Przyjechałem po raz pierwszy do Oświęcima 5 października 1909 r. Było nas wtedy 16 chłopców. Mieszkaliśmy na ulicy Kęckiej w domu wynajętym. Z księży znajdowali się wtedy: ks. dyr. Manassero i ks. prof. Kurpisz. Później przyjechali: ks. Caggese i ks. Heinztel. Kleryków ośmiu: diakon Władysław Ciechorski, był on głównym naszym asystentem; kl. August Hlond, przyjechał niedawno temu z Rzymu, z Gregoriany; kl. Stanisław Pływaczyk. Później przybyli z Włoch: kl. Juliusz Solarz; kl. Walenty Kozak; Garcarzyk, Huppa i Michalski Kazimierz.
Chodzi tu o kl. Augusta Hlonda – później – księdza – dyrektora – inspektora – administratora – biskupa – arcybiskupa – prymasa i kardynała. Zajmował więc on różne stanowiska i piastował różne godności w Zgromadzeniu i Kościele Bożym.
Jako kleryk przebywał stale w Oświęcimiu – w pierwszych latach jego istnienia. Głównym tu jego zajęciem była kancelaria dyrektorska; w dodatku był asystentem – nauczycielem śpiewu – kapelmistrzem; uczył też innych przedmiotów w szkole: np. był moim profesorem greki w IV gimnazjalnej.
Odznaczał się niezwykłą dokładnością w spełnianiu powierzonych sobie obowiązków – punktualnością – sumiennością i pewną surowością – gorliwością w praktykach religijnych; cechowało go szczere nabożeństwo do Wspomożycielki Wiernych; był wesołym, życzliwym i uczynnym; lecz przy tym wymagającym; optymistycznie zawsze nastrojony; ze sporą dozą dowcipu i humoru; delikatny i skromny, dobry patriota.
Niektóre szczególiki stwierdzające wyżej wymienione zalety:
Punktualność
Miał kleryk August Hlond za zadanie pilnowanie porządku, gdy chłopcy wychodzili ze studium. Nigdy go przy drzwiach uczelni na korytarzu nie zabrakło; gdy się dzwonek odezwał, rzucał pracę i biegł, by się znaleźć na czas na swoim stanowisku. – To samo dotyczy innych jego obowiązków; nigdy nie trzeba było na niego czekać; wszędzie znajdował się pierwszy.
Dokładność
Nie lubił kl. August partactwa, wszystko musiało być tak zrobione, jak należy. Kiedy byłem w I-szej gimnazjalnej, był on naszym asystentem w sypialni. Od niego otrzymałem wtedy pierwszą obserwację, że dobrze nie ścielę łóżka. Czułem z tego powodu pewien żal do niego, bo mi przedtem nie zwrócił na to uwagi.
W IV-tej gimnazjalnej wykładał nam język grecki. Dotychczas traktowałem grekę, jako coś narzuconego. Kiedy kl. Hlond wziął ją w swoje ręce – wtedy codziennie na przedmiot ten – zaniedbywany – poświęcałem jakie pięć kwadransów czasu i gdyby mnie kto o północy zbudził, to byłbym mu wszystkie nieregularne słówka wyśpiewał, tak język grecki stał się najulubieńszym moim przedmiotem.
Sumienność
W spełnianiu obowiązków nie kierował się przymusem – względami – lecz czystym sumieniem. Czy miał ten obowiązek zlecany, nie wiem, lecz podczas rekreacji obleciał wszystkie kąty w zakładzie, by zapobiec wszelkim nieporządkom. Przeto chłopcy, aczkolwiek go poważali, rzadko się do niego zbliżali. Miał dwóch, trzech odważniejszych, którzy z nim stale chodzili, do nich należał także Rudolf Rosiński, do którego potem Ks. Prymas, gdy bawił w Krakowie, zajeżdżał.
Surowy
Oczywiście w znaczeniu dodatnim. Razu pewnego w tłumaczeniu greckim zachodził w zdaniu warunkowym spójnik (jeżeli), nikt znaczenia tego słówka nie odgadł, nawet i w gramatyce ujęta była partykuła ta w nawias. Bardzo się temu Profesor dziwił. Kiedy tłumaczenie bez podania znaczenia było niemożliwe – powiedział w końcu ks. August, że jest to ściągnięte. Razu pewnego na śpiewie potrzebował, by jeden z nas dyrygował, nikt się jednak nie odważył. Znowu nas sfukał, że gdy on był podobnym do nas studentem, to już dawno przedtem na każde zawołanie potrafił ruszać batutą.
