mu powrotu do Poznania lub Warszawy. Berlin jednakowoż kategorycznie odmówił. Nienawidzono tam Kardynała z całej duszy. Po klęsce Francji i przystąpieniu Włoch do wojny po stronie III Rzeszy, prymas Polski został uznany w Italii za „persona non grata” i de facto wyproszony. Był to czerwiec 1940 r.

Osiadł w Lourdes, w nieokupowanej przez nazistów południowej części Francji. Kraj i język lubił, a kolaboranckie władze z Vichy patrzyły nań stosunkowo życzliwie. Hlond darzył zresztą marszałka Petaina personalnie dużym szacunkiem. Purpurat korespondował z londyńskim rządem Sikorskiego, lecz ich drogi rozmijały się. Sikorski chciał pozbyć się „prosanacyjnego” prymasa z Europy, zachęcając go do wyjazdu do USA. Hlond pragnął wszelako jak najszybszego powrotu do kraju. Kiedy naziści w 1942 r. zajęli południową Francję, kardynał musiał uciekać pod okupację włoską, do gór Sabaudii (Savoi), gdzie ukrywał się w klasztorze w Hautecombe.

Dopiero w lutym 1944 r. Niemcy dopadli go i internowali w Paryżu. Gestapowcy nie ważyli się jednak naciskać go fizycznie. Postulowali jedynie, by wydał antysowiecki list pasterski do Polaków, gdzie zachęcałby do pójścia na pasku niemieckim. Hlond kategorycznie odmówił. Wprost powiedział, że życie ma już za sobą, a śmierci się nie boi. Było to już po Stalingradzie i Niemcy nie mogli sobie pozwolić na represjonowanie proalianckiego prymasa Polski. Warto dodać, iż analogiczną propozycję złożył abp. Adamowi Sapieże – mniej więcej w tym samym czasie – w Krakowie Hans Frank, także spotykając się z ostrą repliką.

Powrót

Zaraz po wyzwoleniu Niemiec przez Amerykanów (Hlond przebywał w areszcie w Wiedenbrueck w Westfalii), kardynał udał się samolotem (via Paryż) do Rzymu, by prosić papieża o specjalne pełnomocnictwa przed powrotem do Polski. Chodziło o możliwość zakładania nowej polskiej administracji kościelnej na Ziemiach Zachodnich (Opole, Wrocław, Gorzów, Gdańsk i Olsztyn), które po II wojnie alianci przekazali Polsce (lipiec 1945 w Poczdamie). 20 lipca był już w Poznaniu, a wkrótce przeniósł się do Warszawy. Ludność powitała go entuzjastycznie. Ufano, że znów będzie wolna, prawdziwa Polska.

15 sierpnia 1945 r. prymas wydał swój pierwszy list pasterski, gdzie zachęcał do umocnienia wiary i odbudowy kraju z ruin. Uznawał nowe granice zachodnie, a także przeobrażenia ustrojowe w kierunku lewicowym. Kategorycznie sprzeciwiał się natomiast komunistom i propagandowemu ateizmowi. W specjalnej odezwie z maja 1948 r. do „repatriantów”, wypędzonych przez bolszewików z Kresów Wschodnich RP, którzy przybyli na ziemie zachodnie, wzywał do spokoju i wiary w przyszłość narodu w swych nowych siedzibach. Osobiście jeździł po parafiach w diecezjach zachodnich, grzecznie acz stanowczo wypraszając z nich resztki kleru niemieckiego. Stolicę swą przeniósł w marcu 1946 r. do Warszawy, połączył też archidiecezję gnieźnieńską z warszawską.

Niestety, po dwóch latach pewnego rodzaju „symbiozy” legalnej opozycji z reżimem, czerwoni przeszli do ataku i akcji zduszenia wszelkiego oporu. Rok 1947 to już nie tylko sfałszowane wybory do Sejmu RP, lecz rozprawa z Popielem i Mikołajczykiem. Nad Kościołem gromadzą się naprawdę czarne chmury. Czy zatem śmierć prymasa w tym właśnie dziejowym kontekście była „przypadkowa”? Pytanie to nie może nie cisnąć się na usta badaczowi. Obecnie większość specjalistów odrzuca wszak tezę o tym, że swe brudne dłonie maczali w tym „smutni panowie” z UB. Takie opinie były dość głośne w 1948 r., a wyszły właśnie z kręgu osób będących przy łożu chorego. Sam umierający mówił ponoć o otaczających go „siłach ciemności”, którym musi teraz ulec. Ale zwycięstwo przyjdzie, a przyjdzie ono przez Maryję. Były to jego ostatnie słowa.

