"Wszyscy mają prawo do mej miłości, do mej pracy i opieki i wszystkim chcę służyć, wszystkimi się zająć, aby wszystkich Chrystusowi pozyskać", ale "nie odmawiajcie Bogu żadnej ofiary".

S. Matylda Sikorska - Moje spotkanie

Było to w Krakowie 21 stycznia 1946 r. Pracowałam wówczas z sześciu naszymi Siostrami w Salezjańskim Studentacie Teologicznym na Łosiówce. Po skończonej wojnie były to pierwsze odwiedziny Ks. Prymasa w Studentacie. Ogólna więc atmosfera radości nadała szczególny wyraz temu spotkaniu. Po słowach powitania wywiązała się rozmowa na temat Matki Laury Meozzi – naszej Przełożonej Prowincjalnej przebywającej w Laurowie k. Wilna, a więc na terenach zajętych przez Związek Radziecki. Poruszono także sprawę organizowania na nowo życia zakonnego w Polsce powojennej. Między innymi powiedział: “… Chociaż nie ma jeszcze wśród was Matki Laury, to jednak musimy myśleć o jak najszybszym otwarciu nowicjatu. Kościół w Polsce potrzebuje was do pracy – a jest was za mało. Musicie pomnożyć waszą liczbę”.

Następne moje spotkanie z Księdzem Kardynałem miało miejsce w Warszawie w 1947 roku, na zebraniu Wyższych Przełożonych Zgromadzeń Zakonnych. Ksiądz Kardynał wchodząc na salę obrad, gdzie było kilkadziesiąt zakonnic, spostrzegłszy nas, uśmiechnął się serdecznie i powiedział: “Widzę także Córki Maryi Wspomożycielki, jak bardzo cieszę się, że tu jesteście!” W czasie tych obrad powiedział jedno zdanie, które świadczyć może o doskonałej orientacji w nadchodzącej rzeczywistości: “Nie martwcie się, że wam zabiorą zakłady – będziecie ich miały dużo. Sióstr jednak będziecie miały za mało”. Polecał otoczyć siostry i powołania zakonne szczególną troską, by przygotować pracowników do pracy apostolskiej.

Osobowość księdza kardynała Hlonda

a) Było to może w 1926 czy 1927 roku. Do naszego Nowicjatu w Nizza Monferato we Włoszech w dalszym ciągu wyjeżdżały Polki. A że był to Nowicjat o charakterze międzynarodowym, były tam m.in. i Niemki. Otóż w tym czasie, gdy Ks. Prymas Hlond często odwiedzał Nowicjat – osoba jego była przedmiotem żywej dyskusji między nowicjuszkami. Szczególnie sporną kwestią była jego narodowość. Niemcy rozgłaszały wokoło o przynależności Księcia Kościoła do narodu niemieckiego, twierdząc, że jego pochodzenie ze Śląska jest najlepszym na to dowodem. Polki znając działalność Księdza Kardynała stanowczo oponowały tym wersjom. Sprawa nabierała rozgłosu w całym Nowicjacie i doszła do wiadomości Przełożonych. I otóż przyjazd Księdza Kardynała do Włoch i jego odwiedziny w Nizza wyjaśniły definitywnie całe nieporozumienie. W towarzystwie Księdza Generała i innych Przełożonych Zgromadzenia odwiedza Nowicjat. Pod koniec swej wizyty wyraził takie życzenie: “… ponieważ jestem Polakiem, chciałbym osobno porozmawiać ze wszytkimi Polkami, które się tutaj znajdują”. Po pożegnaniu nowicjuszki opuściły salon, także i Niemki. Zostały tylko Polki na serdecznej, miłej rozmowie z Księdzem Kardynałem. To głośne oświadczenie Księdza Kardynała o swej przynależności narodowej położyło kres wszelkim dyskusjom między nowicjuszkami, ale jednocześnie napełniło Polki radością i wdzięcznością do Ks. Prymasa, że nie wiedząc o istniejącym sporze, tak autorytatywnie go zakończył. Po przyjeździe do Polski opowiadały to wydarzenie z żywym entuzjazmem.

O patriotyzmie i przywiązaniu do polskości Księdza Kardynała może rzucić światło i taki fakt: W okresie wojny, gdy Niemcy zajęli Śląsk, wcielając go do III Rzeszy, Siostry z Mysłowic musiały opuścić tamtejszą placówkę. Część Sióstr dostała pozwolenie na wyjazd do Generalnej Guberni – do Krakowa, a pozostałe przedostały się do Włoch. Ksiądz Kardynał, który tam właśnie przebywał, gdy tylko dowiedział się o ich przyjeździe, zainteresował się i osobiście nawiązał z nimi kontakt.

Załączam relacje.