Na jednej godzinie śpiewu tłumaczył nam – mimochodem znaczenie solfeża: Do-Re-Mi-Fa-Sol-La-Si-Do. Zainteresowało nas to, jak w ogóle wszelka nowość. Prosimy zatem, by nam to powtórzył. Pogniewał się jednak, uważając to za stratę czasu.
Gorliwy w praktykach religijnych lecz naturalny, w niczym nie przesadzał. Zresztą nic nadzwyczajnego nie zauważyłem.
Nabożeństwo do Wspomożycielki Wiernych
Zwykł być grać na Godzinkach – przed sumą – w zimnym podominikańskim kościele. Brał nas kilku chłopców, ażebyśmy śpiewali. Nabożeństwa odbywały się w części kościoła od ulicy, reszta nie była jeszcze nakryta. Ołtarz od ulicy, chór po przeciwnej stronie, wchodziło się tam z zewnątrz po dość prowizorycznych schodach. Nieraz zasypane były śniegiem i śliskie, że ciężko się było do kościoła dostać. Wtedy ks. August szedł pierwszy, my za nim.
Przyszła piękna figura Wspomożycielki, ta, która się do dziś w kościele u wejścia znajduje. Zwołał zaraz chłopców, by poszli Matkę Boską zobaczyć.
Była uroczystość (zdaje mi się – Niepokalanej), wigilię wieczorem, gdyśmy już spali, przyniósł nam nasz Ks. Kapelmistrz do łóżka – gorącego mleka ze słowami: “Posyła nam to M. Boska, byście Jej jutro pięknie śpiewali”.
Napisał ks. Hlond broszurkę o Wspomożycielce Wiernych. On pierwszy nauczył pieśni do Wspomożycieli. “Maryi chwałę śpiewać będziem”.
Uczynny i usłużny
Był pewien pomocnik kucharski w Oświęcimiu – imieniem Marcin, nazwiska nie przypominam sobie. Ten, nie mogąc wieczorem rozpalić ognia – a było to w zimie – gichnął nafty na palenisko, lecz bardzo nieumiejętnie, naczynie z naftą pękło, płyn wylał się na ubranie i wszystko to się zapaliło. Kuchcik przestraszony – nie wiedząc co czynić, porwał się z piwnicy (bo tam była kuchnia) i pędzi prosto schodami do góry na korytarz, krzycząc przy tym i wołając na ratunek. Była to rekreacja, znajdowaliśmy się również na korytarzu. Przelękliśmy się wszyscy, widząc postać płonącą wyskakującą z dołu. Stały tam konewki z wodą do mycia. Wtedy asystent nasz ks. Wład. Ciechorski chwycił konew i wylał ją na płonącego. Ogień został ugaszony, lecz skóra na pół się ugotowała na ciele. Wtedy ks. pref. Kurpisz przyszedł do uczelni, by nas uspokoić, chorego zaś kleryk August zawiózł do szpitala w Krakowie. Poleżał tam czas dłuższy i powoli wrócił do zdrowia.
Ks. dyr. Manassero tłumaczył na język włoski dzieło ks. biskupa Pelczara “Pius IX i Jego Pontyfikat”. I tu, zdaje mi się, prawą ręką tłumacza był kl. August. Także “Młodzieńca Zaopatrzonego” pierwszą część klerycy tłumaczyli.
Mieliśmy obłóczyny (pierwsze w Polsce, było nas sześciu kandydatów) 2 (?) lipca 1905 r. w Daszawie. Byli na nich już nasi następcy, przywiózł ich z Oświęcimia ks. August. Wkrótce dostali sukienki i oni, bo już w listopadzie.
Wesoły
Na rekreacji – w gronie ks. asystenta Augusta wybuchały ciągłe salwy śmiechu.
