"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

Ks. Leon Szała SDB - Moje spotkanie

1. Z czasów szkolnych do niezapomnianych wspomnień należy pogrzeb kard. Edmunda Dalbora oraz ingres jego następcy kard. Augusta Hlonda w Poznaniu. Pogrzeb pozostał w pamięci jako wydarzenie jedyne tego rodzaju, jeżeli chodzi o Poznań. Początek konduktu pogrzebowego od katedry sięgał aż po pl. Wolności. Po pogrzebie zaczęto mówić o następcy zmarłego. Byłem wtedy ministrantem przy kościółku Pana Jezusa. Jego rektorem był ks. Nikodem Cieszyński, a ks. Durzyński przychodził odprawiać Mszę św. codziennie. Z rozmów księży pamiętam, że nikt nie przypuszczał, by następcą cenionego kard. Dalbora mógł zostać najmłodszy biskup w Polsce, a niedawno mianowany pierwszy biskup katowicki, August Hlond. Toteż nie małe było zdziwienie w Poznaniu, kiedy rozeszła się wieść, że Ślązak został Arcybiskupem Gnieźnieńsko-Poznańskim.

Dzielnicowość w tym czasie miała swoje uprzedzenia. Teraz czekano na przybycie nowego Arcypasterza. Nowego Prymasa jadącego w otwartym powozie z Nuncjuszem Papieskim (?) witano na trasie od dworca reprezentacyjnego do kościoła Farnego, skąd odbył się właściwy ingres do katedry. Wzdłuż całej trasy stały tłumy ludzi w skupieniu odbierając błogosławieństwo. Za baldachimem szła matka w stroju prostej Ślązaczki. Wrażenia, jakimi się dzielono, były pełne nadziei w wielkość młodego, nowego Arcypasterza. Szybko zresztą poczęły się spełniać nadzieje, albo raczej prognostyki wyrażone w Rocznikach Katolickich ks. Nikodema Cieszyńskiego (rok 1926, s. 368): “Po księdzu arcybiskupie Teodorowiczu największy mówca pomiędzy biskupami. Ten wykształcony po europejsku, władający kilkoma językami mówca, organizator, dyplomata, stanie od razu pomiędzy pierwszymi naszymi biskupami i będzie chlubą Kościoła polskiego”.

2. Po raz drugi widziałem ks. kard. Hlonda w Auli Uniwersytetu Poznańskiego. Urządzono tam akademię ku jego czci po powrocie z Rzymu z kapeluszem kardynalskim. W pamięci utkwiły mi: punktualność przyjazdu. W chwili, kiedy zamkowy zegar wybijał godzinę 17, pojazd stanął przed Uniwersytetem. Z przemówienia przypomina mi się to, z jaką miłością mówił o Ojcu św. Piusie XI, o jego przywiązaniu do Polski.

3. Jako ministrant, już u księży salezjanów przy ul. Wronieckiej, usługiwałem przy poświęceniu kościółka odrestaurowanego i konsekracji ołtarza.

4. Ciekawość zaprowadziła mnie również do katedry, gdzie przyglądałem się jak Kardynał udzielał święceń kapłańskich. Potem prowadził procesję centralną na Starym Rynku, jak również wielką procesję ku czci Serca Jezusowego z kościółka Jezuitów, wtedy na pl. Bernardyński, w czasie której szli żołnierze w pełnym rynsztunku 58 Pułku Poznańskiego, który był poświęcony Sercu Jezusowemu. W czasie tych wszystkich uroczystości budowałem się powagą, skupieniem, pobożnością, dostojnością. Poznaniacy byli dumni ze swojego Arcypasterza.