Po zakończeniu działań wojennych w Polsce i po swoim powrocie do kraju Ks. Kardynał zwołał do Krakowa Zjazd Wyższych Przełożonych Zakonów Żeńskich (1946), któremu sam przewodniczył. W konferencjach tych wzięła udział także i nasza Matka Przełożona Laura Meozzi. Spotkanie jej z Księdzem Kardynałem było pełne serdeczności i dwustronnej radości (Ks. Kardynał bardzo dobrze znał matkę Laurę z czasów międzywojennych).

Idąc z nią razem do sali obrad na piętro, Ks. Kardynał zauważył, że Matka wchodząc na schody, czyniła to z wielkim wysiłkiem. Wtedy ujął ją pod rękę i wprowadził do sali na pierwsze miejsce z takim szacunkiem, jakby prowadził własną matkę. Było to na oczach wielu osób, które z prawdziwym podziwem patrzyły na te oznaki czci, które okazał Książę Kościoła. Inne Przełożone widząc to, w czasie przerw, starały się okazywać naszej Matce specjalną opiekę i usłużność.

Zaraz po tej konferencji Ksiądz Kardynał zapowiedział swoją wizytę matce Laurze na Łosiówce, gdzie Matka zatrzymała się. Podczas rozmowy, w której uczestniczył także ówczesny inspektor prowincji św. Jacka ks. Jan Ślósarczyk, omówiono sprawę otworzenia nowicjatu. Dawny nasz Nowicjat w Różanym Stoku k. Grodna w czasie wojny został zniszczony do tego stopnia, że nie nadawał się na nowicjat; ponadto był znacznie oddalony od istniejących i nowo otwartych placówek. Wówczas zadecydowano, że lepiej oddać Siostrom dawny Zakład Salezjański w Pogrzebieniu k. Raciborza, który w czasie wojny Niemcy zamienili na obóz koncentracyjny. Po wyzwoleniu stał zdewastowany i opuszczony. Od sierpnia 1946 r. rozpoczęto już normalny tok zajęć w Nowicjacie, z którego wyszło w okresie powojennym ponad 200 sióstr. Z liczby tej 63 katechetki pracują wytrwale z zapałem apostolskim w różnych punktach parafialnych. Ustawicznie odczuwa się brak większej ilości nowych sił do pracy katechetycznej – spełnia się więc powiedzenie Ks. Kardynała: “… Polska będzie potrzebowała was do pracy – i za mało was będzie…”.

W latach trzydziestych, gdy pracowałam w naszym domu zakonnym w Mysłowicach, kilka razy byłam w towarzystwie mej S. Dyrektorki i matki Ks. Kardynała. Pani Hlondowa opowiadał o swoim małym Guciu, którego bardzo często musiała zostawiać samego w domu, gdy chciała pójść w dzień powszedni na Mszę św. lub załatwić jakąś sprawę w mieście. Zazwyczaj zostawiała go śpiącego w plecionym koszyku uwieszonym na sznurkach, przymocowanych do sufitu. Przywiązywała tam także kilka cebulek, którym dziecko bawiło się po przebudzeniu.

Bardzo często wracając, zastawała Gucia bawiącego się cebulkami i nucącego swoje dziecinne trele.

Wspominała także, że dużo miała trudności z wykształceniem swoich dzieci. Gdy posłała je do Zakładu Księży Salezjanów w Oświęcimiu, by otrzymały tam dobre wychowanie chrześcijańskie, wiele nasłuchała się od sąsiadów, a nawet od samego męża, że tyle trzeba ponieść trudów i kosztów a nic nie zaoszczędzi się na starsze lata.

A później znów pytali, gdy syn został Kardynałem, dlaczego nie jest u niego. I znów im tłumaczyła, że nie może mu przeszkadzać, że zostanie tutaj i dożyje swoich lat. A gdy inni mówili, że teraz, gdy syn jest tak wielkim Dostojnikiem Kościoła, to już ma wszystko, że jest bogatą, a ona dodawała: “…a przecież mój syn, Kardynał, jest biedny, ja mu jeszcze daję …”.

Pokazała także mały, bardzo skromny pokój, w którym zatrzymywał się jej syn, gdy przyjeżdżał ją odwiedzić, co zdarzało się rzadko.

Można było w niej podziwiać roztropność nieprzeciętną i jakąś przedziwną, silną, zdrową wiarę, przejawiającą się w sposobie mówienia i w wydawanych sądach.

Dużo faktów z życia księdza kardynała Hlonda przytaczał mecenas Jesse z Poznania, gdy byłam u niego z jedną Siostrą.

Archiwum Archiwum Archidiecezjalne w Poznaniu. Zbiory abp A. Baraniaka; (Kopia: Ośrodek Postulatorski Kard. A. Hlonda w Poznaniu)