Kiedyśmy po kolacji chodzili – każda grupa chłopców dookoła swego asystenta – p. Głazowski nie mając towarzystwa – sam za drugimi chodził tam i z powrotem, ile zaś razy mijał statuę św. Józefa, stojącą na końcu sali rekreacyjnej – tyle razy zdejmował kapelusz i głęboko się kłaniał. Wywoływało to pewien wesoły uśmiech na twarzy chłopców. A tedy ks. August – chodziłem z nim właśnie – zabiera głos i powiada: “P. Głazowski – to kandydat na świętego, co zdeptał względy ludzie i o niczym innym nie myśli, jak tylko o tym, by M. Boską coraz więcej kochać”. Był on dotychczas aspirantem, wstąpił do nowicjatu, złożył śluby zakonne i umarł w opinii świętości, jako pomywacz talerzy w kuchni – w naszym zakładzie w Lublianie.
Pełen humoru i dowcipu
W klasie niższej od mojej – wykładał ks. August polski. Jeden z chłopców (zdaje mi się – Ziętarz, nie chcę tu obgadywać drugich, bo zresztą o wybrykach chłopięcych każdy opowiadać lubi), w zadaniu polskim przedstawił karykaturę swego kolegi, (o ile sobie przypominam – Rosińskiego). Zauważył to zaraz ks. Profesor, napisał sam inne zadanie: karykaturę napastnika. Potem czyta na lekcji – jedno i drugie, wszyscy oglądają się na winowajcę. Poznali również, że zadanie podrobione i styl.
Jednym z nauczycieli naszych był kl. Huppa. Wykładał nam historię Polski i niemiecki. Miał on serce złote, lecz nie umiał panować nad nerwami. Krzyczał nieraz i bił w stół, że się aż po zakładzie rozlegało. Za ścianą w biurze pracował ks. August. Bił przeto z przeciwnej strony w ścianę, by rozdrażnionego uspokoić. Zrozumiał nauczyciel i powoli odzyskał równowagę.
Optymistycznie zawsze nastrojony
Pierwsze lekcje matematyki w kl. I-szej miał także kl. August. Dał nam zadanie. Zrobiłem na jeden. Otrzymałem ocenę: bardzo dobry, tak zawsze! To mnie bardzo podniosło na duchu i zachęciło do pracy.
Gdy byłem jeszcze w I-szej gimnazjalnej, ojciec mój napisał potajemnie do Ks. Dyrektora, by zasięgnąć informacji co do mego postępu w zachowaniu się i w nauce. Odpisał mu sekretarz kl. August: “Szanowny Panie, syna Pańskiego czeka wielka przyszłość…” Można sobie wyobrazić radość Rodziców i moją szlachetną dumę, kiedy mi potem – w czasie letnich wakacji – ojciec list ów przeczytał.
Był pewien ksiądz, Niemiec, z mego roku teologii, który podczas Mszy św. miał chusteczkę schowaną w rękawie, i tam do rękawa w razie potrzeby spluwał. Mówi ktoś o tym ks. Hlondowi, gdy był już inspektorem niemieckim. Odpowiada ks. August: “Już teraz nie pluje do rękawa”. A gdy tamten znów na temat ów nawraca – Ks. Inspektor przerywa mu zaraz i powtarza to samo: “Już teraz nie pluje” i tak zamknął usta tamtemu.
Delikatny i skromny
Nigdy nie pozwolił sobie na jakieś nieodpowiednie słówko, albo czułostkowości. Przyjechał razu pewnego do Radnej (Kraina), gdzie znajdował się nasz studentat dla kleryków na filozofii. Mieścili się tam również chłopcy z zakładu Lubomirskich w Krakowie, bo były to czasy tamtej wojny światowej. Jeden z tych chłopców miał zwyczaj przytulania się do księży, inny, inną słabostkę. Z podobnymi oznakami miłości przybiegli również do ks. Hlonda. Wtedy ks. Augst podnosi ręce do góry i tak zapobiega pieszczeniu się jego palcami.
Patriota
Kiedy był sekretarzem ks. dyr. Manassero – zwykł był przekreślać napisy “Postkarte” a umieszczał “Pocztówka”.
Jako dyrektor Wiednia – w czasie tamtej wojny 1914-1918, mawiał: Państwa katolickie (rozumiał przez to Austro-Węgry i Niemcy) zwyciężyć muszą niewiernych (Zachód i Rosja). O zajęciu zaś Warszawy przez Bawarczyków wyrażał się pochlebnie – jako o fakcie, mającym wielkie znaczenie dla Polski. Nie wiem, czy uo mówił z przekonania, czy też ze względu na współbraci niemieckich? … dosyć, że stało się inaczej i to dla dobra naszej Ojczyzny.