Pogrzeb prymasa stał się wielką narodową manifestacją. Na czele konduktu stał sędziwy, 81-letni Sapieha. Rząd komunistyczny wystosował jedynie suche kondolencje, wysyłając na uroczystość osobę tylko w randze wicepremiera, co było ewidentnym faux pas. Natomiast emigracyjne władze RP w Londynie nader godnie uczciły pamięć zmarłego. Uczestniczyli tu sam prezydent August Zaleski, rząd i generalicja. Zorganizowano też okolicznościową sesję naukową z udziałem profesorów St. Strońskiego i W. Folkierskiego.

***

Prześladowanie polskiego duchowieństwa rozpoczęło się wraz z wybuchem II wojny światowej. Księżom przyszło zmagać się z wrogimi Kościołowi systemami totalitarnymi: najpierw nazizmem, potem komunizmem. Represje wobec duchowieństwa w okresie stalinowskim były tematem międzynarodowej konferencji naukowej, która odbyła się w dniach 26-27 listopada 2002 roku w Bibliotece Śląskiej w Katowicach.
Tuż przed zakończeniem II wojny światowej wkroczenie wojsk sowieckich na teren Polski stało się niejako zapowiedzią prześladowań okresu stalinowskiego. Pierwszymi ofiarami Armii Czerwonej byli bowiem kapłani zastrzeleni przez sowieckich żołnierzy. Zginęli, dlatego że próbowali protestować przeciw gwałtom dokonywanym przez "wyzwolicieli" na miejscowych kobietach...

Wróg klasowy numer jeden

Po wojnie, począwszy od Manifestu PKWN, komuniści czuwali nad tym, by Kościół nie mógł rozwinąć działalności duszpasterskiej. Postrzegali go bowiem jako poważną przeszkodę w budowaniu w Polsce społeczeństwa socjalistycznego. Obawiali się wpływu duchowieństwa na życie publiczne i społeczne, widząc w nim wyraźną zaporę przeciwko komunistycznej indoktrynacji. Antyreligijna propaganda mówiła więc o rzekomej współpracy księży z Niemcami w czasie wojny. Aby zniszczyć autorytet duchownych, oskarżano ich o szerzenie wrogiej propagandy, handel walutą, prowadzenie niemoralnego życia i demoralizowanie młodzieży. Rozpoczęły się represje. Karanie grzywną, przesłuchania, wydalenia z diecezji, aresztowania, osadzanie w obozach koncentracyjnych - to tylko niektóre z nich. Wobec księży komuniści nie zrezygnowali nawet z takich posunięć, jak zabójstwa...

Dnia 20 lipca 1945 roku do kraju powrócił ks. kard. August Hlond, Prymas Polski, wyposażony przez Papieża we wszystkie pełnomocnictwa dla krajów komunistycznych. Przede wszystkim chodziło o zapewnienie sukcesji biskupiej na wypadek prześladowania Kościoła. Cała ta sprawa nie podobała się komunistycznym władzom, podobnie jak fakt, że w Krakowie nieugięty ksiądz arcybiskup Adam Sapieha został kardynałem. Duchowieństwo stało się wrogiem klasowym numer jeden.

Aresztowania, zsyłki i represje

Represje rozpoczęto najpierw w diecezjach organizujących duszpasterstwo na Ziemiach Odzyskanych. W sierpniu 1945 roku rozpoczęły się aresztowania księży na Warmii. Jednych - jak na przykład ks. Johannesa Parschau - wywieziono w głąb Związku Sowieckiego. Innych - jak choćby franciszkanina ojca Sebastiana Pietreka - umieszczono w specjalnych obozach. Jeszcze innych wysiedlano do Niemiec. Z diecezji usunięto m.in. księdza biskupa Maksymiliana Kallera, ordynariusza warmińskiego...