5. Będąc w Małym Seminarium w Lądzie, kilka razy mieliśmy szczęście gościć Księdza Prymasa. Przybywał tam na uroczystości, jak również przywoził dostojnych gości, by mogli podziwiać zabytkowy kościół barokowy. Jednego razu, witany w sali opackiej przez wychowanków, gdzie wymalowane są portrety ojców cystersów, zapytał nas, który z nich jest najpobożniejszy. Kiedy nikt nie mógł zdobyć się na odpowiedź, Ks. Prymas wskazał na jednego z różańcem w ręku, podkreślając jego nabożeństwo do Matki Bożej. Kiedy w Lądzie spaliła się stodoła, już dnia następnego, była to niedziela, odrabialiśmy w godzinach popołudniowych lekcje, kiedy Ks. Prymas wszedł do uczelni, pytając, czy nam się nic złego nie stało. Przełożeni byli zaskoczeni niezapowiedzianą wizytą, w której przejawiała się wielka troska Prymasa. Wykładał historię w Małym Seminarium ks. Józef Heintzel, którego bardzo szanowaliśmy. On to był w swoim czasie również wychowawcą Ks. Kardynała Prymasa. Podziwialiśmy jego szacunek, który wyrażał swojemu dostojnemu uczniowi oraz viceversa. Do Lądu przybył również na uroczystości obchodu beatyfikacji św. Jana Bosko wraz z ks. biskupem Radońskim. Orkiestra nasza była również goszczona w Domu Prymasowskim w Poznaniu – w czasie wprowadzenia relikwii św. Jana Bosko do kościółka na Wronieckiej. Wtedy otrzymałem obrazek z rąk Prymasa z kard. Hozjuszem. Ks. Prymas był wtedy bardzo zadowolony obecnością salezjanów oraz wychowanków z Aleksandrowa, Lądu i Ostrzeszowa.

6. Podobne odwiedziny przeżywaliśmy w Marszałkach w Studentacie Filozoficznym. Kardynał zatrzymywał się nieraz kilka dni w towarzystwie – najczęściej ks. dr. Antoniego Baraniaka dzisiejszego Arcybiskupa Poznańskiego. Chętnie wtedy oglądał przedstawienia, który grywaliśmy, przechadzał się z nami w czasie rekolekcji, żartował, przemawiał na słówkach wieczornych, udzielał święceń subdiakonatu kl. Leopoldowi Kasperlikowi. Podczas jednego z pobytów ubierając się do Mszy św. w skromnej, niskiej kaplicy, zakładając humerał, uderzył nim w wieczną lampkę, z której oliwa częściowo wylała się na piuskę Kardynała, spływając po jego twarzy. Prymas nawet się nie skrzywił – tak cierpliwie się zachował – jakby się nic nie stało, nie wypowiedział ani jednego słowa.

W latach 1935/36 oraz 1937/38 podczas asystencji w Bazylice Najświętszego Serca Jezusowego w Warszawie znowu miałem szczęście patrzeć z bliska na ks. kard. Prymasa, ponieważ podczas swego pobytu w Warszawie odwiedził ks. Antoniego, proboszcza bazyliki, swojego młodszego brata i dom salezjański.

W bazylice, również po wojnie, widziałem Ks. Prymasa po raz ostatni. Było to w styczniu z okazji uroczystości św. Jana Bosko 1948 r. Wnikliwie słuchał referatu o św. Janie Bosko, a potem sam przemawiał o znaczeniu idei ks. Bosko w naszej rzeczywistości. W 1947 r. – na Łosiówce w Krakowie obchodzono 50-lecie kapłaństwa ks. Piotra Tirone. Uroczystość ta była poprzedzona zjazdem przełożonych domów salezjańskich. Zastanawiano się wtedy, jak ustawić pracę na przyszłość. Ks. Prymas uczestniczący w tym zjeździe akcentował przede wszystkim znaczenie wyrobienia duchowego, ostrzegał przed dywersją. Pamiętam, jak szczycił się z tego, że duchowieństwo zdało egzamin podczas wojny, że nie może odnotować żadnej apostazji z tego czasu.

Bezpośrednio po powrocie do Poznania, kiedy zamieszkał Ks. Prymas na plebanii parafii M.B. Bolesnej na Łazarzu, miałem szczęście, towarzysząc ks. inspektorowi Ślusarczykowi, być na audiencji. Pamiętam, z jakimi szczegółami dopytywał się o domy salezjańskie i o współbraci. Mówił wtedy o pracach na Ziemiach Odzyskanych, na które – powiedział Ks. Inspektorowi – trzeba będzie wysyłać do pracy duszpasterskiej współbraci, ale najlepszych, najgorliwszych. Mówił z całym przekonaniem o utrzymaniu granic na Odrze i Nysie. Był pełen optymizmu. Niepokoił się tylko, że wśród księży, którzy zwracają się do niego po jurysdykcję na tych ziemiach – są i typy niewyraźne, jak mówił “czarne”.