Asystent
Miał tylko asystencję dodatkową, głównymi byli inni. W pierwszym roku 1900-1901 kiedy nas było tylko 16 chłopców, a mieszkaliśmy w domu wynajętym na Kęckiej, asystencja była lekka, zwłaszcza rano, gdy chłopcy spełniali różne zajęcia w zakładzie, wtedy ks. August nie mając z kim chodzić, udawał się do ogrodu i tam się przechadzał o dolnej, zacienionej drzewami alei. Można by ją nazwać, gdyby to był nasz ogród, aleją ks. kard. Hlonda.
Nauczyciel śpiewu – kapelmistrz
W dniu mego przyjazdu do Oświęcimia kl. August zasiadł do fortepianu, a chłopcy zaśpiewali: “Jeszcze Polska nie zginęła”. Bardzo mi się to podobało, bo – pochodząc spod Zaboru Pruskiego, nigdy jeszcze tego nie słyszałem.
Przyjechał ze Śląska p. poseł do Sejmu pruskiego Korfanty z żoną do spowiedzi. Spowiadał ich ks. Heintzel. Gość prosił, byśmy mu również zaśpiewali “Jeszcze Polska nie zginęła”. Ks. Hlond grał na fortepianie, a myśmy śpiewali. Była uroczystość Wspomożenia Wiernych w kościele podominikańskim. Od strony ulicy Kęckiej (tak się ona kiedyś nazywała), zbudowano niski chór prowizoryczny, ołtarz – w środku, większość ludności – w części kościoła nie nakrytej. Naraz – podczas kazania załamał się chór, szczęście, że był niski i nikogo pod nim nie było. Powstał huk i trzask ogromny, kaznodzieja zamilkłą na chwilę, harmonium zjechało razem z kapelmistrzem. Nie zmieszał się tym kl. August, ustawił harmonium na równe nogi i grał a myśmy po kazaniu śpiewali dalej.
Podczas wszystkich wycieczek zakładowych, a były one przy końcu i na początku każdego roku – ks. August prowadził orkiestrę i dyrygował śpiewem. To samo podczas uroczystości kościelnych i akademii.
Głośny ów melodramat “Kowal”: Puk… puk … puk… puk! on i ks. Heinztel przygotowali. Goście byli nim podniesieni do trzeciego nieba! Szkoda, że tego teraz nie grają. 30 listopada 1900 r. urządziliśmy imieniny ks. prałatowi Andrzejowi Knyczowi – proboszczowi oświęcimskiemu, sprowadził nas do Oświęcimia. Były deklamacje i śpiewy. Ks. August skomponował kantatę: “Kiedy dzieciom zabraknie matczynej opieki”. Śpiewali nie tylko chłopcy, lecz i ks. dyr. Manassero i inni przełożeni. Ks. Prałat był rozczulony. Na drugi dzień przysłał nam na obiad ciastek i leguminy. Od tego dnia już więcej kantaty owej nie słyszałem.
Profesor greki
Był bardzo wymagającym, nie zadowalał się ogryzkami. Tłumaczenie musiało być wzorowe, słówka nieregularne – odmiana – bez stękania. Uczęszczał z kl. Pływaczykiem Stan. na Jagiellonicum do Krakowa i stamtąd czerpał normę w wykładach.
Jako kapłan
Byłem na pierwszym roku praktyki w Oświęcimiu. Głosił ks. Hlond kazania rekolekcyjne dla Współbraci w Oświęcimiu. Kazania niedługie lecz jędrne i pełne głębokich myśli.
Jeden z jego rocznika – eks – złożył maturę w Krakowie. Przyjechał wtedy do Oświęcimia, by się pokazać dawnym przełożonym i kolegom. Przedstawił nam go ks. Hlond. Był to Józef Kasolik, późniejszy sędzia w Wadowicach, prezes BWS.
Dyrektor zakładu Lubomirskich w Krakowie potem w Przemyślu
Jako przełożony zakładu w Przemyślu wytoczył proces socjalistom, szkalującym zakład. Wygrał proces, lecz kierując się litością, winowajcom przebaczył.