Ale dramat dotyczył właściwie wszystkich diecezji. W dniu 11 maja 1946 roku w Płokach (archidiecezja krakowska) komunistyczna bojówka zamordowała ks. Michała Rapacza. Oprawcy wtargnęli do jego mieszkania tuż przed północą. Zaprowadzili go do lasu. "Postawili go twarzą do sosenki, jeden z bandytów uderzył go, stojącego, w tył głowy tępym narzędziem, drugi zaś oddał strzał w głowę jego na wysokości oczu, z boku. Tak oszołomiony i zraniony ks. Michał runął całym swym korpusem na ziemię na wznak. A że jeszcze żył, dano w głowę strzał drugi z bliska w samo czoło tak, że czaszka została zgruchotana na kawałki" - tak ostatnie chwile zamordowanego kapłana w liście do ks. kard. Adama Sapiehy, metropolity krakowskiego, opisał ks. Leon Bzawski. Ksiądz Michał Rapacz w czasie wojny współpracował z Armią Krajową, później zaś pomagał żołnierzom ukrywającym się przed UB w województwie krakowskim. A ponieważ nie godził się z powojenną komunistyczną rzeczywistością, odważnie mówił to, co myślał. Otrzymywał coraz częstsze pogróżki...

Sfałszowane wybory i zaostrzenie represji

Mimo tych tragicznych wydarzeń, zdaniem historyków, do roku 1947 walka z Kościołem była raczej umiarkowana w porównaniu z tym, co miało wkrótce zapanować. Wszystko uległo zmianie, gdy komuniści sfałszowali wybory. Episkopat zainterweniował i komuniści zdecydowali się na uderzenie. Rozpoczęły się rewizje, grabież kościelnych majątków, likwidacja klasztorów, aresztowania i pokazowe procesy księży.

W 1948 roku rozpoczęła się akcja usuwania nauki religii ze szkół. Spotkała się z ostrym protestem między innymi księdza biskupa Stanisława Adamskiego, ordynariusza katowickiego. W liście pasterskim, wydanym 17 stycznia 1949 roku, otwarcie przedstawił on rozpoczęty przez komunistów proces laicyzacji i sprzeciwił się usuwaniu krzyży z sal lekcyjnych. To był pretekst do zaostrzenia represji wobec duchowieństwa Śląska. Na ławach oskarżonych zasiadali kolejni księża. Według dotychczasowych ustaleń, w latach 1945-56 w więzieniach znalazło się około 25 duchownych tej diecezji. Kulminacyjnym punktem prześladowań duchowieństwa w diecezji katowickiej stało się wysiedlenie biskupów w listopadzie 1952 roku. Na mocy dekretu Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym otrzymali oni nakaz opuszczenia województwa katowickiego na okres pięciu lat...

Gdy 22 października 1948 roku umierał ks. kard. August Hlond, Prymas Polski, w więzieniach było już ponad 400 księży. Aresztowano ich za cokolwiek. Za "przygotowanie pozbawienia niepodległości państwa", "uprawianie polityki", "próbę obalenia ustroju", "udział w tajnych związkach, mających na celu działalność terrorystyczną", "zdradę stanu" polegającą na "kontaktach z Watykanem", "niedoniesienie o przestępstwie", czyli zachowanie tajemnicy spowiedzi, czy "sabotaż", którym mogła być każda homilia...

Nieugięty Prymas

W tym samym roku Pius XII uczynił rzecz niezwykłą. Nowym Prymasem Polski mianował najmłodszego z członków Episkopatu Polski, 48-letniego księdza biskupa Stefana Wyszyńskiego. Ten zaś od razu okazał się nieugięty, grożąc ekskomuniką wszystkim, którzy popierali partię komunistyczną. Niejako w odpowiedzi dekretem władz zabroniono pielgrzymek, procesji, organizacji konferencji i zebrań religijnych oraz stawiania krzyży i wznoszenia kaplic.

W 1949 roku Stalin przypomniał Bierutowi, że "bez rozłamu wśród kleru ze zniszczenia Kościoła nic nie wyjdzie". Dla wiernych Kościół był znakiem jedności i tożsamości. To najbardziej rozwścieczało komunistów, którzy za wszelką cenę chcieli poróżnić nie tylko duchowieństwo i świeckich, ale również podzielić duchownych. We wrześniu tegoż roku zainicjowano działalność organizacji tzw. księży-patriotów, lojalnych wobec władz, a wykorzystywanych głównie w akcjach antykościelnych i kompromitowaniu innych księży przy pomocy sfabrykowanych materiałów.

Dnia 14 kwietnia 1950 roku Ksiądz Prymas podpisał "porozumienie" z rządem PRL. Ale komuniści wcale nie zamierzali dotrzymywać jego warunków. W dniu 26 stycznia 1951 roku pięciu administratorów apostolskich, ustanowionych przez ks. kard. Hlonda na Ziemiach Odzyskanych, wypędzono z ich siedzib. Wkrótce aresztowano ks. bp. Czesława Kaczmarka z Kielc...