7. Wiadomości o chorobie zastały mnie w Łodzi przy parafii Św. Teresy jako kapelana. Pamiętam, jak bardzo interesowali się chorzy stanem zdrowia Prymasa, jak chciwie czytali dzienniki, które pisały o nim z okazji śmierci a potem pogrzebu.

Osobowość księdza kardynała Hlonda

Nie jest ani łatwe, ani proste, o takiej osobowości się wypowiadać, bo jest ona tak przebogata, że na wszystkie podpunkty wymienione w ankiecie można napisać piękne dziełko. Zacytuję więc wypowiedzi jego własne lub innych, które na ten temat mówią za siebie.

Przed śmiercią: “Całe życie pracowałem dla Chrystusa i dla Polski. Pracowałem wszystkimi siłami dla dobra narodu polskiego”. Kard. Griffin powie w żałobnym przemówieniu: “Poświęcił się całkowicie Kościołowi i Ojczyźnie. Polska straciła jednego ze swych największych synów, świat katolicki natchnionego przywódcę, a Kościół oddanego sługę i arcypasterza”.

“Tak, jak szerokim był Prymas chrześcijaninem, tak szerokim był Polakiem. Słowo Polska, było słowem, które rozlegało się w gabinecie Prymasa często, bardzo często. Nie było ono tylko dźwiękiem, jak bywa dla wielu skrywający tylko i na miarę mówiącego, wycinek rzeczywistości polskiej. Służył Polsce pracą, słowem i modlitwą, wieścił jej świetlaną przyszłość”.

Dobraczyński Pisze prof. Henryk Ułaszyn, który oficjalnie wystąpił z Kościoła. “Tych kilka spotkań i rozmów z księdzem kardynałem Hlondem, czy to w pałacu arcybiskupim, czy gdzie indziej, pozostawiło w mej pamięci niezmiernie sympatyczne, świetlane wspomnienie o nim, jako człowieku z natury dobrym, rozumnym, wyrozumiałym, tolerancyjnym; umiał on zajrzeć wewnątrz duszy człowieka, starał się więc zrozumieć psychikę człowieka, wysoko ceniącego uczucia religijne, ale nie nastawionego na dogmat i formalistykę kościelną. Świadczyło to również wymownie o europejskości kard. Hlonda, o nastawieniu jego do katolicyzmu na uniwersalizm istotny i humanitaryzm”. Z opowiadań swoich przełożonych, szczególnie ks. Teodora Kurpisza, który bezpośrednio przez czas dłuższy znał Ks. Kardynała, ks. Krygiera Stanisława słyszałem, jak podkreślali jego pracowitość, systematyczność, gorliwość, obowiązkowość. Przywiązanie do Zgromadzenia zaznaczało się w jego zainteresowaniach domami, które często odwiedzał. Nie można było dopatrzeć się nigdy cienia nepotyzmu. Był raczej wymagający w duchu św. Jana Bosko.

Jedną z najpiękniejszych kart życia pozostawił kard. Hlond w czasie ostatniej wojny. Niestety – ten ważny okres życia Kardynała, jego pracy jako Polaka, Prymasa, nie jest prawie wcale znany ogółowi duchowieństwa, a tym mniej społeczeństwa. Tymczasem, sam ten wycinek życia, na podstawie szczątków archiwum, które dzięki ks. arcybiskupowi Antoniemu Baraniakowi się zachowało, wystarczy, by zaliczyć kard. Hlonda do największych postaci w roli Prymasów Polski jak i książąt Kościoła św.

Tam też odnaleźć można pełnię życia wewnętrznego, która szczególnym blaskiem zajaśniała w chwilach przeciwności i doświadczeń czasu wojennego, wygnańczego i więziennego – łącznie z cechami heroizmu: “Gdy przystąpiono do subtelnego terroryzowania mnie – powiedziałem, żeby sobie dali spokój, bo w każdym razie dotrzymam wiary Narodowi i Państwu polskiemu, a gdyby mnie powiesić mieli, byłbym naprawdę szczęśliwy, że taką śmiercią będę mógł zakończyć swoje prace dla ducha, szczęścia i wielkości Polski”. (Z listu do sekretarza ks. dr. Antoniego Baraniaka).

Archiwum Towarzystwa Salezjańskiego w Krakowie. (Kopia: Ośrodek Postulatorski Kard. A. Hlonda w Poznaniu)