Dyrektor – inspektor w Wiedniu
Miał sposobność zapoznania i zaprzyjaźnienia się z bogatymi rodami polskimi w tym mieście. Wyrabiał nam zniżki kolejowe dla Oświęcimia.
Administrator apostolski na Śląsku
Prosił mnie o napisanie okolicznościowego wierszyka (nie pamiętam, z jakiej to było okazji). Napisałem, posłałem, bardzo mu się podobał. Prosił o dodanie jeszcze jednej zwrotki – podawszy treść tejże. Posłałem mu ją zaraz, bo wiersz miał iść do druku.
Arcybiskup gnieźnieńsko-poznański Prymas Polski – Kardynał
Posłałem mu utwór z tej okazji, nie otrzymałem odpowiedzi. Nie wiem, czy mu takowy doręczono.
Poświęcał Marszałki we wrześniu 1931 roku. Była obecna cała szlachta okoliczna i inteligencja. Przedstawiał ich Ks. Prymasowi ks. prob. z Doruchowa, Kasprzak. Byli przedstawiciele władz: p. starosta Semkteller z Ostrzeszowa (Ostrzeszów był wtedy jeszcze miastem powiatowym) z ramienia p. Wojewody w Poznaniu; p. Wizytator Eustachiewicz z ramienia p. Kuratora w Poznaniu. Jeden i drugi wygłosili wspaniałe przemówienia, tak, że Ks. Prymas odezwał się w końcu; “A kiedy p. Starosta księdzem zostanie?” Mówił Ks. Prymas przy powitaniu go w czasie przyjazdu do Marszałek – przez ludność okoliczną: “Ośrodek dotąd germanizacyjny Marszałki staje się odtąd centrum katolicyzmu i polskości”.
Lubił Ks. Prymas Marszałki i zajeżdżał tam dość często: rocznie – raz lub dwa razy, wesoły zawsze i pełen entuzjazmu, jak zawsze. Mówił tu nieraz, jeszcze przed wojną ostatnią, że prąd wschodni powieje przez całą Europę, lecz o nasileniu, czym dalej na zachód, tym słabszym. A potem – w niedługim czasie – załamanie – i upragniony pokój.
Ile razy przed wojną był w Marszałkach, nie pamiętam; kronika marszałkowska – na Konfederackiej w Krakowie.
Po wojnie był Ks. Prymas w Marszałkach pięć razy:
1 – podczas rekolekcji dla współbraci (lipiec-sierpień)? 1945 r.
- wkrótce po przyjeździe z zagranicy; wiele wtedy wniósł życia i zapału do Polski.
2 – 15 IX 1945 r. – w drodze powrotnej z Opola do Poznania; w Marszałkach nocował i odprawił tu Mszę św.
3 – 21 VII 1946 r. – spędził dwie noce w Marszałkach.
Znajduje się w Marszałkach pomnik Chrystusa-Zbawcy. Miał on stać na wieży zakładowej w Oświęcimiu. Okazał się jednak za ciężki. Na wieży postawiono figurę inną – lżejszą – metalową, pozłacaną. Ten zaś z kamienia przeznaczono z miejsca na miejsce, aż wreszcie przywieziono go autem do Marszałek. W czasie ostatniej wojny gospodarze zawieźli go na cmentarz w Doruchowie i tam ukryli przed niemieckimi szykanami między mogiłami zmarłych.Po wojnie przywieziono go z powrotem do Marszałek i 23 maja 1946 r. postawiono na stałe w kępie srebrnych świerków – przy wozowni.
Gdy statuę tę Ks. Prymas zobaczył, bardzo się ucieszył, przypomniały mu się pierwsze lata oświęcimskie. Wzruszony, zdjął biret, przeżegnał się i pomodlił krótko. Potem opowiedział historię tego pomnika. Wykuł go z piaskowca pińczowskiego artysta rzeźbiarz Kulesza z Krakowa w 1900 r.W ogóle w tym roku stawiano wszędzie pomniki Zbawicielowi Świata, przeto i zakład oświęcimski nie chciał pozostawać w tyle. Rozdał nam z własnym podpisem i błogosławieństwem obrazki pamiątkowe M. Boskiej Pasterki Rajskiej.