W listopadzie 1952 roku aresztowano pięciu księży z Kurii Metropolitarnej w Krakowie, zaś po rewizji w Kurii taki sam los spotkał ks. arcybiskupa Eugeniusza Baziaka i ks. biskupa Stanisława Responda.

Prawdziwy przypływ wściekłości władz wywołało w końcu 1952 roku mianowanie ks. biskupa Wyszyńskiego kardynałem. Komuniści odebrali to jako prowokację i w styczniu 1953 roku rozpoczęli odwet. Duchownych skazywano na karę śmierci, innych na dożywocie, jeszcze innych na kilkanaście lub kilka lat więzienia...

Non possumus!

Papież Pius XII przyznał Prymasowi Polski szczególny przywilej: to on dysponował listą kandydatów i on wybierał spośród nich biskupów. Tymczasem 9 lutego 1953 roku władze PRL wydały dekret o obsadzaniu nowych stanowisk kościelnych za zgodą rządu, chcąc w ten sposób przywłaszczyć sobie przywilej Księdza Prymasa. Pięć dni później Prymas zaprotestował, albowiem dekret był nie tylko niezgodny z prawem kanonicznym, "porozumieniem" zawartym między rządem i Episkopatem, ale również Konstytucją PRL. Na początku maja Ksiądz Prymas napisał do Bieruta: "A gdyby się stało, że czynniki zewnętrzne będą nam uniemożliwiać powoływanie na stanowiska duchowe ludzi właściwych i kompetentnych, jesteśmy zdecydowani nie obsadzać ich raczej wcale, niż oddawać religijne rządy dusz w ręce cesarskie. (...) Rzeczy Bożych na ołtarzach cesarza składać nie wolno. Non possumus!".

Dnia 19 lipca Ksiądz Prymas zwrócił się do władz z prośbą o uwolnienie księdza biskupa Kaczmarka. W dniu 25 lipca "Życie Warszawy" rozpoczęło ostry atak na Prymasa. Prasa zapowiedziała proces ks. bp. Kaczmarka. 22 września skazano go na 12 lat więzienia. Trzy dni później aresztowano ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski.

I właśnie w izolacji Ksiądz Prymas napisał tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu, które miały stać się początkiem duchowego i moralnego odrodzenia Polaków. Potajemnie przywieziono je na Jasną Górę. W dniu 26 sierpnia 1956 roku, w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej, takst Ślubów Jasnogórskich odczytał ks. biskup Michał Klepacz... Już dwa miesiące później nastąpił niewiarygodny zwrot. Polacy przestali się bać. Na wszystkich manifestacjach wołali: "Uwolnić Prymasa!". Władze nie miały wyjścia - trzeba było ustąpić. To było zwycięstwo. Zwolnienie z aresztu Prymasa Wyszyńskiego stało się jednym z symboli odprężenia w 1956 roku. Jednak stan ten nie trwał długo. Dwa lata później, na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR w dniu 26 czerwca 1958 roku, podjęto decyzję o rozpoczęciu "akcji antyklerykalnej" polegającej na niczym innym, jak na otwartej walce z Kościołem katolickim. Walka ta - z różnym nasileniem - trwała do 1989 roku...

Powyższe przykłady to zaledwie niewielki wycinek ze sposobów represji, którym - według kryteriów nakreślonych podczas konferencji przez ks. prof. dr. hab. Jerzego Myszora z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego - w latach 1944-89 poddanych zostało 982 duchownych. Prowadzone dochodzenia na razie udowodniły, że z grupy tej zamordowano 48 kapłanów i 25 sióstr zakonnych. 10 duchownych zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach, zaś 52 deportowano w głąb Związku Sowieckiego. 30 znalazło się w obozach. Karę od 10 lat więzienia do dożywocia odbywało 67, zaś karę od 6 miesięcy więzienia do 10 lat aż 259 duchownych.

Jak podkreślono na konferencji w Katowicach, temat prześladowań wobec duchowieństwa katolickiego w PRL jest stosunkowo mało udokumentowany i mało znany społeczeństwu. Historyków czeka więc dużo pracy. Pracy niezbędnej, jeśli naprawdę chcemy poznać i zrozumieć walkę prowadzoną z Kościołem przez komunistyczne władze PRL.