4 VII 1947 r. wpadł znów podczas rekolekcji na obiad w drodze do Częstochowy. Wygłosił wtedy krótką konferencję do rekolektantów, podał trzy myśli:
a) pracę nad sobą, według benedyktyńskiego hasła: “Ora et labora”,
b) pracę nad młodzieżą, zdobyć ją chcą i bezbożnicy,
c) propagowanie nabożeństwa różańcowego. W ostatnich swych objawieniach: w Lourdes – w Fatimie – La Salette – Matka Boska tę moelitwę zaleca. Bezbożnictwo urządza straszny atak na Kościół, jakiego nie pamiętają dzieje. Tą bronią zwyciężymy wrogów, jak kiedyś pod Lepanto i Wiedniem.
13 XII 1948 r. wracając z Rzymu – wstąpił po drodze do Marszałek, Ks. Prymas. Na sali powitali go chłopcy z orkiestrą i śpiewami. Przemówił ks. dyr. Chmiel, wyrażając radość zakładu, iż może gościć w swych murach tak dostojnego Purpuranta. Odpowiedział Ks. Prymas zachęcając chłopców, by korzystali z łaski, jakiej im Bóg udziela, iż mogą pielęgnować swe powołanie w tak ważnym ośrodku salezjańskim. Z Ostrzeszowa przyjechali powitać Ks. Kardynała: k. dyr. Czerwiński i ks. spow. Michałek.
17 X 1948 r. zapowiedział na dzień ten przyjazd swój do Marszałek ks. kard. Hlond. Choroba i wczesna śmierć 22 X 1948 r. przeszkodziła temu.
Metropolita gnieźnieńsko-warszawski
W r. 1947 obchodził ks. prymas Hlond złoty jubileusz profesji zakonnej. Napisałem mu, jako dawnemu profesorowi greki – w imieniu Marszałek – wiersz okolicznościowy z dedykacją po grecku. Wręczył to sekretarzowi Ks. Prymasa ks. Baraniakowi – ks. dyr. Nęcek. Odpisał na to Ks. Jubilat Solenizant i podziękował serdecznie. Oto treść listu: Warszawa, dnia 30 maja 1947 r. Przewielebny Księże Dyrektorze!
Jestem rozczulony życzeniami marszałkowskiej gromady salezjańskiej z okazji zbliżającego się jubileuszu mojej zakonnej profesji, osnutymi ciepłym sercem, helenistycznym polotem i bohaterskim wierszem mojego drogiego onigś ucznia a dziś chluby mojej młodości: czcigodnego księdza Jankowskiego. Dziękuję wszystkim najserdeczniej i bardzo proszę o dalsze modlitwy o błogosławieństwo Boże dla budowy Królestwa Chrytusowego w kraju. Bo Regnum Dei vim patitur a każda wielkość rodzi się z bólu i poświęcenia.
Łączę serdeczne pozdrowienie dla Przewielebnego Księdza Dyrektora, dla ukochanego Księdza Jankowskiego, wszystkich współbraci i uczniów. Z czułym błogosławieństwem prymasowskim
+ August kard. Hlond
Siostrzeniec mój ks. Stanisław Skrzypczak jest proboszczem na Bielawach pod Łowiczem. Kiedy Ks. Prymas odbywał wizytację w Łowiczu, był tam również i mój siostrzeniec. Przedstawił go Ks. Prymasowi tamtejszy Dziekan łowicki – jako byłego wychowanka oświęcimskiego (1913-1914). Zainteresowało to Ks. Kardynała; w toku tedy rozmowy z nim, dowiaduje się Ks. Prymas, że ks. Jankowski jest wujkiem ks. Skrzypczaka. Wtedy Ks. Prymas przypomina owe życzenia jubileuszowe z dedykacją po grecku *).
Kiedy wkrótce potem 4 lipca 1947 r. Ks. Prymas był znowu w Marszałkach, przy powitaniu się ze mną dziękował mi ponownie osobiście za owe życzenia i mówił, że zachowane one zostaną w archiwum metropolitalnym.
Archiwum Seminarium Duchownego Towarzystwa Salezjańskiego w Lądzie; (Kopia: Ośrodek Postulatorski Kard. A. Hlonda w Poznaniu)